Wojna domowa Stuarta Moore’a, czyli jak nie pisać książek [RECENZJA]
Stuarta Moore stworzył nieudaną adaptację książkową?
Nieodpowiedzialne zachowanie grupy młodych superbohaterów doprowadziło do tragedii w miasteczku Stamford. W wypadku zginęło niemal tysiąc osób. To sprawiło, że opinia publiczna odwróciła się od superbohaterów. Ci zostali uznani za grupę niebezpiecznych morderców. Rząd ma do wyboru delegalizację działalności grupy Avengers bądź pozwolenie na pracę tym, którzy ujawnią swoją tożsamość.
Tony Stark uznaje, że interwencja ze strony rządu to dobry pomysł – kontrola nad “meta ludźmi” pozwoli na uniknięcie niebezpieczeństwa. Staje więc na czele projektu rejestracji superbohaterów. Namawia też dawnych i obecnych sojuszników do dołączenia do niego. Kapitan Ameryka nie chce się na to zgodzić. Uważa, że to zbyt wielkie naruszenie wolności. Dochodzi do konfliktu, w którym dawni przyjaciele stają przeciwko sobie. Jak nietrudno się domyślić, doprowadza to do tytułowej bitwy między superbohaterami.
Tak pokrótce prezentuje się fabuła Wojny domowej. Książka akcji z ulubionymi bohaterami, oparta na podstawie świetnie sprzedającego się komiksu? Sięgając po nią stwierdziłam, że w sumie mogłoby się udać. Książka dla dzieci o tej tematyce to ciekawy sposób na zachęcenie do czytania w ogóle. Motyw przewodni, czyli spór pomiędzy Kapitanem Ameryką i Iron Manem, wzbudza w fanach Marvela ciekawość. Sięgnęłam po to z zainteresowaniem, chociaż bez wielkich oczekiwań – ot, lekka lektura na kilka godzin.
Jednak o ile filmowa wersja tej opowieści jest dla mnie jedną z najlepszych produkcji kina MCU, to książka po prostu zawiodła i tak niezbyt wysokie wymagania. Nie dlatego, że sama fabuła była nieciekawa – było z nią wręcz na odwrót. Zresztą to zarys akcji znakomicie wykorzystany w filmie Captain America Civil War. Jestem w stanie zrozumieć fenomen komiksu, ale po prostu nie mogę przejść do porządku dziennego nad tak bardzo niepotrzebną książką.
Wojna Domowa to przepisany komiks
Co z tego, że wydarzenia są dramatyczne, skoro nie oddziałują na wyobraźnię? Ktoś oczywiście może powiedzieć, że to kwestia tłumaczenia. Ale ta adaptacja komiksu, pozbawiona warstwy wizualnej, przypomina bardziej plan ramowy niż książkę. Ze względu na niebudzący najmniejszych emocji styl jest po prostu nudna. Opisy akcji są tutaj tak bardzo skrócone, że po prostu nie byłam w stanie się w nie wczuć. To może i ma logiczny ciąg przyczynowo-skutkowy, ale w dalszym ciągu jest po prostu nieciekawe.
Drugim zastrzeżeniem są dialogi. Filmy MCU słyną z genialnego humoru wplecionego właśnie w rozmowy bohaterów. Do tego jednak potrzeba charakteru postaci. A ten w książce po prostu nie istnieje. Pisane to jest bez jakiegoś luzu. Najbardziej kojarzy mi się to z patetyzmem DC, który momentami jest tak irytujący, że ma się ochotę rzucać książką. Czytanie takich dialogów jest jak słuchanie szkolnego przedstawienia – dzieci dają z siebie wszystko, ale nie są zawodowymi aktorami.
Drewniane teksty i skróty w opisach to jeszcze nie wszystko. Dużym problemem książki jest to, że dostajemy całą gamę bohaterów Marvela. Każdy ma kilka kwestii do powiedzenia, ale nikogo nie przedstawiono w bardziej opisowy i charakterystyczny sposób. Wiecie gdzie to się sprawdziło? W Avengers Infinity War i w Endgame. W filmach, które wieńczyły jakieś 13 lat pracy nad wszystkimi fazami MCU. W sytuacji, gdzie każdy z bohaterów dostał swój oddzielny film!
Wersja literacka jest zupełnie niepotrzebna. Wolę film!
Captain America Civil War nie należy do moich trzech ulubionych filmów z MCU. Jednak uważam, że jest to bardzo sprawna produkcja z dobrym antagonistą. Plan jest znacznie prostszy, a konflikt między Tonym Starkiem a Steve’em Rogersem został przedstawiony w taki sposób jak lubię – patrzymy na nich od strony ludzkiej, możemy się z nimi identyfikować. Mamy tam sporą dawkę dowcipu i dramatu, możemy współodczuwać z postaciami.
Książce tego zwyczajnie brakuje. Autor zapomina, że nie ma wizualnej strony i tylko referuje nam to, co się właśnie dzieje. To jest po prostu nudne, niepotrzebne. Wielka szkoda, bo książki z dużą ilością akcji bardzo lubię. Nie jestem sobie w stanie wyobrazić sytuacji, że dziecko zostało zachęcone do przeczytania jakiejkolwiek innej książki po przeczytaniu Wojny Domowej w formie papierowej.