Saboteur! – klasyk na Nintendo Switch [RECENZJA]
Ta gra może być starsza od ciebie
Switchowy Saboteur! to na swój sposób wyjątkowa, nawet bardzo wyjątkowa gra. Na konsolę Nintendo trafił bowiem port klasycznej gry, która pełnoletniość uzyskała naprawdę dawno temu. Pierwsza wersja Saboteura zadebiutowała w połowie lat 80. na ZX Spectrum, od razu kupując sobie serca graczy i recenzentów. Gra spodobała się do tego stopnia, że dziś wymienia się ją na listach najlepszych pozycji, które ukazały się na komputerze Sinclaira; szybko też doczekała się portu na Commodore.
Teraz, po ponad trzech dekadach, dzięki polskiemu studiu SimFabric w Saboteura zagrać mogą także posiadacze Switcha. Czeka ich dzięki temu dość osobliwa wyprawa do świata retro. W grze, jak sugeruje tytuł, wcielamy się w rolę sabotażysty. Naszym celem jest infiltracja obiektu pełnego strażników, szkolonych psów i wieżyczek strzeleckich. Misja wydaje się być prosta – mamy wykraść dysk z danymi i wysadzić obiekt w powietrze. Problem polega jednak na tym, że ani nie mamy przy sobie bomby, ani nie wiemy gdzie szukać dysku, a przeszkody i szybko upływający czas nie ułatwiają zadania.
Stop bezstresowemu wychowywaniu graczy
Saboteur! to powrót do czasów, gdy nie było automapy ani sugestii od autorów, mających naprowadzić nas na cel. Nie było sejwowania, a pojęcie permadeath nie funkcjonowało – śmierć totalna i ostateczna czyhała na nas w niemal każdej grze. Refleksu nic nie było w stanie zastąpić, ale w orientacji w przestrzeni pomagał ołówek i kartka w kratkę, do rozrysowania własnej mapy. Saboteur! ma w sobie coś z soulslajków, bo aby najszybciej 'przejść’ tę grę na najłatwiejszym z dziewięciu poziomów trudności i z pominięciem głównych celów, wystarczy mniej niż pięć minut. By wykraść dane i zdetonować obiekt? Niewiele więcej.
Sekret polega jednak na tym, by wiedzieć gdzie iść, i co robić, a przy pierwszym podejściu towarzyszy nam raczej dezorientacja. To powtarzanie misji po śmierci lub wyczerpaniu czasu pomaga w poznaniu lokacji, dróg oraz miejsc, w których znajdują się ciekawe przedmioty czy ważne przełączniki. Zabawa Saboteurem nie polega tylko na eksploracji, wpisane w nią są także kolejne zgony, które w końcu doprowadzą do zakończenia misji z sukcesem. A co dalej? Powtarzanie zabawy na wyższych poziomach trudności i bicie highscore’a poprzez likwidowanie po drodze jak największej ilości zagrożeń.
Wygląd się zmienia, klasa jest ponadczasowa
Saboteur! to gra, która zestarzała się dość ostro, ale dalej ma w sobie to coś. Nie chodzi tu tylko o przemierzanie kolejnych komnat i kasowanie kolejnych wrogów, jest też misja do wykonania. Być może naginam rzeczywistość, ale pierwszy Metal Gear Solid wydaje się być dalekim, bardziej filmowym w formie, ale jednak echem gry ze Spectruma. Do tego oprawa graficzna jest dzieckiem swoich czasów, ale trzyma pewną minimalistyczną klasę.
Oddzielną kwestią jest forma wydania klasyka na Switcha. Ekipa SimFabric postawiła na wierność klasycznej wersji, przy jednoczesnym wzbogaceniu zawartości dostępnej dla gracza. To nie remake czy remaster – do dyspozycji oddano klasyczną grę sprzed ponad trzech dekad, z tradycyjnym gameplayem i oprawą. Jednocześnie dopieszczono ścieżkę dźwiękową, dodano alternatywne wersje oprawy wizualnej (nie tylko Commodore, ale też stylizacje na platformy, na które gra nie wyszła, w tym np. Amiga czy Game Boy), a całość opatrzono krótkimi notkami o pierwotnym autorze Clivie Townsendzie, autorze portu czy historii gry. I zapowiedzią portu Saboteura 2.
Czy warto zagrać w Saboteur! na Nintendo Switch?
Jak zawsze przy tego typu grach pozostaje pytanie – do kogo jest ona skierowana? To ciekawa lekcja historii dla nowej generacji graczy, którzy znają inne kultowe tytuły, ale mogli nie słyszeć o tym. Trudno im będzie w pełni docenić Saboteur! bez możliwości wpisania go w kontekst lat 80-tych, ale na pewno będzie to uzupełnienie jakiejś luki w historii gamingu. Dużo więcej frajdy będą mieli pewnie oldskulowcy, którzy chętnie powtórzą grę po kilku dekadach, czy – tak jak ja – uzupełnią jedno z niedopatrzeń młodości na swojej liście wstydu.
Jedni i drudzy będą się poza tym pewnie dobrze bawić, bo Saboteur! na Nintendo Switch to kawał surowego, ale dobrze skrojonego kodu. To gra powtarzalna, najpierw zmuszająca, a potem zachęcająca do ponownego odwiedzania kompleksu, w którym gdzieś znajduje się dysk z wrażliwymi danymi. Chce się tam wracać. A przynajmniej ja chciałem, i pewnie wrócę jeszcze nie raz, żeby na wyższym poziomie trudności wyśrubować osiągnięty wynik.
Ocena redakcji 8 / 10
Oldschoool szanuję 🙂 kiedyś w to grałam, ale zniechęciłam się przez te wszystkie śmierci. Może teraz spróbuję jeszcze raz.
Stop bezstresowemu wychowywaniu graczy! Hell yeah! Nie no a tak serio, chyba zagram w to z samego sentymentu. 😀