Ares [RECENZJA]. Serial Netfliksa rozwleczony, przeciągnięty i nudny
Ares, czyli tym razem holenderska produkcja do Netflix
Ares to pierwsza holenderska produkcja Netflix Original. Akcja krótkiego, ośmioodcinkowego serialu rozgrywa się w Amsterdamie. Główna bohaterka Rosa i jej “przyjaciel” (o tym za chwilę) Jacob trafiają do tajnego, mrocznego studenckiego stowarzyszenia Ares.
O ile klimat produkcji jest całkiem okej, o tyle wszystko inne leży. Po czterech odcinkach Aresa – a każdy z nich to tylko ok. 30 minut – miałam już serdecznie dość tego serialu. Jego dokończenie to już kwestia tego, że mimo wszystko była jakaś ciekawość, jaki starożytny sekret skrywa Holandia. Nie było to jednak – znowu – nic odkrywczego.
Zacznijmy od bohaterów w Aresie
Każdy film i serial, w którym główne postacie na wejście odrzucają, ogląda się gorzej niż cokolwiek innego. W Aresie akcja skupia się na Rosie, młodej studentce pierwszego roku medycyny. Rosa pochodzi z domu, w którym się nie przelewa (co jest o tyle dziwne, że jej ojciec jest lekarzem w Amsterdamie), a jej matka jest chora psychicznie. Rosa ma tylko dwa zadania: uczyć się na studiach i okazjonalnie opiekować matką, kiedy jej ojciec bierze nocne dyżury. Tymczasem dziewczyna jakby totalnie nie pojmuje powagi sytuacji i jest wiecznie zdziwiona, kiedy jej matka robi sobie krzywdę (przyszła lekarka!). Cokolwiek się jej powie, ona musi zrobić inaczej, na przekór – i nie, nie jest to “słodki upór”, tylko drażniąca głupota.
Rosa olewa fakt, że ktokolwiek może potrzebować jej pomocy, olewa stan emocjonalny swojego “przyjaciela”, którego traktuje gorzej niż wroga. Zresztą cała ta wielka przyjaźń Rosy i Jacoba to jakieś nieporozumienie w scenariuszu, bo więzi jest między nimi tyle, co obcymi ludźmi po dwóch przeciwnych stronach ulicy. Ktoś zupełnie nie przemyślał tego punktu.
Wracając jednak do antypatyczności głównej bohaterki. Dawno nie widziałam postaci tak odrzucającej i tak bezpodstawnie wyniosłej. Rosa nie ma w sobie absolutnie nic, co mogłoby być podstawą do tak wysokiego mniemania o sobie. Niekiedy, oglądając ją, można odnieść wrażenie, że zahaczy głową o sufit, bo trzyma ją tak absurdalnie wysoko… W innej sytuacji można by to tłumaczyć mechanizmami obronnymi (im mniej sobą reprezentujesz, tym masz mniejsze poczucie własnej wartości, więc robisz wszystko, aby to ukryć). Jednak w tej sytuacji z całej kreacji aktorskiej wypływa to nienaturalne samozadowolenie, pycha i wyniosłość, które sprawiają, że tej postaci zupełnie nie kibicujemy. Może się stać z nią cokolwiek.
Co właściwie motywuje bohaterów do ich działań?
Im bardziej twórcy Aresa starali się jakoś uzasadnić motywy postępowania konkretnych postaci, tym gorzej im to wychodziło. Weźmy na przykład Rosę. Dziewczyna nic, ale to nic nie wie o organizacji Ares, ale pnie się po jej szczeblach “dla zasady” i “po trupach do celu”. Nikt i nic się dla niej nie liczy, nawet własna rodzina. I wszystko byłoby uzasadnione, z tym że ona totalnie nie ma pojęcia, do czego dąży. Jak sama mówi po prostu chce “wygrać”, nieważne co. W życiu nie widziałam bardziej głupiej i odrzucającej postawy.
Z kolei Jacob – druga bardzo ważna postać – to wiecznie przerażony chłopiec, który jednak nie ma w sobie żadnej decyzyjności. Gdyby naprawdę zależało mu na swojej “przyjaciółce”, to znalazłby sposób, aby ją ostrzec albo chociaż powiedział o swoich emocjach i przeczuciach. Tymczasem cały serial to pokazywanie, jak to bardzo on nie chce być w Aresie, biedaczek.
Ares to festiwal niepotrzebnych i za długich scen
Oglądasz się za siebie? Przechodzisz do drugiego pokoju? Świetnie, zróbmy z tego scenę na trzy do pięciu minut! Niech widzowie poczują, jak bardzo boisz się odwrócić… i w międzyczasie zasną z nudów, patrząc na twój zginający się kark. Dawno nie oglądałam serialu, który miałby w sobie tyle “zapychaczy”. Mnóstwo niepotrzebnych kwestii i nieudanych prób analizy emocji bohatera za pomocą najazdu kamery na twarz bohatera. Mnóstwo przerywania akcji (kiedy się już pojawia), aby “budować napięcie i grozę”, ale w sposób tak nieudolny, że aż śmieszny.
Po obejrzeniu trailera Aresa naprawdę spodziewałam się więcej. Niestety, ten serial to jedno wielki rozczarowanie. Mógłby być krótkim filmem, który jest całkiem ciekawy. Zamiast tego mamy cztery godziny serialu o niczym. Żeby tylko Netflixowi nie przyszło do głowy kontynuować tej produkcji.
Podsumowując – istnieją znacznie lepsze seriale i jeśli nie chcecie tracić czasu, to Aresa sobie odpuścicie. Jak wcześniej polecaliśmy go w liście seriali i filmów na weekend, tak teraz po prostu przestrzegamy.
Fot. Netflix
Serial jest może trudny i dla niektórych nudny . Ale pokazuje na samym końcu jak wielkimi egoistami i zarozumialymi dupkami da Holendrzy. Przez setki lat byli piepszonymi faszystami , którzy wykorzystywali ludzi , zabijał i zniewalali dla własnych celów. Ale o tym głośno się nie mówi. Dlaczego główna bohaterka tak zadzierala nosa? Ja uważam, że zachowywała się dokładnie tak samo jak pozostali , tylko u niej było to bardziej widoczne dla oka widza, pewnie dlatego , że jest czarna i nie pochodzi z tak zwanego dobrego domu. Serial warty przemyślenia tego jak postrzegamy ludzi. Pomimo że mamy 21 wiek pewne… Czytaj więcej »