Chciałabym mieć anoreksję… Lżejsza od swojego cienia [RECENZJA]

Hanna Łozowska Komiksy Publikacja: 1.09.2019, 15:00 Aktualizacja: 1.09.2020, 14:44
Katie od dziecka jest skrupulatna. Na talerzu oddziela od siebie różne rodzaje jedzenia, wszystko kroi na równe kawałki. Cztery kęsy z prawej, cztery z lewej strony. W Polsce, w tłumaczeniu Kamili Kowerskiej, Lżejsza od swojego cienia ukazuje się nakładem wydawnictwa Timof i cisi wspólnicy. Green pracowała nad nią 5 lat.
13 Udostępnień

Jeść, aby pozostać przy życiu

Objętość powieści graficznej Katie Green, ilustratorki i twórczyni zinów, w kontekście podjętego tematu wydaje się mrugnięciem do czytelnika. Czytamy Lżejszą…, choć czujemy jej wielowymiarowy, także dosłowny ciężar. Forma koresponduje z treścią wielorako: i ze względu na kontrast z tytułową lekkością, i ze względu na podobieństwo: uwiarygodnienie drogi wychodzenia z choroby.

Anoreksja i depresja, które towarzyszą autorce są procesami rozciągniętymi w czasie, z okresami nasileń, remisji i pozornych wyzdrowień. Green w ten sam sposób rozciąga swój storytelling: kiedy wydaje jej się, że ścieżki wyprostowują się, a bohaterka po okresie trudów napotka upragnione katharsis, choroba wraca. W tle jak refren pojawiają się pytania: „jesteś już całkiem zdrowa?”.

Śniadanie to najważniejszy posiłek dnia

Zanim z ust lekarzy pada hasło „anorexia nervosa”, Katie dojrzewa otoczona ciepłem rodzinnego domu, a o swoim dzieciństwie pisze: „Nie chciałam, aby kiedykolwiek dobiegło końca” i „Pamiętam (…), że byłam szczęśliwa”.

Kiedy dorasta, z ust rodziców słyszy: „Śniadanie to najważniejszy posiłek dnia”, „Dzieci w Afryce nie mają co jeść” albo zamykające „Wcinaj”. Systematyczne powracanie w grafice stołu – miejsca celebracji wspólnych posiłków jest zapowiedzią wewnętrznych dramatów bohaterki, rozgrywających się w każdorazowym zetknięciu z koniecznością zjedzenia swojego posiłku i obserwacją kulturowego podłoża jedzenia innych („Nie za dużo. Są bardzo treściwe”). „Podczas uroczystości rodzinnych wszyscy uwielbialiśmy jeść, jednak każdy z jakiegoś powodu wybrzydzał” – pisze Green.

Ilustratorka wiernie przywołuje doświadczenia, które mogłyby być pierwszymi symptomami zaburzeń odżywiania: grymaszenie przy posiłkach, ukrywanie jedzenia za regałem, niezadowolenie z wyglądu, sugestywne komunikaty koleżanek o tym, jak powinna wyglądać młoda kobieta w kontraście do domowych rygorów, dyktujących, jak wyglądać nie powinna. Ale przecież elementy tego scenariusza nie trudno znaleźć w biografii większości nastolatków. Jakie są więc początki anoreksji? Katie Green linearnie i skrupulatnie przywołuje w powieści sytuacje budujące poczucie własnej wartości (lub jego brak), świadomość (wyolbrzymionych lub całkiem fikcyjnych) wad i (nie)zadowolenie z wyglądu. Lżejsza od swojego cienia wpisuje się w nurt autobiografizmu w komiksie, a wydawca, całkiem słusznie, pisze o niej: graficzny pamiętnik.

15 763, 15 764…

Green pedantycznie wręcz rekonstruuje swoją osobowość: „Drobiazgowe zasady i drobne rytuały dawały mi poczucie bezpieczeństwa. Wszystko musiało znajdować się w odpowiedniej kolejności. Wszystko musiało być symetryczne (…) i wszystko musiało być policzone”. Rytuały odliczania powtarza, gdy sytuacja ją przerasta. Unikanie jedzenia, kompulsywne obżarstwo i poczucie obrzydzenia to w anoreksji wierzchołek góry lodowej.

A właściwie zaczątek czarnych myśli – u bohaterki przedstawianych w postaci narastających bazgrołów skłębionych nad głową. Ich chaos jest metaforą anorektycznej hegemonii – istniejącej przecież poza świadomą kontrolą. Takiej metaforyki u Green jest więcej. Rozdęty do karykaturalnych rozmiarów brzuch i wydatne uda autorka odcina sobie w wyobraźni. W kolejnych planszach „obiera się” z ciała, odsłaniając wnętrzności. Rozpada na kawałki, gdy podejmuje próbę samobójczą.

Konfesyjna i skrupulatna jest także opowieść o molestowaniu seksualnym. Green przywołuje drogę do zdrowienia bez eufemizmów, choć zubożała ekspresja bohaterów nie sprzyja budowaniu przejmującej narracji.

Czy zwycięstwo istnieje?

Katie Green operuje ciepłą szarością i uproszczoną kreską. Monochromatyczne plansze budują spójność, a jednak nadmierne „ugrzecznienie” wizerunków postaci, ich miękkie rysy i niewybredna mimika mogą drażnić. Uśmiechy, oczy to wygięte kreski i kropki, z których próżno odczytywać emocjonalne niuanse. Twarze bohaterów są w Lżejszej od swojego cienia tym czym neoplastycyzm w sztuce: tak jak Piet Mondrian operuje zubożałą paletą barw, tak Green w przedstawianiu uczuć nie wychodzi ponad radość, smutek i strach. Dopiero niedosłowność narracji buduje to, czego nie da się odnaleźć w wyrazach twarzy bohaterów.

Ilustratorka używa czytelnej metaforyki, ale nie rozdyma jej, nie epatuje. W kluczowych momentach powieści główna bohaterka jest naga. Fizjologicznie przedstawiana choroba to atut Lżejszej od swojego cienia. Nagość mówi w świadomy sposób i wyraża to, co niedostrzegalne.

Powtarzalność buduje rytm powieści, ale też silnie osadza ją w niefikcjonalnej rzeczywistości. W istocie, wzorem Rebekki Solnit (Nadzieja w mroku) można zapytać, czym jest prawdziwe zwycięstwo, jeśli nie tylko dążeniem do dalszej poprawy. Całkowity sukces być może nigdy nie jest możliwy do osiągnięcia. „Jeśli można wyciągnąć jakąś lekcję z naszej obecnej sytuacji w porównaniu z sytuacją dawną, brzmi ona, że coś, co wydawać się mogło niewyobrażalne, stało się czymś najzwyklejszym na świecie, że droga naprzód niemal nigdy nie jest dającą się uchwycić z lotu ptaka linią prostą – to raczej wijąca się ścieżka usiana niespodziankami, prezentami od losu, niedogodnościami, na które się przygotowujemy, godząc się z przeoczeniami, a czasem zdając się na intuicję”.

Zobacz także:
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments