Indyk jak zawsze wyjątkowy – Katana ZERO [RECENZJA]
Małe wielkie ambicje
Gra przygotowana przez Askiisoft jest stosunkowo krótka i prosta, ale potrafi zaskoczyć ambicjami autorów. Ambicjami, które zostały najprawdopodobniej w co najmniej sporej części spełnione.
Gracz Katana ZERO zostaje przeniesiony w bliską przyszłość, zaprezentowaną w neo-noirowym stylu. Jako ni to ninja, ni to najemny samuraj, w platformowej konwencji przemierzamy kolejne lokacje, prowadzące do zleconych nam celów. Na poziomie gameplayu mamy do czynienia kreatywnym klonem Hotline Miami – musimy nie tylko wykazać się refleksem i zręcznością, ale i myśleniem w kategoriach strategicznych, bo rozłożenie wrogów i power-upów bywa łamigłówką.
Co ponad standard?
Na naszą korzyść działa nie tylko miecz i umiejętność ciskania przedmiotów, ale także taktyczny przewrót zapewniający nietykalność i umiejętność spowolnienia czasu. Przeciwnicy zwykle są na jeden strzał, ale my też. Każda porażka kończy się powtórką. A potem kolejną. I kolejną. Do skutku.
Po czym okazuje się, że te wszystkie powtórki cofające czas wiążą się z historią naszego bohatera – weterana futurystycznej wojny, ofiary eksperymentów związanych między innymi z narkotykami, które wpływają na postrzeganie upływu czasu.
Mniej znaczy więcej
„Katana ZERO” to gra w pewnych kategoriach skromna, ale niemal idealna. Jest tu zanużona w psychodeli narracja, łącznie z dialogami, na które mamy wpływ. Jest tajemnica, którą chcemy rozwikłać. Jest tu mnóstwo akcji, ale produkcja wymaga od nas również kombinowania.
Gra jest swoją drogą tak intensywna, że pomimo długości nie potrafiłem grać w nią zbyt długimi ciągami. Całości dopełnia uproszczona, choć podana z klasą grafika i świetna muzyka elektroniczna, której zresztą obecnie słucham za pośrednictwem Spotify, i do której na pewno wrócę, bo bez gry broni się równie dobrze. Wisienką na torcie pozostaje jednak sposób, w jaki połączono historię z mechanikami gry.
Katana ZERO – podsumowanie
Wyjątkowa produkcja, choć potrafiąca w dość okrutny sposób testować granice naszej cierpliwości. Byśmy powtarzali poziomy raz za razem, do skutku. Z pewną frustracją, ale i sporą satysfakcją, gdy popchniemy tę grę o kolejny krok do przodu.