Joker Todda Phillipsa: triumf klauna [RECENZJA]
Jakie pytania stawia Joker Todda Phillipsa?
Jednym z najsłynniejszych i najczęściej krytykowanych komiksów o Batmanie jest „Zabójczy żart” Alana Moore’a i Briana Bollanda. Jego fabuła opiera się na prostym i diabolicznym pytaniu, stawianym przez Jokera: „Czy jeden zły dzień może dobrego człowieka przemienić w złego człowieka?” By to sprawdzić najsłynniejszy klaun popkultury okalecza i napastuje Barbarę Gordon, a jej ojca zniewala i każe się temu przyglądać.
„Joker” Todda Phillipsa stawia podobne pytanie. Z tym, że jeden dzień rozciąga na całe życie. A groteskową przejażdżkę kolejką górską, podczas której Gordon ogląda cierpienia córki, zamienia na pościg przez pogrążające się w biedzie i anarchii Gotham. „Jokera” i „Zabójczy żart” łączy jeszcze coś. Oba są dziełami uwodzącymi i niewygodnymi, a przy tym niezwykle ryzykownymi i z tej racji łatwymi do krytykowania.
Zacznijmy jednak od słonia w salonie. Nie, „Joker” nie usprawiedliwia inceli i powodowanej przez nich przemocy. A jeżeli sprowokuje kogokolwiek do ataku w stylu masakry w kinie Aurora, to wyraźnie wbrew intencji autorów.
Przemoc w Jokerze
Przemoc w „Jokerze” jest gwałtowna, przerażająca i bardzo fizyczna. I choć Martin Scorsese – na którym Phillips mocno się wzorował – nauczył nas, że widz potrafi utożsamiać się nawet z takimi typami jak Travis Bickle z „Taksówkarza” czy Jordan Belfort z „Wilka z Wall Street”, to trudno mi sobie wyobrazić, by ktoś mógł wyjść z kina z przekonaniem, że czyny Jokera są godne naśladowania. Jak ładnie napisał Radosław Czyż: „Jeśli ktoś szuka w «Jokerze» afirmacji swoich fantazji o władzy i rewolucji uciskanych przez lewicę białych mężczyzn, to pomylił filmy. «Joker» przypomina, że tym chłopcom z matczynych piwnic trzeba pomóc, nim będzie za późno”.
A teraz do filmu. Joker Todda Phillipsa ma imię i nazwisko. To Arthur Fleck. Klaun marzący o tym, by zostać stand-uperem. Troskliwy syn Penny Fleck (Frances Conroy), niegdyś pracującej dla samego Thomasa Wayne’a. Były pacjent zakładu zamkniętego, chodzący karnie na spotkania kontrolne, łykający leki i sugerujący niepewnie, że w zakładzie było mu lepiej.
Choć Arthur bardzo chciałby być szczęśliwy, przydarza mu się w życiu wszystko, co najgorsze. Jego mama ciężko choruje. Budynek, w którym mieszkają praktycznie się rozpada. Ma kiepską pracę i żadnych przyjaciół. Wciąż pada ofiarą napadów. Gdy go poznajemy ciągnie na rezerwie naiwności i optymizmu, wpajanych mu przez matkę. Ale to człowiek inteligentny i wrażliwy. Przywdziewa sztuczny uśmiech, bo wie, że tego oczekuje pracodawca. Nie znaczy to jednak, że nie rozumie swojego położenia i nie dostrzega stosów śmieci piętrzących się na ulicach Gotham.
Przemiana Arthura Flecka w Jokera
Siłą napędową przemiany Flecka w Jokera jest kultura poniżenia. Arthur, jako osoba zmagająca się z chorobą psychiczną, musi spowiadać się przed znudzoną opiekunką – co tydzień zadającą te same pytania i ignorującą odpowiedzi. Jako pracownik mierzy się z niechętnymi współpracownikami (mającymi go za wariata), protekcjonalnym szefem i pomiatającymi nim dzieciakami. Jako gothamczyk jest dyskryminowany z powodu napadów nerwowego śmiechu, którego nie potrafi pohamować. Wreszcie, jako początkujący komik zostaje wystawiony na pośmiewisko przez samego Murraya Franklina (Robert De Niro), słynnego w całym mieście gospodarza talk-show.
Są w filmie Todda Phillipsa trafnie zobrazowane mechanizmy społeczne. Przemoc w Gotham nie bierze się z próżni. Brutalne protesty na ulicach miasta i coraz okrutniejsze wyczyny głównego bohatera mają źródło w ubóstwie, rozwarstwieniu społecznym, przemocy i niewydolności systemu. Zarówno widzowie, jak i bohaterowie zgadzają się, że Arthur potrzebuje pomocy, ale niewydolne Gotham odbiera mu ją w imię cięć budżetowych. A pewien lokalny miliarder publicznie przeciwstawia „zdrową tkankę społeczną” (czyt. tych, którzy potrafią o siebie zadbać) ubogim klaunom. To, jak na film o komiksowym złoczyńcy, spostrzeżenia zaskakująco trafne, zwłaszcza jeżeli doprawimy je okrutną medialną papką przyrządzaną przez Franklina.
Film Todda Phillipsa ma też poważne wady
Jednocześnie jednak w niemal każdym wątku „Jokera” czegoś brakuje. Choć utarło się, że Gotham to miejsce przeżarte korupcją u Todda Phillipsa właściwie nie ma o niej mowy. Owszem, miasto wygląda jak z „Ulic nędzy”, ale o jego problemach dowiadujemy się jedynie z enigmatycznych telewizyjnych migawek – zbyt naskórkowych, by zarysować zniuansowane tło dla opowieści o Arthurze.
Podobnie jest z konfliktem społecznym. Choć Gotham bardzo przypomina Nowy Jork lat 80., nie istnieją w nim napięcia na linii innej niż bogaci-biedni. A i te są słabo umotywowane. Tłum przebranych za klaunów demonstrantów wygląda imponująco, ale widzowi trudno określić, przeciwko czemu w zasadzie protestuje i co chciałby osiągnąć. Przeciwko śmieciarzom, strajkującym o wyższe pensje? Przeciwko okrucieństwu Franklina? Przeciwko Thomasowi Wayne’owi, cieszącemu się przecież jakimś poparciem, skoro kandyduje na burmistrza? Czy może przeciwko mitycznym grubym rybom z Wall Street, o których Fleck wspomina w jednym, jedynym zdaniu, jakby zapominając, że żyje w Gotham?
Rozumiem, że wszystko to widzimy z perspektywy człowieka skupionego na własnym nieszczęściu, niezainteresowanego lokalną polityką i nieświadomego, że staje się przywódcą miejskiego powstania. Ale przeskoki pomiędzy kolejnymi etapami ulicznej rewolucji (czy może społecznego szaleństwa) są zbyt gwałtowne i za słabo uzasadnione. A w końcowych sekwencjach grzęzną w hollywoodzkich kliszach na temat motłochu linczującego Bogu ducha winnych obywateli.
Co z psychiką Jokera
Podobnie rzecz ma się z zaburzeniami psychicznymi głównego bohatera. Wcielający się w tę rolę Joaquin Phoenix nie jest być może tak dobry, jak Heath Ledger (grający jednak na nieco subtelniejszych strunach), ale i tak trudno się od jego Jokera odkleić. To postać jednocześnie charyzmatyczna i odpychająca; budząca współczucie i strach.
Phoenix wcale nie musiał tak chudnąć do roli. Nieprzewidywalność jego Jokera kryje się nie w wystających żebrach, a w wymuszonych, bolesnych uśmiechach, które z początku budzą w widzu zażenowanie. Kiedy jednak wraz z rozkręcającą się spiralą przemocy uśmiech Arthura traci sztuczność i staje się naturalny, zaczynamy tęsknić za tamtym wrażliwym kolesiem, pragnącym nieść ludziom radość.
Metoda aktorska Phoenixa ma jednak swoje ciemne strony – niebezpiecznie zbliża Jokera do szkodliwych stereotypów. Arthur jest człowiekiem ze zdiagnozowanymi, bardzo poważnymi problemami psychicznymi. Phoenix gra go jednak tak, jakby przemoc była jego „prawdziwym ja”, a wymuszona, bezprzemocowa „normalność” niosła tylko ból. I choć Todd Phillips bardzo się stara, by film nie wpadł w koleiny opowieści o morderczym psychopacie, to mam wrażenie, że nie udało mu się uniknąć wszystkich mielizn.
Typowe problemy z Jokerem
„Joker” rozbija się również o tę samą skałę, o którą rozbił się kiedyś „Zabójczy żart” – dopowiada origin, który nie powinien zostać dopowiedziany. Nieokreślony, pojawiający się znikąd Joker w trylogii Christophera Nolana (i w większości komiksów) jest wcieleniem anarchii i sprzeczności. Facetem, który realizując bardzo skomplikowane intrygi powtarza, iż nie jest w stanie nic zaplanować. Prostakiem rzucającym na kolana mafię i zastraszającym wielomilionowe miasto. Człowiekiem, który [głęboki głos Michaela Caine’a] po prostu lubi patrzeć, jak świat płonie. [powrót do normalnego głosu]
Pierwotna przewrotność nolanowskiego Jokera jest pociągająca i przerażająca. Phillips odbiera mu (i nam) tajemnicę. Z symbolu nieokiełznanego chaosu degraduje do poziomu kolejnego typa z prostą historią, czytelną motywacją i trzydziestką ósemką w dłoni.
Jest w „Jokerze” ujęcie będące czytelnym nawiązaniem do „Mrocznego Rycerza”. Oto Arthur w rozpływającym się makijażu klowna jedzie radiowozem. Siedzi grzecznie na tylnej kanapie. Przyciska twarz do szyby. Obserwuje miasto pogrążone w chaosie, który sam sprowokował. W tle rozbrzmiewa pompatyczny motyw muzyczny.
U Nolana Joker też siedzi na tylnym siedzeniu, ale wychyla się z samochodu, niczym pies uradowany przejażdżką. Radiowóz nie jedzie majestatycznie przez miasto, ale zygzakuje, ścigany przez inne radiowozy. Możemy się tylko domyślać, czy policjant za kierownicą jest martwy czy umierający. Syreny pościgu ustępują miejsca ponuremu pomrukowi, tak charakterystycznemu dla filmów Nolana. To Joker ucieleśniający szaleństwo rozumiane, nie jako choroba psychiczna, ale dzika, destrukcyjna siła. Filmowa figura o wiele potężniejsza i paradoksalnie bardziej zniuansowana niż Arthur Fleck: facet, o którym wiemy wszystko; ofiara nie tyle złego dnia, co złego życia.
Kolejnym problemem jest ostatni akt. Twórcy „Jokera” niemal przez cały film dozują napięcie. Spirala szaleństwa nakręca się powoli, a kolejne wybuchy przemocy są coraz bardziej przerażające. Ale ciągłe podbijanie stawki sprawia, że oczekiwania rosną. Tymczasem kluczowe przemówienie Jokera nie tylko brzmi sztucznie, ale i zupełnie nie pasuje do postaci niezainteresowanej do tej pory tematami społecznymi. Wyrażony wprost morał doklejony jest do „Jokera” na siłę, jakby twórcy wątpili w inteligencję widza.
Recenzja Jokera – podsumowanie
Czy to wszystko oznacza, że uważam „Jokera” za film nieudany? Nie. Pomimo zastrzeżeń, jakie do niego mam, nie mogę odmówić Phillipsowi, że zrobił film niewygodny i niezręczny w najlepszym znaczeniu tych słów. W swoich najmocniejszych momentach „Joker” wprawia widza w zakłopotanie niczym najbardziej udane skecze Andy’ego Kaufmana. Do tego ma odwagę być filmem o czymś. Imponuje sprawność z jaką Phillips – facet, który wybił się na głupawych komediach – splata ze sobą szaleństwo jednostki z szaleństwem społecznym. „Joker” wślizguje się pod skórę, zmusza do myślenia, prowokuje do kwestionowania decyzji twórców i własnych ocen.
W ogóle mnie nie dziwi, że prestiżowy „The Guardian” opublikował dwie recenzje „Jokera”. Pierwszą zatytułowaną „najbardziej rozczarowujący film roku” (dwie gwiazdki), drugą chwalącą Phillipsa za film „cudownie odważny i wybuchowy” (pięć gwiazdek). Nie dziwi mnie też Złoty Lew na festiwalu w Wenecji. „Joker” balansuje na cienkiej linie oddzielającej odwagę artystyczną i przeszarżowanie; szantaż emocjonalny (Arthur taki biedny) i wrażliwość na Innego (Arthur naprawdę jest biedny); odważny komentarz i upraszczający bełkot. I choć w każdej chwili może z tej liny spaść, a kilka razy mocno się chwieje, to w moim odczuciu sztuczka się udaje. Najkrócej mówiąc: „Joker” włazi na banię i nie chce z niej wyjść.
Obraz Phillipsa to także po prostu świetne widowisko. Film ani na moment nie traci tempa, a napięcie przytłacza nawet w najbardziej niewinnych scenach. Robotę robi złowroga ścieżka dźwiękowa Hildur Guðnadóttir, w której poważne nuty przenikają się ze szlagierami Sinatry i telewizyjnymi przyśpiewkami. Doceniam także świetne zdjęcia Lawrence Shera, który dzięki ciemnym soczewkom upodobnił „Jokera” do filmów z lat 70. i sprawił, że Gotham wygląda ponuro nawet w pełnym słońcu.
Pisząc korzystałem z:
- A. Moore, B. Bolland, Zabójczy żart, tłum. T. Sidorkiewicz, Warszawa 2012
- X. Brooks, Joaquin Phoenix’s villain has last laugh in twisted tale, The Observer, https://www.theguardian.com/film/2019/aug/31/joker-review-twisted-tour-de-force-joaquin-phoenix
- P. Bradshaw, The most disappointing film of the year, The Guardian, https://www.theguardian.com/film/2019/oct/03/joker-review-joaquin-phoenix-todd-phillips
- R. Czyż, Dlaczego świat boi się Jokera? Jak wróg Batmana stał się idolem prawicowych trolli, Gazeta Wyborcza, http://wyborcza.pl/7,101707,25266133,dlaczego-swiat-boi-sie-jokera-czyli-jak-wrog-batmana-stal-sie.html
Ok
1. Przekonałeś mnie idę do kina
2. Świetna recenzja! Dobrze się czyta, świetna analiza filmu
3. Źródła <3