Wilson [RECENZJA]
Która scena z Wilsona jest moja?
Kto kiedykolwiek zadał sobie pytanie: „która scena z Dnia Świra jest moja?”, przy Wilsonie będzie bawił się znakomicie. Na podstawie odpowiedzi powstaną nie tylko diagnozy, ale i dalsze plany, obawy, oczekiwania. Wilson Daniela Clowesa, a w tłumaczeniu Wojciecha Góralczyka, to taki komiksowy Dzień Świra, zbiór smutnych anegdot i refleksji o życiu. Pytanie: „która scena z Wilsona jest moja?” jest tu jak najbardziej na miejscu.
Osią narracyjną powieści graficznej jest tytułowy Wilson – samotny mężczyzna w średnim wieku, narcystyczny i zarozumiały. Czytelnika uderza marudność i wyolbrzymiona pewność siebie, którą bohater z łatwością zwodzi osoby w swoim życiu (słowo „bliscy” nie jest tu odpowiednie), pozostaje jednak bezradny wobec systemu. Ta bezradność czyni jego pyszałkowatą postać nie tylko nieznośną, ale i żałosną. Daniel Clowes uderza więc w widoczny w popkulturze od kilku lat trend kreowania antybohatera. Różnica między postacią Clowesa, a innymi podobnymi kreacjami polega tylko na tym, że Wilsona trudno polubić. Nie można bowiem podziwiać jego geniuszu, inteligencji czy przebiegłości, a jednocześnie obnaża przywary, które trudno uznać za atrakcyjne. Tytułowy Wilson jest „anty” w wielu wymiarach.
Wilson nie ma przyjaciół (ludzkich), a swoje życie opowiada przypadkowo napotkanym osobom. Szuka punktów stycznych, które mogłyby łączyć go z innymi, bynajmniej nie po to jednak, by okazać zrozumienie lub współczucie. Jest postacią skrajnie skupioną na własnym przeżywaniu. Częstsze niż dialogi są więc monologi – zbieżne zresztą z odczytywaniem postaci. „Na miłość boską, czy tobie ta gęba się kiedyś zamyka?” – pyta kobietę, której samopoczuciem jeszcze przed chwilą zdawał się interesować. Wilsonowi nie chodzi bowiem o nawiązanie jakichkolwiek relacji, ale o uciszenie własnego niepokoju („Każdy z nas ma jakąś historię, wszyscy jesteśmy częścią jednej wielkiej rodziny. To tragiczne, że straciliśmy poczucie wspólnoty z innymi”).
fot. Kultura Gniewu
Czy szukasz może kogoś z kim mogłabyś spędzić życie?
Wilson Clowesa to opowieść, która sili się na błyskotliwość przez wulgarność, konsekwentne przekraczanie granic dobrego smaku. Główny bohater z uporem lekceważy normy społeczne. Przekracza te, na których przekroczenie nie zawsze mamy ochotę patrzeć (płytkie uczucie do własnego dziecka) i te, na myśl o których, uśmiechamy się ironicznie (podejrzliwość wobec tych, którym wiedzie się lepiej). Wielopłaszczyznowa szczerość wobec samego siebie, odrzucenie świadomości obecności innych i ich przeżyć w literaturze jest powszechne i odnosi sukcesy w wydawnictwach okołoautobiograficznych – tak dzieje się z męskimi bohaterami prozy Pilcha, tak dzieje się w „diarystyce” Knausgarda.
Daniel Clowes bawi się opowieścią na wielu płaszczyznach. Umiejętnie kreślone plansze pozwalają niewerbalnie wybrzmieć wśród monologów tytułowego bohatera pozostałym postaciom komiksu. Pojawiają się więc kobiety uwikłane w narcyzm Wilsona. Pippi, od dawna niewidziana była żona, oddaje wspólne dziecko do adopcji. Spotkanie po latach wydaje się być końcem dojmującej samotności mężczyzny.
W scenie nad pustym basenem Wilson pyta: „Dlaczego musisz być taka nieprzenikniona, Pippi? Nigdy nie wiem, co do cholery możesz myśleć. Gdy byliśmy małżeństwem doprowadzało mnie to do szału. Nawijałem jak głupi, a ty siedziałaś z tą pokerową miną…”. W innej scenie Shelley opiekunka do psa z rozbrajającą szczerością wyznaje, dlaczego zgadza się na związek z Wilsonem: „Spytałeś, czy chcę z kimś spędzić życie. Cóż, zastanowiłam się nad tym… (…) Chyba jestem skłonna spróbować. (…) O Boże «szloch». Jeśli nie zrobi się ruch w interesie, będę musiała sprzedać samochód i wystąpić o pomoc społeczną”. Jest też córka, którą Wilson poznaje po kilkunastu latach. Dorosłej wyznaje „Chcę przeprowadzić się na Alaskę, być częścią twojego życia”. Kiedy ta w trosce o własny spokój odmawia, mężczyzna pada na kolana, nie zważając na konsekwencje dla otoczenia.
Fantazjowałem o pójściu do więzienia
Wilson jest zbiorem puentowanych plansz, które, choć w układzie chronologicznym, mogą być także odczytywane jako odrębne całości w dowolnej kolejności. Być może też tak należy czytać Wilsona, znajdując przyjemność w krótkiej, refleksyjnej formie, bo dopiero lektura całości przywołuje prawdziwie przygnębiający obraz. Dla bohatera nie ma świętości.
Wydaje się, że szczere przywiązanie Wilson okazuje wyłącznie swojemu psu (w tych scenach odnajdą się znakomicie wszyscy ci, którzy opiekują się czworonogiem) i, paradoksalnie, ojcu w agonalnym stanie. Pielęgniarce Heath, która zajmuje się pacjentem „Musisz teraz dla mnie połknąć trochę potasu, ok? Grzeczny chłopiec.”, odpowiada: „Ten człowiek zrobił doktorat z literatury i jest wykładowcą akademickim, więc na przyszłość odpuść sobie, proszę, te protekcjonalne pierdy, ty durna macioro!”. Ale już kolejna plansza wskazuje, że to pozorne zjednoczenie jest niczym w obliczu poczucia krzywdy i narcyzmu głównego bohatera: „No, dalej, staruszku – 43 lata czekałem, żeby usłyszeć od ciebie coś szczerego i prawdziwego, coś prosto z serca. (…) Musiałeś myśleć o tej chwili, na pewno chciałbyś mnie z czymś zostawić. Dobrym, złym, zniosę wszystko… No, dalej, skurwielu!”.
I wreszcie Clowes puszcza czytelnikowi oko w dwójnasób. Po pierwsze, linearność formy jest dość poszatkowana. Najważniejsze dzieje się „poza kadrem”. Te swoiste uskoki to wydarzenia, których możemy się jedynie domyślać, konstytuują powieść jako taką. Tak dzieje się na przykład, gdy Wilson trafia za kratki („Trudno uwierzyć, ale kiedyś trochę fantazjowałem o pójściu do więzienia.”). Po drugie zaś Clowes bawi się formą. Jego bohaterowie są rysowani naprzemiennie: kreską bardziej i mniej odrealnioną, bardziej lub mniej karykaturalną. To wyolbrzymienie pewnych cech fizycznych, do obyczajowej narracji wprowadza elementy fikcji, a czytelnika przywołuje do wyłączenia wewnętrznego moralisty. Schematyczne miary nijak nie się nie sprawdzą. Harmonijna, choć nadal zróżnicowana jest kolorystyka plansz. I wreszcie całość spaja postać Wilsona-narratora, przewodnika po życiowych zakrętach, mierzeniu się z własną samotnością i dojrzałym wiekiem. W istocie, wszystkie te potyczki są niczym więcej niż tylko tragiczną farsą.
Ocena redakcji 10 / 10