Nightflyers bardzo wątłym serialem [RECENZJA]
Na początku był chaos
Pierwsze minuty Nightflyers rozpoczynają się zgodnie z receptą dramaturgiczną Alfreda Hitchocka – od trzęsienia ziemi. Jeden z pasażerów na wzór Jacka Torrence’a z Lśnienia próbuje siekierą zaprowadzić na pokładzie statku chaos, wskutek czego na pierwszego trupa nie trzeba długo czekać. Nie mamy wątpliwości, że w tym kosmicznym rejsie do końca towarzyszyć nam będzie lubujący się w szybkim i sprawnym uśmiercaniu postaci George R.R. Martin. Już od samego początku wiemy, że misja statku Nightflyer zakończy się tragicznie, ale jednak pytanie, co doprowadziło do zbiorowego szaleństwa i masakry, wydaje się wystarczającą obietnicą mocnych wrażeń.
Klisza goni kliszę
Okazuje się jednak, że napięcie osiąga zenit w otwierającej serial futurospekcji, a następnie ustępuje miejsca korowodowi miałkich postaci oraz gatunkowych klisz. Dowiadujemy się, że wybitni naukowcy, niektórzy nawet specjalnie zmodyfikowani genetycznie do kosmicznych podróży, ruszają z misją nawiązania kontaktu z obcą cywilizacją, ponieważ Ziemia znajduje się na krawędzi zagłady. Zarys fabuły oryginalnością zatem nie grzeszy.
Od czasu Obcego – 8 pasażera Nostromo Ridleya Scotta horror science fiction żywi się podobnymi schematami. Klaustrofobiczne wnętrza statku skrywającego wiele tajemnic, grupka kosmicznych śmiałków jako zbiorowy bohater i nieuchronna, krwawa eliminacja poszczególnych postaci przez nieznaną siłę lub intruza – to dobrze znana nie tylko fanom gatunku ikonografia, z której pełnymi garściami czerpie Nightflyers, nie dodając jednak nic od siebie.
Mniej straszno, bardziej śmieszno
Owym intruzem, którego obecność wprowadza zamęt w szeregi załogi i powoduje szereg konfliktów jest w pierwszych dwóch odcinkach pewien telepata, który ma pomóc w skontaktowaniu się z kosmitami. Jego pojawienie się na ekranie rodzi pierwszy poważny problem tego serialu – zamiast sączyć atmosferę grozy, widz zmuszony jest obserwować szereg irracjonalnych, nieodpowiedzialnych i budzących uśmiech politowania zachowań załogi.
Jak mamy uwierzyć w to, że pasażerowie statku Nightflyer to wybitni naukowcy, skoro biorą na pokład socjopatycznego telepatę, wiedząc że potrafi on korzystać ze swoich niebezpiecznych mocy nawet będąc szczelnie zamkniętym w izolatce? Dlaczego w toku wypadków, jakie stają się jego udziałem, załoga dopuszcza do jego uwolnienia? Takich absurdów i nielogiczności w pierwszych dwóch odcinkach nie brakuje.
Niewykluczone, że zachowania bohaterów, które teraz wydają się głupie, zostaną wyjaśnione w kolejnych epizodach. Nie zmienia to jednak faktu, że trudno ogląda się serial, w którym zamiast przejmować się losami postaci, zastanawiamy się nad tym, jak na bardzo naiwnych podstawach został stworzony cały świat przedstawiony. A z pewnością Nightflyers nie jest serialem robionym z przymrużeniem oka. Bohaterowie co i rusz wypowiadają patetyczne kwestie, podkreślając, ile ta kosmiczna misja znaczy dla ludzkości i jak wiele od nich zależy, a nad wszystkimi wydarzeniami unosi się mroczna, fatalistyczna aura.
Tylko dla zagorzałych fanów gatunku
Po pierwszych dwóch odcinkach z całą pewnością można stwierdzić, że Nightflyers nie powtórzy sukcesu Gry o Tron. O ile ekranizacja sagi Pieśni Lodu i Ognia zdobyła uwagę i serca nie tylko miłośników fantasy, ale także tych, którzy na co dzień nie przepadają za gatunkiem, tak Nighflyers wydaje się pozycją skierowaną tylko do najzagorzalszych zwolenników science fiction.
Jednowymiarowe postaci, które nie potrafią zainteresować sobą widza, ich chaotyczne i nielogiczne zachowania, pretekstowy punkt wyjścia oraz korzystanie z utartych klisz gatunkowych. Wszystko to sprawia, że Nightflyers jest kolejnym serialem, który w zniknie w gąszczu podobnych produkcji sci-fi, a po jego ewentualnym obejrzeniu szybko zapomnimy o istnieniu tego dzieła.