Cień i Kość [RECENZJA]
Ciekawy setting i klimatyczna narracja
Mamy do czynienia z fantasy w settingu czegoś przypominającego wizualnie pierwszą wojnę światową. Brzydkie, drelichowe mundury, dziwne czapki i karabiny czterotaktowe. Formuła jest więc całkiem świeża przy dodaniu magii i stworzeń z nią skoligaconych. Dodatkowo dochodzi cała ta prawosławnie ukierunkowana jazda geopolityczna. Główna frakcja najzwyczajniej w świecie przypomina carską Rosję. Kraina ta nazywa się Ravka, czyli dokładnie tak samo jak rzeka nieopodal Skierniewic.
Książka powstała w 2012, ale serial umiejscawia się w trendzie, który bierze pod lupę estetykę krajów Europy Wschodniej. W Revachol też było czuć ten wschodni powiew demoludu.
Oczywiście nie byłbym sobą jakbym się do czegoś nie przyczepił. Za słaby punkt serialu uważam fakt, że fabuła w dzisiejszej fantastyce cały czas męczy ten zdarty jak zelówa mit wybrańca – pomazańca – przeznaczonego etc. Było to w Diunie, pojawiło się w Wiedźminie, a dziś nawet inkorporowano to do Star Trek Discovery. Pojawiało się to w tylu pozycjach, że chyba najwyższa pora ugryźć jakąś metafizykę i nadprzyrodzoność z bardziej naukowej strony. I co najważniejsze bez jakiejś narcystycznej jazdy, która rozbija się o toksyczny indywidualizm. Star Trek był dlatego świetny, bo załoga kolektywnie zrzucała się na sukces. Narracja, że tak miało być jak śpiewał Jamal u Molesty daje radę w bajkach, ale fantasy i fantastyka mogłyby od tego typu optyki trochę odetchnąć. Kiedy jednak przymknąć na to oko serial wciąga się sam i nim się zorientujesz to już koniec pierwszego sezonu.
Reasumując jest to ciekawy i przekonujący setting, będący jednym z głównych aspektów, dla których warto sięgnąć po ten serial.
Obsada udźwignęła treść
Rzadko się zdarza, by w serialu, który jest pozycjonowany jako produkt dla młodzieży, było tylu aktorów, którzy mają coś więcej oprócz urody królów i królowych balu maturalnego. Cień i Kość może pochwalić się tym, że scenarzyści i ludzie odpowiedzialni za casting w taką pułapkę nie wpadli. Poza tym, że potrafią pokazywać emocje, z jakimi borykają się grani przez nich bohaterowie, a co za tym idzie – nie są tylko atrakcyjnym drewnem. Scenarzyści, producenci i szpece od castingu rzeczywiście kierowali się jakąś wizją przy doborze do konkretnych ról.
W rolę złoczyńcy wciela się typ znany z bycia dwulicowym villainem w Punisherze. Dobrze mu to idzie. Odgrywa idącego po trupach megalomana, który stara się tuszować swój temperament, ale koniec, końców pokazuje swoje instrumentalne podejście do swoich zauszników. Co ciekawe postać ta była kiedyś wybawicielem mutantów – magów zwanych Grisza. Naprawdę nieźle idzie Benowi Barnesowi odgrywanie tej pierzynki patosu, w jaką lubi ubierać się grana przez niego postać.
Kaz Bał… – a nie, czekaj – Kaz Brekker jest grany przez chłopa, który ma fizis podbijające charakter granej przez niego postaci. Zasadniczo chłopak jest jednym z lepszych aktorów w tym serialu. Jeżeli chodzi o postać Jespera (czyli rewolwerowca – podwładnego Brekkera) spełnia prawie wszystkie punkty w netflixowych tabelkach z excela, to jednak aktor ma trochę polotu w odgrywaniu tego niepoprawnego narcyzmu.
Z kolei odtwórczyni głównej postaci zaimplementowała sporą dawkę charyzmy do postaci Aliny. Swoją drogą oprócz chłopa, który grał villaina w Punisherze, to naprawdę większość z grających aktorów ma małą filmografię i dopiero w sumie zaczyna swoją karierę w branży. Tym bardziej cieszą ich umiejętności i sposób, w jaki dodają życia osobowościom postaci znanych z powieści.
Oprawa wizualna
Efekty specjalne są naprawdę nawet nieco lepiej niż poprawne i nie powodują ciarek zażenowania, jak w wielu serialach dla młodzieży o tematyce fantastycznej i paranormalnej. Widać, że to nie jest produkcja, którą realizowano w tym aspekcie po macoszemu. Widać gołym okiem, że to opowieść z miłości do opowiadania fajnych historii, a nie mięsny jeż punktów w tabelkach powtykanych na rympał w narrację.
Podoba mi się głębia kontrastów i dużo ujęć, w których gra się łunami światła. Zasadniczo w Wiedźminie też mi się to podobało i fajnie, że kolejne produkcje są w ten sposób realizowane. Pozwala mi to mieć nadzieję na to, że ekranizacja settingu World of Darkness też będzie miała tego typu głębię oprawy. Mam nadzieję, że tego rodzaju gra cieniami i dużą ilością ciemnych kolorów jest nowym trendem w tego typu produkcjach, bo ogląda się to wyśmienicie.
Warto, warto i jeszcze raz warto
To jedna z lepszych pozycji, jakie ma do zaoferowania Netflix na dziś. Jeżeli czekacie na Wiedźmina i czas wam się dłuży to całkiem egzotyczny setting Cienia i Kości umili wam czas oczekiwania.