Jacek Komuda nie powinien mieć szans na publikację homofobicznego opowiadania
(Przed publikacją tego tekstu redakcja Nowej Fantastyki zadeklarowała, że oprócz słusznych przeprosin stworzy także specjalny numer NF, w którym znajdą się teksty literackie i publicystyczne pisane przez autorów LGBT+ lub poświęcone tej tematyce. Deklaracja ta stanowi istotny krok w kierunku wynagrodzenia krzywd, które szczególnie w obecnym klimacie społeczno-politycznym wyrządzić mogła publikacja opowiadania Jacka Komudy – dop. red.).
Dlaczego homofobiczny tekst Komudy w ogóle nie powinien się ukazać?
Po pierwsze nie dlatego, że wolność słowa oznacza to, że nie ponosisz konsekwencji za to, co publicznie mówisz czy piszesz. Na tym polega dorosłość, że odpowiadamy za czyny, które popełniamy. Werbalne lub pisemne podsycanie fobii fantasmagoriami zajęło w dzisiejszych czasach formę nowej mitologii. Zjawiska, w które ludzie dzisiaj wierzą, bardzo często zostały spreparowane na potrzeby agend torpedujących przepływ rzetelnych informacji. Filmy z żółtymi napisami to w czasach globalnej wioski dla wielu odbiorców rzetelna wiedza, a naukowe bzdury to nuda i intelektualne mumbo jumbo. Smuci to podwójnie, bo nauka w czasach, kiedy ludzie biorą na nią kredyty, staje się coraz mniej egalitarna.
Ten sam mechanizm, który sprawiał, że starożytni wierzyli bardziej w mity niż w empirię, ma się świetnie i dziś w spiskowych teoriach oraz foliarstwie. Sprawia on, że mamy skłonność do wierzenia w sensacje. W coś, co ubarwia nasze pełne rutyny powszedniego chleba życie. I want to believe – jak głosiło hasło na plakacie w biurze agenta Muldera. Tak też sprawa ma się w przypadku fantastyki. Jeżeli ktoś postanowi żerować na fobii, jak autor jakiegoś foliarskiego ścieku z żółtymi napisami, to po pierwsze odbiera sobie wiarygodność.
Postawmy sprawę jasno – kiedy w fantastyce kreślimy obraz jakiegoś uniwersum, często stosujemy się do zasad political fiction. Ustalamy geopolityczne prawidła najczęściej dlatego, że chcemy, żeby historia miała morał i przełożenie na problemy, z jakimi aktualnie boryka się świat. Termin science fiction nie ma niestety w polskim języku pod kątem semantycznym innego odpowiednika jak fantastyka naukowa. Jak więc nazwać najnowsze opowiadanie Jacka Komudy? Fantastyką Paszkwilową, Fantastyką Szczujni, Fantastyką Szurii czy może Fantastyką Foliarstwa?
Oświadczenie, według którego opowiadanie miało mieć w zamyśle autora formę pastiszu, zdaje się być przygotowane naprędce. Kogo oni chcą przekonać, że ten tekst Komudy nie był zerojedynkowym paszkwilem po linii „heteroseksualna, witalna cywilizacja życia kontra homoseksualna cywilizacja śmierci”? W tej kwadratowej historii nie ma żadnych odcieni szarości. Skąd to się w ogóle bierze? Wiara w to, że przez homoseksualizm wyginą heteroseksualne kobiety i heteroseksualny mężczyzna nie będzie miał kogo kochać i z kim uprawiać seksu?
Opowiadanie Jacka Komudy w miesięczniku Nowa Fantastyka
W parasłowiańskiej krainie Lendii grupa dzielnych wojów – silnych, odważnych, męskich – poluje na „plugawego odmieńca, mężołóżcę, gwałciciela praw boskich i ludzkich” – Daliana. Po drodze dołączają do nich kolejni heteronormatywni zeloci, choć to chyba zbyt piętnujące słowo jak na tych szlachetnych mężów znających się na sztuce rąbania toporem. Ten karkołomny symetryzm, który jest w opowiadaniu tak uwypuklany, koniec końców rozbija się przecież o to, że ktoś jest jednak rycerzem, a ktoś zwykłą szują. Tak, to jest aż takie proste. Później okazuje się, że cała kraina ściga przestępcę, który „był niewiastą dla innego mężczyzny”.
Dalian, homoseksualista, jest oczywistością zniewieściały. Ponadto ma „plugawy wzrok” i „pogardiwe spojrzenie”. Dodatkowo autor stara się nam przekazać, że bohater z całego serca nienawidzi Lendii i Lędziców. Nie wiem, skąd bierze się ta nienawiść. Czy najpierw było jajko, czy kura. Autor nie stara nam się wyjaśnić, czy nienawiść i pogarda bierze się z ciągłego poczucia zagrożenia. Koniec końców Lędzianie chcą go poćwiartować za jego orientację seksualną. Autor nie kwapi się, by pochylić się nad tymi nieistotnymi dla niego niuansami wykreowanego przezeń świata. Dalian chce uciec do Taurydyki. Tam mógłby spokojnie żyć z kochankiem o imieniu Pyszczek. Chciałby ucywilizować prymitywną Lendię, „skłonić, by przyjęli wielkie obyczaje Taurydyki, jej śpiewną mowę, prawa, zasady”.
Ćwiartowanie homoseksualistów to rzeczywiście świetna paralela do skrajnej homofobii, ale na szczęście nie w Polsce, tylko w krajach otwarcie fundamentalistycznych religijnie. Choć gdy piszę te słowa, głośno jest o atakach z kijami bejsbolowymi na krakowskie kluby dedykowane osobom LGBT. Naprawdę nie było innych pomysłów na podorędziu?
Bohater ucieka niemal jak Tommy Lee Jones, ale zostaje złapany. Trzymajcie się mocno, bo zaraz wjedzie bajdurzenie i machanie chochołem zachodu, które przebija amerykańską, paralotniarską stonkę spadającą na uprawy w czasach PRL-u. Komuda wjeżdża na pełnym Robercie Tekieli i nie bierze jeńców! Dalian zostaje zdradziecko wystawiony przez przedstawiciela zgniłego zachodu. Sędziwy, kaleki obywatel Taurydyki, który uciekł do Lendii przed eutanazją, gdyż cywilizowana, zachodnia kraina „miłuje gładkich, miłych chłoptasiów”. Niepełnosprawnych, starców i obłożnie chorych eliminuje. „Imperium śmierci (…) wmawiają ci wolność, a jesteś tylko zabawką”, opowiada mężczyzna, który wyda Daliana Lędźwianom.
Zachód oczami demagogów polskiej fantastyki
Byłem dwa lata temu w Berlinie, a rok temu w Neapolu. Nie widziałem tam ani strąconych z postumentów świętych figurek, ani prywatnych czy państwowych instytucji przymusowej eutanazji. Nie widziałem również zoofilnych burdeli, które Robert Tekieli z pewnością gdzieś wypatrzył. Wręcz przeciwnie. Mnóstwo turystów na emeryturze. Wszyscy w heteronormatywnych rodzinach. Na Ischii, w której rezydowałem z partnerką, mnóstwo niemieckich emerytów. Włosi w hotelowej restauracji znali lepiej niemiecki niż angielski. Tak się jakoś złożyło. Z naszym niezłym angielskim gorzej szło się dogadać niż w Polsce. Mnóstwo było również włoskich emerytów, którzy przyjechali na wakacje. Tego skrajnego ejdżyzmu, który stara się uwypuklić zgniłemu zachodowi Komuda, nigdzie nie widziałem.
Rozumiem, że przymusowa eutanazja to miał być taki ułański symetryzm do tego ćwiartowania i obcinania głów homoseksualistom. Niezłe grzyby, ale niestety zachodni świat nie jest taki zły, jakim chcieliby go namalować nam ludzie parający się demagogią w środowisku polskiej fantastyki. Trzeba mieć w głowie niezłe pokłady cynizmu, żeby tak rodaków oszukiwać co do realiów życia na zachodzie Europy. Trochę nie wierzę w to, że autor nigdy nie był na zachodzie na wakacjach albo widział tam jakieś dantejskie sceny, które go zainspirowały do omawianej paszkwy. Jeżeli Pan Komuda wierzy w Boga, to zapewne rozważa możliwość, że ten obiektywnie oceni jego motywacje i metody. My, fani, możemy jedynie obserwować zwichnięte efekty tychże motywacji i impakt, jaki wywierają na nasze środowisko, a w dalszym rozrachunku całe społeczeństwo w naszym kraju.
Homoseksualnemu bohaterowi udaje się uciec przy użyciu magii, a więc kuglarskiej sztuczki – praktyki niegodnej profesji. Prawdziwy mężczyzna z pogardą odnosi się przecież do ludzi, którzy parają się zawodami niegodnymi. Znowu ten chrzęszczący w zębach zerojedynkowy, durny ponad miarę brak jakichkolwiek odcieni szarości w postaciach wykreowanych przez Komudę. Gdyby Sapkowski pisał taką dyktą, to nigdy bym nie stał się jego fanem.
Heteroseksualni siłacze odbijają statek z rąk „taurydyjskich kapłanów ziemskich rozkoszy, zbrukanych i podłych, nie znających honoru i praw boskich”. Taurydyjczycy są oczywiście dużo słabsi, niż mężni Lędzice, więc uciekają „z histerycznym wrzaskiem, z płaczem”, „jak baby”. Naprawdę nie wiem i nie chcę wiedzieć, jak się żyje pod takim zerojedynkowym kamieniem, ale żeby upierać się przy tym, że nie istnieją geje i lesbijki parające się kulturystyką czy sztukami walki, to trzeba na złość własnej inteligencji kompulsywnie urągać zdrowemu rozsądkowi.
Szczerze współczuję, bo nie wyobrażam sobie okoliczności, w których z własnej woli można doprowadzić do takiego wyszabrowania własnego potencjału intelektualnego. Polecam zainteresować się sztukami walki. Jeden z najlepszych tajskich bokserów na świecie jest homoseksualistą. Podejrzewam, że na miękko zrobiłby ze mnie i Pana Komudy miazgę, gdybyśmy wylądowali w hipotetycznym pojedynku dwóch na jednego z nim w klatce.
Lędzianie (Lędźwianie?) pod pokładem znajdują dzieci, porwane przez gejów dla kapłanów-pedofilów w zamian za azyl na wyspie. „Odmieńcy (…), wszystko czego pragną, to dzieci”. Niedoszłe ofiary pedofilów znajdują schronienie u boku lędzickich wojowników. Sprawa jest jasna. Czytelnik wie, kto jest ten dobry, a kto jest ten zły. Ludzie lubią myśleć plemiennie. Łatwiej jest przełknąć, że pedofilia to sprawka gejów, kiedy media trąbią o tym, że to heteroseksualna krew z krwi dopuszcza się aktów pedofilii na własnych dzieciach.
Tego rodzaju dulszczyzna to u konserwatystów i bigotów standardowa śpiewka. Chyba tylko Janusz Korwin Mikke ma w sobie taki spektakularny ładunek buty połączonej ze szczerością i chęcią relatywizowania pedofilii heteroseksualnej, że otwarcie mówi, iż nie widzi w niej nic złego.
I tu dochodzimy do sedna. Komuda stara się powtórzyć to samo kłamstwo, które wielokrotnie powtarzane ma stać się prawdą. Wedle konserwatywnej wykładni ofiarami pedofilii mogą być tylko chłopcy. Wynika to nie tyle ze względu na brak empatii względem płci, której się zwyczajnie nie rozumie, ale z samego charakteru konserwatyzmu, który dopuszcza tylko patriarchalną, a więc męską optykę świata.
Co do powiedzenia ma Jacek Komuda?
Sam Komuda recenzuje swój paszkwil tak: „Opowiadanie jest pastiszem sytuacji w obecnej Polsce. Jeśli ktoś przyjmuje je jednostronnie (…), to znaczy, że sam jest ideologicznie zmanipulowany”.
Nic się tu nie zgadza. Środowiska LGBT w Polsce nawet nie poruszają tematu adopcji dzieci. Po prostu nie ma w Polsce takiego postulatu. Opowiadanie nie jest political fiction dlatego, że jest osadzone w anturażu fantasy. Jest nim dlatego, że opiera się na foliarskiej wierze w gejowski spisek. Ten sam spisek, w którego narrację udało się Tomaszowi Terlikowskiemu wmanewrować narrację nowego filmu Sekielskiego. Nie są winni pedofile w kościele katolickim. Winna jest ‘lawendowa mafia’. Czyli znów jakieś sekretne stowarzyszenia, jakiś spisek. A czyj? Wiadomo, jak zwykle – homolobby. Pal licho ofiary heteroseksualnej pedofilii wewnątrz kościoła. Tak właśnie długo powtarzane kłamstwo staje się prawdą.
Kalumnie najczarniejszej stereotypizacji to właściwie jedyne, co ma do zaoferowania w swoim opowiadaniu Komuda. Do kogo kieruje tego rodzaju łopatologiczne politykowanie w stylu Łydki Grubasa? Do tych 23% młodych mężczyzn w incelskiej zacietrzewce głosujących na skrajnie homofobicznego kandydata? Może do starzejących się panów w kamizelkach wędkarskich, którzy mają kiepskie relacje z żonami i córkami? Czy dla zapalonych wędkarzy Komuda jest dziś oknem na świat jak Robert Tekieli? Czy w dzisiejszych czasach odwagą jest straszyć zachodem? Szczuć wyssanymi z palca fantasmagoriami?
Najwyraźniej niektórym łatwo przyszło przehandlowanie pisarskich aspiracji na propagandową nutę. Tak mocno się w to wkręcili, że podobnym entuzjazmem w walce z zachodem mogliby się poszczycić jedynie politrucy z najtwardszej warstwy partyjnej betoniary. Kto tu robi 1984?
Czego potrzeba Polsce?
Nie kupuję też oświadczenia wydawnictwa, które wygląda jak spisane na kolanie. Nie jestem zwolennikiem teorii spiskowych, które żerują na fobiach, dlatego też nie kupuję szlachetnych fatałaszków narracji, w której to Komuda dał się poćwiartować na ołtarzu wolności słowa, aby Nowa Fantastyka mogła się odrodzić niczym Feniks z popiołów za sprawą autorów ze sceny queer. Jeżeli wydawnictwo to ukartowało wraz z autorem, to faktycznie gambit godny Kasparowa. Nie wierzę jednak, że są tak dobrzy w social media.
Dobre i to, że będzie trochę miejsca dla queerowych autorów w rodzimej fantastyce. Szczerze napisawszy, to potrzeba nam więcej autorów, którzy są heterykami, ale nie ejakulują w cyberprzestrzeń nienawiścią i niechęcią w stronę tego, co nie jest im znane. Tak to działa z chochołami. Boimy się chaosu, ale nie ujarzmionego i znanego nam kosmosu.
Obok queerowych pisarzy i pisarek potrzeba nam zwykłych typiar i typów, którzy mają swoich homoseksualnych znajomych i mają z nimi dobre, przyjacielskie relacje. Nie potrzeba nam jedynie ludzi, którzy wykrzywiają w kompulsywnej demagogii konflikty, które eskalują w peakach statystyk pobić, napaści i samobójstw.
Żegnam
W jakim filmie uciekał Tommy Lee Jones? Byłbym wdzięczny za odpowiedź. Ja pamiętam tylko, że raczej ścigał uciekinierów, czy to w „Ściganym”, czy w „Wydziale pościgowym”, czy też w „Facetach w czerni”. Albo autor ma większą filmową wiedzę, albo też nie ma jej wcale, a tylko używa pewnych sformułowań, by ubarwić swój artykuł („Będę jak Tommy Lee Jones w „Ściganym” – komisarz Ryba „Kiler”).
Kolejny przekłamany tekst, w którym wypowiedzi bohaterów opowiadania (homofobów) przypisywane są narratorowi. Wymyślił to Tarczyński, a za nim powtarzają kolejni. W ten sposób to Listę Schindlera można oskarżyć o promowanie nazizmu i antysemityzmu. A że opowiadanie jest pastiszem zrozumie każdy, kto je przeczyta i ma chociaż 90 IQ.