Dylan Dog – wyjątkowy tom na 30 urodziny [RECENZJA]
Dylan Dog z potencjałem na film
Zanim przejdę do analizy samego tomu, pragnę powrócić do kwestii planowanego serialu – ma on być efektem współpracy firmy produkcyjnej Atomic Monster należącej do reżysera Jamesa Wana (Naznaczony, Obecność, Aquaman) z włoskim wydawnictwem komiksów Sergio Bonelli Editore. Przewiduje się dziesięć odcinków i będzie to produkcja anglojęzyczna.
Komiksowy Dylan Dog to postać, która bez wątpienia mogłaby się przyjąć w świecie X Muzy. Spokojny, choć potrafiący wyrazić się w mocnych słowach detektyw, który niczym James Bond preferuje życia singla i doświadcza wielu przelotnych romansów. Ponadto znakomicie posługuje się rewolwerem, lubi zapalić papieros, wypić szklankę dobrego alkoholu, słucha King Crimson, gra na klarnecie, kolekcjonuje modele statków… Jest w nim trochę Sherlocka Holmesa oraz Joe Alexa… I co najważniejsze – wykazuje zdolność do tropienia potworów. Tak, to „łowca potworów”, nie żaden zwykły detektyw sprawdzający na zlecenie męża, czy ten nie jest czasem zdradzany przez żonę.
Bohater stworzony przez Tiziano Sclaviego pojawił się na ekranie już w 2010 roku w totalnie nieudanym filmie Dylan Dog: Detektyw mroku. Teraz zrodziła się nadzieja, że przy warsztacie Wana włoskie komiksy doczekają się należytej adaptacji.
Świętowanie 30. urodzin komiksu
W swojej domowej biblioteczce zgromadziłem kilkanaście tytułów i długo zastanawiałem się, jaki wybrać dla potrzeb niniejszej recenzji. Rozważałem zarówno jeden z pierwszych, jaki się ukazał w naszym kraju (nawiasem mówiąc, niestety, jak w przypadku wielu komiksów zagranicznych, chronologia wydawania Doga na naszym rynku leży i kwiczy), jak i najświeższych. Ostatecznie padło na specjalny tom wydany z okazji 30. urodzin serii i będący kompilacją dwóch zeszytów.
W przedmowie do liczącego blisko dwieście stron komiksu Jacek Drewnowski, tłumacz i redaktor związany z historiami obrazkowymi, argumentuje wybór dwóch zeszytów, jakiego dokonał wspólnie z Szymonem Holcmanem oraz Mateuszem „TeO” Trąbińskim z Bum Projektu. Przede wszystkim chodziło o zestawienie dwóch odległych sobie na osi czasu odcinków. Kuba Rozpruwacz to klasyczny komiks ze scenariuszem Sclaviego i numer dwa z całej serii. Ludzką maszynę natomiast stworzyli Alessandro Bilotta oraz Fabrizio De Tommaso i jest 356 komiksem o przygodach Dylana Doga.
Jak na przestrzeni kilkudziesięciu lat zmieniał się Dylan Dog? A jakie punkty wspólne mają dwa komiksy, pochodzące z różnych epok?
Kuba Rozpruwacz vs Dylan Dog
Słynny seryjny morderca z Londynu to postać niemal popkulturowa, jeżeli weźmiemy pod uwagę, jak wiele znajdziemy do niej odwołań choćby w świecie filmów i seriali. Z psychopatą podcinającym gardła zmierzył się także Dylan Dog. Scalvi nie zmienił czasu akcji i pozostał w obecnych dla niego latach 80.
Po przeczytaniu Kuby Rozpruwacza można wskazać pewne cechy stylu włoskiego rysownika. Na pewno zauważalna jest dominacja dialogów. Tylko w scenach akcji wypowiedzi bohaterów siłą rzeczy są ograniczone, ale poza nimi dyskusji jest co nie miara. Najbardziej powściągliwy w prowadzeniu konwersacji jest Dog i niczym rasowy detektyw – zadaje tylko te najważniejsze i kluczowe dla rozstrzygnięcia sprawy pytania.
Bardziej rozmowni są potencjalni sprawcy mordu i dzięki temu śledzący historię może dokładnie poznać grono osób, z których jedna jest tytułowym Kubą Rozpruwaczem. Usta nie zamykają się także Groucho – stałemu towarzyszowi Doga. Jeżeli w tym momencie któremuś z Czytelników nasunęli się na myśl bracia Marx, to jest to skojarzenie jak najbardziej trafne. Groucho to bohater wzorowany na wybitnym amerykańskim aktorze, jednym z pięciu braci Marx. Na kartach komiksu spotykamy wobec tego bohatera o charakterystycznych okularach i wąsach, a co najważniejsze – niemal na każdym kroku częstującego nas porcją dobrego humoru. Może czasami aż do przesady, ponieważ każde wejście Groucho oznacza opowiedzenie przez niego przynajmniej jednego dowcipu, ale zapewniam, że więcej niż połowa tych żartów naprawdę potrafi rozśmieszyć.
Powróćmy do kwestii mordercy i samej kryminalnej intrygi. Sclavi potrafił swojej historii (nie tylko tej, ale i wielu, wielu następnym) nadać odpowiedni nastrój. Dylan Dog zawiera elementu kryminału, thrillera oraz horroru (z domieszką dowcipu za sprawą Groucho) i ta mieszanka bliskich sobie pod względem poziomu dramaturgii gatunków sprawdza się doskonale. Włoski artysta połączył cechy klasycznego brytyjskiego kryminału ze zwartą amerykańską akcją. Poszczególne morderstwa zostały ukazane szczegółowo i sugestywnie, a skoro główny bohater jest detektywem, to i Czytelnicy mogą rozwiązywać zagadkę razem z nim. Trzeba być naprawdę skupionym i dokładnie oglądać poszczególne kratki, albowiem Sclavi po drodze zostawia dla nas wskazówki. Mankamentem natomiast jest to, że na końcu opowieści i tak wszystkie te detale zostaną przytoczone oraz ukazane w powiększeniu. Wolałbym, aby dany bohater tylko coś stwierdził, a zaskoczony rozwojem akcji Czytelnik mógł się cofnąć o kilkadziesiąt stron i samemu znaleźć dany element.
Historia prowadzona jest dość klasycznie – na początku mamy morderstwo, Dylan Dog zaczyna szukać sprawcy, w międzyczasie giną kolejne osoby, co wszystko prowadzi do finalnego rozwiązania zagadki. Strukturalnie nie jest to zatem nic odkrywczego, nawet jeżeli weźmiemy pod uwagę lata 80. jako czas powstania komiksu. Mimo wszystko opowieść śledzi się ze sporym zainteresowaniem, a czytanie po zmroku przy ograniczonym świetle tylko potęguje napięcie. Ponadto sama postać Kuby Rozpruwacza jest na tyle legendarna, że już jej obecność zwiększa zainteresowanie. A tego, jak wygląda we włoskim komiksie, zdradzać już nie będę.
Ludzka maszyna
Teraz przenosimy się o kilkadziesiąt lat do przodu. Jesteśmy w świecie, w którym są już komputery oraz smartfony. Nie zmienia się za to Dylan Dog. Nie zmienia się również towarzyszący mu Groucho. Muszę przyznać, że Drewnowski, Trąbiński i wywiadowany przez nasz Szymon Holcman wybrali doskonale. Ludzka maszyna jest kapitalnym przeciwieństwem dla Kuby Rozpruwacza, a jednocześnie nie zapominamy, że jesteśmy w świecie Doga i wciąż rzeczywistość, w jakiej żyje detektyw, jest przez nas rozpoznawalna.
Zdaniem wydawców tomu Ludzka maszyna przywodzi na myśl powieści Franza Kafki oraz filmy Fritza Langa, stanowiąc także komentarz na temat XXI-wiecznych problemów w społeczeństwie. Myślę, że trudno się z tym poglądem nie zgodzić. Poznajemy Dylana Doga jako pracownika w jakiejś firmie korporacyjnej. Nasz bohater nie od razu styka się z głównym problemem i autorzy zeszytu najpierw zaznajamiają Czytelników z losami innych pracowników. W Ludzkiej maszynie widzimy wyraźny podział na tzw. górę oraz poddanych. Władza ma pełną kontrolę nad swoimi pracownikami, manipuluje nimi, szantażuje, zobowiązuje do wykonywania nieodpłatnych nadgodzin podpisywanymi kontraktami ze sprytnie zawartymi kruczkami… Jeśli szukać w tym odniesień do filmografii Langa, to oczywiście nasuwa się na myśl wybitne Metropolis. Nie chcę w żaden sposób nawiązywać do tego, że niemiecki reżyser przewidział swoim wybitnym, niemym dziełem nadejście Holocaustu, ale zauważalne jest podobne ujęcie wysokorozwiniętego miasta i podziału społeczeństwa na dwie klasy: tę wysoką, bogatą i uprzywilejowaną oraz niską, harującą i zatracającą się w tym codziennym, mechanicznym wykonywaniu danych czynności. O ile w Metropolis mieliśmy faktycznego robota, tak w komiksie za tytułową maszynę powinniśmy uznać grono pracowników wspomnianej korporacji i potraktować ich jako bohatera zbiorowego.
Każdy z tych ciężko walczących o pensję ludzi jest w pewnym sensie Józefem K. z wybitnej powieści Kafki. Oczywiście zawsze znajdzie się ten jeden wyjątkowy bohater, który będzie w stanie coś wskórać i poznać więcej odpowiedzi. W Ludzkiej maszynie jest nim rzecz jasna Dylan Dog. Akcja rozgrywa się głównie w jednym miejscu – wielopiętrowym wieżowcu. Momentami nie brakuje surrealistycznego nastroju, albowiem odwiedzając poszczególne piętra, detektyw trafia na różne postaci, które trudno jednoznacznie zinterpretować – czy są one naturalnymi elementami świata przedstawionego, czy może stanowią rezultat wyobraźni Doga i jego pogarszającej się kondycji psychicznej. Protagonista bowiem jak większość pracowników firmy zmaga się z głębokim kryzysem mentalnym. Również fizycznie prezentuje się coraz słabiej i na pewno na powstałe ponad 500 zeszytów widok nieogolonego, pomarszczonego i noszącego wymiętoloną koszulę detektywa jest czymś wręcz niespotykanym.
Twórcom komiksu udało się oddać to zagubienie i wyniszczenie Doga, na czym trochę cierpi samo rozwiązywanie zagadki (i to nie dotyczącej morderstwa). Z jednej strony ten surrealistyczny świat jest czymś świeżym i pozwala na odbiegnięcie od typowej kryminalnej narracji, z drugiej momentami robi się zbyt chaotycznie i trudno się połapać, kogo ściga i dokąd zmierza Dog. Również na poziomie dialogów pewne rzeczy tłumaczone są łopatologicznie (bohaterowie wprost wyznają, co czują) i przydałoby się więcej symbolicznych scen, przekazujących coś za pomocą czynów.
Bez wątpienia mocną zaletą Ludzkiej maszyny jest sama kreska. Reakcje postaci są naturalne, nie ma żadnego przejaskrawienia, a niczym trzydzieści lat wcześniej pierwszorzędne operowanie czernią oraz bielą tworzy świat pełen mroku i niepokoju.
Recenzja Dylan Dog – podsumowanie
Samo połączenie tak oddalonych od siebie na osi czasu zeszytów to znakomity pomysł. Po przeczytaniu blisko dwustu stron widzimy jak Dylan Dog ewoluował, a jednocześnie kolejnym twórcom udało się zachować pewne stałe, charakterystyczne dla serii cechy (niemniej przeciwieństw jest zdecydowanie więcej niż podobieństw).
Umberto Eco powiedział, że całymi dniami może bez znudzenia czytać Biblię, Homera i Dylana Doga. Cóż, miejmy nadzieję, że wśród Czytelników znajdą się tacy, co lubią przynajmniej tego ostatniego.