Dlaczego ostatni odcinek BoJacka jest lepszy niż przedostatni – FISH&CHIPS #8
(W tekście pojawiają się spoilery zdradzające fabułę i zakończenie seriali takich jak Rodzina Soprano czy BoJack Horseman).
Złota Era Telewizji
Jednym z największych osiągnięć Złotej Ery Telewizji (oh, jakie mamy szczęście, że przyszło nam w niej żyć!) są seriale przybliżające widzowi wielotorowość, wielowarstwowość i złożoność współczesnego świata. Współczesne seriale to często produkcje odrzucające uspokajające schematy narracyjne na rzecz mniej atrakcyjnych, ale bliższych rzeczywistości opowieści. Nie idą na kompromisy, nie upraszczają i nie niosą ze sobą symbolicznych domknięć.
Idealnym przykładem takiego podejścia jest Rodzina Soprano – serial założycielski Złotej Ery. David Chase – showrunner produkcji – nie snuje prostej, przemielonej przez Hollywood opowieści o mafii. Próżno szukać tu dobrze skrojonych garniturów i monologów o honorze. Zamiast tego śledzimy losy Tony’ego Soprano, szefa mafii w New Jersey, ale i przedstawiciela amerykańskiej wyższej klasy średniej. Borykającego się z depresją i kryzysem wieku średniego, żyjącego w ciągłym poczuciu niepewności w rozregulowanej gospodarce przełomu lat 90. i 00., skazanego na życie człowieka, który nie może nikomu ufać.
Opowieść o Soprano nie kończy się epicką strzelaniną, spektakularnym procesem ani ostatnim udanym skokiem, ale urywa w połowie sceny. Widz widzi bohatera i jego rodzinę siedzących w restauracji, gotowych do posiłku. Poprzedzające cięcie ujęcia sugerują, że na Tony’ego zastawiono pułapkę, że to ostatnie momenty jego życia. Ale nie mówią niczego wprost – nie widzimy broni ani agresywnych ruchów. Scena urywa się pozostawiając widza w niepewności, co do dalszego losu rodziny, bo i cały serial opowiada o niepewności jutra, w której żyła ówczesna amerykańska klasa średnia.
Jeszcze wyraźniej widać tę tendencję w serialach Davida Simona. Słynne The Wire, choć zaczyna się jak typowy serial o policjantach walczących z handlarzami narkotyków, okazuje się wielowarstwowym portretem amerykańskiego miasta. Z sezonu na sezon perspektywa oddala się od poziomy ulicy, by wpisać los policjantów i przestępców w szerszy kontekst. Pokazać skąd biorą się narkotyki w Baltimore i dlaczego tak trudno z nimi walczyć. Przypomnieć, że nastoletni handlarze to dzieciaki zdradzone przez niewydolny system edukacji. Wpisać w problem polityków i wytłumaczyć, jaki wpływ na ich decyzje mają media.
Takiemu podejściu swój sukces zawdzięcza również Gra o Tron (wykorzystująca szaty fantasy, by pokazać bezwzględne mechanizmy polityczne), Breaking Bad (prezentująca wiarygodny portret dobrego człowieka, który stał się przestępcą) czy Mad Men (łapiącego ten moment w rozwoju zachodniego kapitalizmu, gdy dyskursem społecznym zaczął rządzić marketing a konsumpcjonizm stał się główną ideologią życia w krajach pierwszego świata).
BoJack i kobiety
Ale czy animowany serial o koniu może obrazować skomplikowanie współczesnego świata? Poruszając problem funkcjonującego w Fabryce Snów systemu przemocy i narracji zbudowanych wokół tego systemu twórcy BoJacka udowadniali, że tak.
W trakcie sześciu sezonów BoJack porusza wiele tematów. Najważniejszym z nich – na którym skupia się niemal cały ostatni sezon – są relacje głównego bohatera z kobietami. W erze ruchu #metoo i procesu przeciwko Harveyowi Weinsteinowi produkcja Netflixa opowiada o potężnym, bogatym mężczyźnie, krzywdzącym kobiety na każdym etapie swojej kariery.
BoJack jest pośrednio odpowiedzialny za uzależnienie i śmierć Sarah Lynn. Omal nie wykorzystuje seksualnie nastoletniej córki swojej byłej partnerki, wywołując u dziewczyny stany lękowe. Wiąże się z bezbronną kobietą, która ostatnie lata spędziła w śpiączce i oczywiście ją rani. Partnerkę z planu atakuje na oczach całej ekipy, przyprawiając ją o traumę, która już zawsze będzie utrudniała jej karierę. I nigdy nie ponosi prawdziwych konsekwencji swoich czynów.
Ofiary i wymówki BoJacka
Owszem, możemy go bronić twierdząc, że wszystko to dzieje się przypadkowo. Taka jest zresztą linia obrony samego BoJacka – przypartego do muru podczas telewizyjnego wywiadu. Kilkuletnia Sarah Lynn upiła się jego wódką bez jego wiedzy.
Kto mógł przypuszczać, że przynoszenie alkoholu na plan, na którym pracują dzieci jest kiepskim pomysłem?! BoJack wcale nie chciał jej śmierci. Przecież sama wstrzyknęła sobie heroinę!!
Wanda była dorosłą kobietą, wiedziała co robi. Kto mógł przewidzieć, że toksyczny gwiazdor skrzywdzi kobietę nieprzygotowaną do podejmowania dojrzałych decyzji, bo ostatnie lata leżała nieprzytomna?!
BoJack wcale nie chciał napaść na Ginę. Zupełnie nie do przewidzenia było, że w narkotycznym ciągu straci kontakt z rzeczywistością i zrobi komuś krzywdę?!
Wszystkie te wymówki działają – zarówno w serialu, jak i w głowie odbiorcy – bo twórcom BoJacka udało się zrobić z niego postać zabawną, charyzmatyczną i sympatyczną. Śledząc losy gwiazdy Horsin’ Around poznajemy skomplikowaną przeszłość jego rodziny. Obserwujemy toksyczne dzieciństwo. Dowiadujemy się, skąd u BoJacka pociąg do używek. Widzimy, ile krzywdy zaznał ze strony matki i ojca. Jak wiele kompleksów skrywa za maską pewnego siebie aktora. Jakie lęki ucisza używkami. A do tego jest taki dowcipny!
Popkultura nauczyła nas kochać cynicznych skurwieli za ich twórczość, a nie za to, jakimi ludźmi są.
BoJack, Polański, Jackson
Dokładnie tak samo postępujemy, rozmawiając o Romanie Polańskim. W jego obronie padają najróżniejsze argumenty. A to, że ocalał z Holocaustu, a jego ciężarną żonę zamordowała banda Mansona. A to, że stworzył tyle pięknych filmów – od Noża w wodzie (nominacja do Oskara!), poprzez Chinatown (najlepszy kryminał noir w historii!), aż po Pianistę (arcydzieło o Holocauście!).
Ale czy cokolwiek z tego tłumaczy, że będąc dorosłym mężczyzną podał alkohol i narkotyki 13-letniej dziewczynce a następnie uprawiał z nią seks analny? Zastanówcie się, czy gdybyśmy nie rozmawiali o Romanie Polańskim, poprosilibyście takiego człowieka o wygłoszenie uroczystego wykładu? Czy bronilibyście go publicznie?
Kolejny przykład: Michael Jackson. Dajmy wiarę jego tłumaczeniom (choć są one zupełnie niewiarygodne). Załóżmy – wbrew temu, co powtarzają ofiary i zdrowemu rozsądkowi – że nie gwałcił. Sam przyznawał jednak, że sypiał z kilkuletnimi chłopcami w jednym łóżku. Wyznawał im miłość. Uzależniał od siebie finansowo ich rodziny. Oczarowywał rodziców. Sponsorował wakacje, domy, pomagał w karierze. Czy ktokolwiek miałby czelność powiedzieć, że to ok, gdybyśmy nie rozmawiali o autorze piosenek, które zawładnęły naszą wyobraźnią?
BoJack, Polański czy Jackson są twarzami większego problemu. Są bogatymi, potężnymi, charyzmatycznymi mężczyznami, bohaterami opowieści o sukcesie i powodzeniu. W wyobraźni zwykłych ludzi mieszają się ze swoimi fikcyjnymi personami. Stają się wszystkimi bohaterami, których grali; wszystkimi piosenkami, które zaśpiewali; wszystkimi filmami, które nakręcili.
Bronimy ich, bo są częścią naszej kultury, a więc częścią naszej tożsamości. Gdybyśmy mieli ich potępić, musielibyśmy spojrzeć krytycznie na siebie samych. Przewartościować wspomnienia. Pomyśleć. Być może nie przestać słuchać ich piosenek, czy oglądać ich filmy, ale pogodzić się z faktem, że już nigdy nie moglibyśmy robić tego bezrefleksyjnie. Że już zawsze widzielibyśmy oprawców.
Bez konsekwencji
Proces Harveya Weinsteina i ogrom oskarżeń, które wypłynęły na fali ruchu #metoo pokazuje, że nie mówimy o jednostkowych przypadkach. Weinstein, Michael Jackson, Dustin Hoffman, Bill Cosby, Roman Polański, Kevin Spacey, Bryan Singer, Louis C.K., Jeremy Piven, Morgan Freeman i im podobni mogli przez lata krzywdzić słabszych, bo umożliwiał im to system, w którym funkcjonowali.
Wytwórnie ich chroniły. Amerykański system prawny ułatwiał narzucanie upokarzających ugód. Pieniądze, które zarabiali pozwalały występować w konflikcie sądowym z pozycji siły. Miłość fanów zapewniała bezkarność. Żyjące z ich popularności media prześcigały się w zapewnianiu wymówek. A patriarchalna konstrukcja społeczeństwa zapewniała milion usprawiedliwień („chłopcy są chłopcami!”, „po co z nim szła”, „jak ona była ubrana”, „zazdroszczą mu sukcesu”).
Jedyne, czym BoJack różni się od wyżej wymienionych, to fakt, że jest koniem. Ma pozycję i pieniądze. Ludzie wciąż kojarzą go z ukochaną, podnoszącą na duchu komedią rodzinną. Dbająca o jego wizerunek Princess Carolyn jest najlepszą specjalistką w Hollywood. Media bardziej niż sprawiedliwości pragną od BoJacka kolejnej opowieści, zapewniającej wpływy z reklam.
Gdyby serial Raphaela Boba-Waksberga kończył się na odcinku The View From Halfway Down, śmiercią swojego bohatera, byłby kolejną hollywoodzką produkcja podsuwającą widzowi uspokajające zakończenie. Sprzedawałby fałszywą narrację, że poruszane w nim problemy są jednostkowe i proste.
Oto zły człowiek poniósł karę. Zapił się na śmierć. Już go nie ma. Nie ma sensu roztrząsać jego grzechów, skoro nic to nie zmieni, a nam zepsuje samopoczucie. Lepiej pamiętać dobre chwile.
Takie zakończenia – łatwe, grające na emocjach, dające poczucie domknięcia, pokazujące świat, w którym być może dobro nie zawsze pokonuje zło, ale łatwo odróżnić jedno od drugiego – zdarzają się tylko w kinie.
Zakończenie BoJacka jest pozytywne. Dla niego
Złota Era Telewizji jest mądrzejsza. BoJack Horseman traktuje o czymś więcej niż jeden BoJack. Odcinek Nice While It Lasted podkreśla, że mowa o skomplikowanym zjawisku, którego nie rozwiąże śmierć jednego konia. Tu nie ma prostych recept i łatwych wzruszeń.
BoJack przeżył. Jak zwykle mu się udało. Poniósł symboliczną karę (kilkanaście miesięcy więzienia). Jego nowy film zapowiada się na hit. Powróci na szczyt. Media wybaczą. Widzowie znów go pokochają. Choć Sarah Lynn pozostanie martwa, a Penny i Gina już zawsze zmagać się będą z traumą.
Takie zakończenia – niełatwe, drażniące, uzmysławiające widzowi, że rzeczywistość jest złożona – są dziś najlepszym, co może nam dać telewizja.
Oh, Fish!