Bodycount – Śmierć z ręki żółwia [RECENZJA KOMIKSU]

Krzysztof Kapinos Recenzje komiksów Publikacja: 18.04.2019, 18:53 Aktualizacja: 18.04.2020, 19:42
Wydaje wam się, że Wojownicze Żółwie Ninja są uładzoną opowiastką z lat osiemdziesiątych? Lektura recenzji komiksu Bodycount może przekonać was do innego podejścia i nabycia albumu wydanego przez Non Stop Comics. Brutalna śmierć z ręki żółwia nie jest najgorszym, co może cię tu spotkać!
bodycount recenzja
20 Udostępnień

Bodycount nie tylko dla fanów?

Wraz z rozwojem rynku komiksowego w Polsce wydawnictwa rozszerzają swoja ofertę o tytuły, które wychodzą poza kanon znanego zwykłemu Kowalskiemu świata komiksowego. Jednym z elementów otwarcia są komiksy przedstawiające znanych nam bohaterów popkultury w nowym świetle. Łatwo w tym gronie można by umieścić również wydany właśnie Bodycount autorstwa Kevina Eastmana i Simona Bisleya, gdyby nie to, że komiks ten jest bardziej świadectwem momentu, w którym powstał niż dekonstrukcją cokolwiek abstrakcyjnej struktury Wojowniczych Żółwi Ninja.

Na początku był serial animowany lub film. Większość z nas zapewne nie byłaby do końca pewna odpowiedzi. Komiks Kevina Eastmana pojawił się nieco później w naszej świadomości i raczej nie zagościł w niej na dłużej. Rzeczywistość była jednak zgoła inna. W 1984 narysowana dla Żartu przez Eastmana postać żółwia Ninja przerodziła się w pełnoprawny komiks. Komiks, który z razu wzbudził kontrowersje. Oprócz zarzutów o zwykły plagiat Daredevila pojawiły się również te o zachęcanie młodzieży do zabaw bronią białą.

Bodycount to wspaniały, heavymetalowy sznyt

Sam szlif postaci i rys historii niczym nie różnił się jednak od tego, co w kontekście komiksu i animacji proponowała konkurencja. Z czasem jednak same historie o żółwiach były łagodzone i coraz bardziej kierowane do najmłodszych. Nastolatkowie dorastali wspólnie ze święcącymi tryumfy w latach 90-tych X-menami a żółwie pozostawili dzieciom.

bodycount recenzja

Eastman, będący w 1997 na fali lekko opadającej, postanowił nieco zaszaleć i zaproponował współpracę niezwykle wtedy popularnemu Simonowi Bisleyowi. Efekt tej pracy możemy zobaczyć właśnie na polskim rynku, dzięki wydawnictwu Non Stop Comics. Żeby zrozumieć zamysł Bodycount warto rozpocząć lekturę od epilogu całej opowieści, w którym to Eastman opowiada o szczegółach pracy z Bisleyem. Układ scenarzysta – rysownik nadaje zresztą ton całej opowieści.

Fabuła stworzona przez Eastamana jest absolutnie pretekstowa i zanurzona w kinie akcji lat 90. Rafael i Casey Affleck przypadkowo wplątują się w polowanie, które mafia z Hongkongu urządziła na pewną seksowną blondynkę. Trup ściele się gęsto, flaki i mięśnie rozlewają się w klasycznym dla Bisleya stylu. Mamy wszystko to, co przyniosło brytyjskiemu rysownikowi sławę – charakterystyczny styl, liefieldowe budowanie kobiecej anatomii i nieskrępowaną przemoc zahaczającą o gore. Ta grindehousowa podróż zdecydowanie przypomina nam Heavy Metal i przygody Sędziego Dredda niż ułagodzone żółwie znane z kart wielu komiksów.

Bodycount – podsumowanie

bodycount recenzja

Bodycount z pewnością jest ciekawostką na polskim rynku wydawniczym. Z jednej strony Bisleya nigdy za dużo, w szczególności prac z jego szczytowego okresu. Z drugiej jest to okazja do zapoznania się z innym pomysłem na utrwalone w naszej popkulturze postaci. Z całą pewnością wielu 30-latków będzie miało ubaw przy tej pozycji – bo właśnie dla nieskrępowanej i niezbyt mądrej rozrywki została ona stworzona.

Zobacz także:
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments