Czy gry MMO są bardziej toksyczne od gier Single Player? Felieton
Źródło: Flickr/foeoc kannilc.
Redaktor Michał Krawiel wspominał przy okazji “Wojny PeCeciarzy z Konsolowcami” o tym, że najbardziej liczy się dla niego komfort gry, jaki oferuje konsola. Komputer kojarzy się z pracą, a więc nie z odpoczynkiem. I rzeczywiście tak jest, że jedne gry sprawiają, że czilujemy, a drugie nie.
Drugą stroną tej samej monety są jednak gry, które sprawiają, że męczymy się i grindujemy do upadłego wciągnięci w ekonomię danej produkcji. Dokładnie tak wygląda najczęściej rozgrywka w przypadku gier multiplayer.
Koordynacja działań na podstawie tego, co dzieje się na mapie, precyzyjne ogarnięcie mechaniki i klasy postaci, odpowiedni ekwipunek, spostrzegawczość i zręczność. Co jeszcze potrzebuje gracz, żeby z wygrywać w rozgrywkach PvP albo z powodzeniem kończyć rajdy i zwiedzać huby czy sandboxy w grach multiplayer?
Co jednak jeżeli gramy w gry single player gdzie nie zaimplementowano konkurowania w ramach jakiejś ekonomii gry? Czy nasz mózg odpoczywa, a skoki dopaminy są stabilniejsze i rozłożone w czasie także w kontekście gier MMO? Czy można taką rozgrywkę w trybie single player nazwać microdosingiem? Ja osobiście odpoczywam przy dobrych fabularnie grach single player. Po rozgrywce multiplayer jestem raczej pobudzony, a czasem wręcz rozdrażniony. Szczególnie jeśli platforma, z jakiej korzystam wyświetla mniej FPS niż sprzęt moich oponentów. Sęk w tym, że na komputerach osobistych takie sytuacje dzieją się nagminnie. Konsole jednak nie są od tego wolne.
Lagów raczej nie unikniesz nawet na zoptymalizowanych fabrycznie konsolach, ponieważ wpływa na nie zbyt wiele faktorów. Czynników, które zakłócają szybkość odpowiedzi połączenia internetowego, jest sporo. Możesz usiąść przy routerze, podłączyć net przez kabel, spróbować zmienić serwer gry albo kombinować z VPN, bo twój usługodawca może zbierać dane twojego użytkowania i wysoka przepustowość okaże się być tylko chwytem marketingowym. Rozkminiasz alternatywy, bo chcesz wygrywać. Wszystkie przeciwności stojące przed tym są niezmiernie frustrujące szczególnie dla ludzi w młodym wieku. Ciężko jest im się zdystansować, a granie w gry staje się najważniejszą czynnością w ich życiu. Nietrudno wyobrazić sobie sytuacje w których lepiej sytuowani sięgają po karty rodziców, by pomóc sobie w rozgrywce pay to win.
Nie są to jednak jedyne czynniki, które sprawiają, że rozgrywka online stać się może emocjonalnie i społecznie toksyczną. Nagrody za wygraną dostarczają dopaminę. Gry MMO, szczególnie te na pograniczu FTP/PTW obsypują cię nagrodami i różnymi walutami w ramach wewnętrznej ekonomii. Otwieranie lootboxów i odbieranie nagród osładza mozolny grinding. Oczywiście w niektórych grach część walut jest tylko i wyłącznie odpłatna. Nawet grindowaniem ich nie pozyskasz. Jeżeli skórka czy postać, której pragniesz jest teraz dostępna tylko odpłatnie może w przyszłym sezonie będzie ją można odblokować grindingiem. MOŻE.
Twórcy sprzedają graczom tego rodzaju szansę, a tym samym kupują lojalność użytkowników. Czasem kiedy gracze bardzo czegoś pragną, a siłą rzeczy nie mają czasu na grind, bo obowiązki takie jak szkoła czy praca to uniemożliwiają, decydują się na kupienie płatnego bundle z oczekiwaną zawartością. Często kierowani sentymentem do jakiegoś hołubionego przez nich elementu kultury. Pożądany content jest tak skonstruowany, żeby odpowiadać na indywidualne preferencje gracza. Daje mu możliwość customizowania rozgrywki pod siebie. Gry Multiplayer posiadają szczątkową fabułę (o ile w ogóle ją posiadają), a więc skupienie się na ulubionej frakcji, tropach ulubionej kultury z zamierzchłych czasów czy postaci z komiksu, którą darzy się dużym sentymentem jest naturalną alternatywą kiedy dobrej, wciągającej fabuły w grze multiplayer zwyczajnie brak.
Ciągłe rajdy, deathmatche i powtarzanie tych samych czynności w celu uzyskania nowej nagrody przypominają spiralę hazardu lub uzależnienia. Strzały dopaminy w nadmiernej ilości sprawiają, że jesteśmy coraz mniej na nią podatni. A im bliżej celu, tym więcej punktów potrzeba, aby odblokować kolejny achievement. Zniechęceni tym, w jakiej sytuacji zostajemy postawieni, sięgamy do portfela
Alienacja, mowa nienawiści i frustracja
Kolejnym problemem jest alienacja w grach multiplayer. Dużo ludzi gra z randomami, których nie widzieli nigdy w realu. Część graczy jednak tworzy gildie, sojusze i grupy z prawdziwymi znajomymi poznanymi na jakimś tam etapie życia. To jeden z niewielu pozytywnych aspektów gier multiplayer.
Gracze, którzy grają ze znajomymi raczej mniej często dehumanizują przeciwnika, choć język na serwerowych czatach obfituje nierzadko w mowę nienawiści albo przemocowy język pomieszany z wypowiedziami trącającymi kulturą gwałtu. Można machnąć na to ręką i powiedzieć sobie, że to przecież lamusy i incele tak stroszą piórka, bo są anonimowi, bezpieczni przed ekranami swoich komputerów. Chyba tylko osobowości takie jak ta z serialu Mr. Robot miałyby na tyle zacietrzewki, żeby ścigać po IP i “karać” w jakiś sposób tego typu toksyczne zachowania na serwerach MMO.
Czaty wewnątrz gry nie mają żadnych moderatorów, a więc ściek, jaki się tam wylewa, jest spektakularny. Z drugiej jednak strony takie postacie jak Anders Breivik pierwsze sznyty w obsłudze broni palnej zdobywały na serwerach Counter-Strike. Z kolei dziś na różnych serwerach gier multiplayer natknąć się można na plejadę użytkowników, którzy nie kryją skrajnie prawicowych sympatii. Nikogo nie dziwią nicki w rodzaju “white pride” pomimo tego, że ktoś stylizuje się na serwerze np. na samuraja. Japoński izolacjonizm to fetysz dzisiejszych altrajtowców z białej, bogatej północy. Sporo też można spotkać fanów prezydenta Erdogana albo organizacji zwanej “Szarymi Wilkami”, która jakiś czas temu przyblokowała uroczystości mniejszości kurdyjskiej na jednej z warszawskich uczelni.
Czy warto w ogóle sięgać po gry multiplayer?
Czy lepiej unikać produktów generujących toksyczne emocje? I tak i nie. Warto tworzyć sojusze ze znajomymi i grać z przyjaciółmi. Z ludźmi, z którymi możesz w realu pójść na przysłowiowe “piwo”. Zwłaszcza w czasach post-pandemicznych, po lockdownie gdzie alienacja i związane z nią zaburzenia zbierają masowo swoje żniwo.
W grach grupowych tak samo jak w realu warto tworzyć społeczności – wyspy wolne od języka nienawiści i toksycznych ludzi. Pozytywnym aspektem jest fakt, że gry multiplayer uczą pracy w zespole, koordynacji działań, szybkości podejmowania decyzji w kluczowych momentach. To chyba jedyne cechy, które stawiają gry MMO i multiplayer ponad gry single player; fakt, że uczą myślenia kolektywnego, a gry single player krzewią raczej indywidualistyczne postawy i w skrajnych przypadkach prowadzą do społecznej alienacji.
Rozgrywka single player sprawia, że możemy zdystansować się i odpocząć. Szczególnie na kanapie w wersji konsolowej. Pozwala nam odsapnąć po pracy i pograć bez spiny. Wyrwać się z tzw. “wyścigu szczurów” i zrelaksować. Gry multiplayer zamiast tego stawiają nam iluzoryczne priorytety, które tak naprawdę contentem nas nie wzbogacają oprócz grzebania w ośrodku nagrody znajdującym się w mózgu. Podnoszą ciśnienie i mogą w dalszej perspektywie eskalować problemami z zasypianiem.
W przeciwieństwie do gier multiplayer rozgrywkę single player przerywamy bez żalu. Łatwiej jest ją nam dozować, sięgać po nią jak po książkę – od czasu do czasu i “czytać” ją fragmentami. Wyśmienite fabuły w grach single player z pułapu Triple A dostarczają nam nowych perspektyw i materiału do przemyśleń. Dokładnie tak jak dobra książka, film czy serial. Niekiedy również indie produkcje single player lub te mainstreamowe, z mniejszym budżetem oferują świetny storytelling w przeciwieństwie do ogromnej większości gier multiplayer.