Stranger Things 3. Odbicie twoich snów [RECENZJA]
Stranger Things – o co chodzi? Fenomen serialu
Wszyscy wiemy co jest największą siłą serialu – młodość, przyjaźń i nostalgia. Twórcy Stranger Things w pierwszym sezonie serialu doskonale wkroczyli w modę na lata osiemdziesiąte i nie pozwolili jej zgasnąć. Pierwszy sezon zachwycał połączeniem niewinności z prawdziwym mrokiem. Miliony porównań do Goonies, czy E.T. są ciekawym symptomem tego jak wielki wpływ na nas – dzieci z lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, miała amerykańska popkultura.
Świat amerykańskiej szkoły, świat, z którym nasze prawdziwe życie nie miało nic wspólnego stał się naszym życiem. Kody takie jak metalowe szafki na korytarzach, popularne cheerleaderki, czy sekcje zwłok żaby na lekcji biologii to przeszczepione nam fragmenty z dzieciństwa, które na poziomie fantazji było naszym wspólnym doświadczeniem. I było bardziej prawdziwe od tego z piłką lekarską i sprawdzianem z dopływów Wisły.
Stranger Things wykracza jednak poza sferę sentymentów dzisiejszych trzydziestoparolatków. Na imprezy tematyczne o nazwie Stranger Things Party przychodzą ludzie bardzo młodzi, przebierają się za Eleven, tańczą do Bronski Beat, zakładają marynary z poduszkami. Fenomen lat osiemdziesiątych już dawno przekroczył sferę wspomnień. Stał się nową (starą) estetyką. Kiedy to się skończy? Nie za długo trwa ta moda? A może lata osiemdziesiąte były po prostu najlepsze na świecie?
Stranger Things – fabuła trzeciego sezonu
Z tego zjawiska zdają sobie sprawę twórcy serialu. Jakby z sezonu na sezon coraz bardziej. Ale po kolei. Drugi sezon przepełniony był flashbackami i odbiciami nastrojów z sezonu pierwszego. Fabularne niedostatki starano się uratować pościgami, spektakularnymi scenami walki, większymi potworami. Trzeci sezon Stranger Things to przemiany w bohaterach, ale też zmiany konwencji.
Dustin (chyba nigdy nie przestanie być dla mnie najważniejszą twarzą serialu), Eleven, Lucas, Mike i reszta dorastają. Zaczynają się „klasyczne problemy nastolatków”, a przynajmniej te znane nam z amerykańskiej popkultury. Serial niebezpiecznie przesuwa się w stronę komedii, więcej w nim momentami Zemsty frajerów i Uczniowskiej balangi niż melancholii znanej z opowieści o dzieciństwie. Ciekawym wątkiem jest przypadek Willy’ego, który dotknięty przez świat mroku nie jest w stanie dorosnąć, utknął w pewnym momencie swojego rozwoju, samotny i zatrzymany przez traumę.
Jednym z kluczowych wydarzeń w życiu bohaterów jest pojawienie się w Hawkins centrum handlowego, z jego przesytem, hałasem, kolorami. Prowokuje to do minirefleksji o kapitalizmie i nadmiarze. Do napięć dochodzi również na linii Nancy – Jonathan, kiedy ściera się ze sobą dyskryminacja kobiet (Nancy doznaje upokorzeń pracując w lokalnej gazecie jako sekretarka) z nierównościami klasowymi (Jonathan – zatrudniony w tej samej gazecie jako fotograf – nie może pozwolić sobie na bunt, ponieważ go na to nie stać). Dużo w serialu (jak zresztą wcześniej) dziewczyńskiej siły, solidarności, odwagi. Jak zwykle sprawa toczy się wokół konfliktu z przedstawicielami władzy – burmistrzem, naukowcami, agentami. Dzieci zostały tu zastąpione przez tak zwanych „normalnych obywateli”, ale chodzi mniej więcej o to samo.
3 sezon Stranger Thing to postmodernistyczny natłok i zbyt dużo nawiązań
Twórcy ewidentnie dostrzegają siłę serialu w estetyce lat osiemdziesiątych, sceny przypominają teledyski, piosenka z epoki goni piosenkę. Trochę za dużo tych gadżetów, vintage przebrań, natapirowanych włosów. Bohaterowie oglądają w kinie Powrót do przeszłości. Stranger Things zaczyna zamieniać się w komiks, co odbiera mu pewną niewinność i bezpretensjonalność. W serialu pojawiają się nowe inspiracje. Więcej w nim kina sensacyjnego, więcej Arnolda Schwarzeneggera i Sylvestra Stallone, a Jim Hopper w kolorowej koszuli i z wąsem zaczyna przypominać Burta Reynoldsa czy Toma Sellecka.
Mamy Rosjan, ale z dużą dawką ironii albo nawet postironii. Mamy trochę zombie (i również nawiązania do Nocy żywych trupów) i elementy body horroru. Niektóre sceny przypominają żywcem wyjęte z filmów Davida Cronnenberga, czy Koszmaru z ulicy Wiązów. Świetna jest ta masa (The Blob?), wspaniałe i ogromne potwory (The Thing?) i może przesadą będzie, ale widziałam nawet nawiązania do Obcego. Nie za dużo tego wszystkiego? Problemem trzeciego sezonu (który i tak jest dużo lepszy niż drugi) może być pewien przesyt, zbyt duża ilość nawiązań, postmodernistyczny natłok. Sceny są oczywiście piękne, malarskie i czerwone, do tego naprawdę świetna muzyka. Ale w gruncie rzeczy ze Stranger Things poza umiejętnym kopiowaniem i wklejaniem niewiele zostaje.
Stranger Things miało być kultowe. Nie wyszło?
Najsmutniejszą sceną jest dla mnie zbiorowe śpiewanie Limahla. Wszyscy kochają Neverending Story. I wszyscy to wiedzą. Twórcy Stranger Things byli o krok od zbudowania dzieła kultowego. Serialu, który wejdzie do kanonu popkultury. Tak oczywiste wspieranie się innym niezapomnianym dziełem jest dowodem na brak wiary we własne siły, symptomem niemocy i wyczerpania kultury.
Bo jak ktoś usłyszy za pięćdziesiąt lat „Turn around, look at what you see, in her face, the mirror of your dreams…” to (i jestem tego pewna) przed oczami będzie miał wielkiego, białego smoka, a nie grupkę dzieciaków z jakiegoś serialu na Netfliksie. Było coś takiego jak Netflix, nie?
Obawiam się że to właśnie Dustin i Susie będą mieć ludzie przed oczami słysząc Neverending…tym bardziej że serial skierowany jest również a może zwłaszcza do doroslych, co o filmie nie mógłbym powiedzieć.
Sezon 3 lepszy od 2go sezonu, znakomite kino z finałem którego GraOTron mógłaby się tylko uczyć , a do tego zapowiedź kolejnych przygód!
To jest Neverending Story!