Czemu ostatni sezon Gry o Tron nie zasługuje na krytykę?
To tylko serial i to prawdopodobnie nie jest jego koniec
Stało się – ostatnie klamry zostały spięte w całość. Wątki wszystkich bohaterów zbiegły się ze sobą w najczarniejszej godzinie, po czym znowu się rozeszły.
Jakiś czas temu wyciekły informacje, że planowane jest kilka różnych historii dziejących się w uniwersum Gry o Tron. Pewnie sami podejrzewacie, czemu każdy udał się w swoją stronę. Tasiemiec ciągnący się jak Moda na Sukces pozostaje wierny założeniom oper mydlanych, a Gra o Tron nie jest niczym więcej niż Dynastia w anturażu fantasy. To istotna część składowa fenomenu tego serialu.
Jestem bardzo słaby w small talki z randomowymi osobami, ale gdy tylko zaczynałem rozmawiać z kimś na temat Gry o Tron, od razu roztapiałem pierwsze lody. Ten serial ogląda prawie każdy, a jeśli ktoś go nie ogląda, również robi z tego swoisty sztandar i orędzie. Tron. Podczas gdy w dawnych czasach całe rodziny siadywały na kanapie przed Dynastią, tak dziś robią to przed Grą o Tron.
Nawet ci obrażeni na serial wciąż go oglądają, uwięzieni w love/hate relationship i spętani syndromem sztokholmskim. Ta grupa jest tak fanatycznie oddana swoim wielkim oczekiwaniom wobec tego serialu, że oceniali zakończony dopiero wczoraj sezon na podstawie pierwszego odcinka. Ci antyfani oczywiście dorzucają swoje trzy grosze do oglądalności serialu, bo jak powszechnie wiadomo w marketingu: nie ważne co mówią – ważne, że mówią.
Ocenianie całego sezonu po obejrzeniu pierwszego odcinka finału
Antyfani dzielą się na psychofanów sagi książkowej oraz tych, którzy prozy Martina za bardzo nie ogarniają i nie orientują się nawet, że już w początkowych sezonach było wiele różnic, które oddzielały grubą kreską serial od książki.
Obie grupy cisną już od jakiegoś czasu po serialu. Niektórzy są tak zafiksowani na swoich oczekiwaniach wobec serialu, że nawet gdyby Nocny Król wyszedł z lodówki do pokoju, nie zrobiłoby to na nich wrażenia. Cały czas w głowie mieli im się mantra, że scenarzyści zepsuli ten serial. Kiedy to się stało?
Padło na pierwszy odcinek tego sezonu, ale takie opinie można było usłyszeć już dawno temu. Z każdym sezonem szeregi utyskiwaczy powiększały się. Tyle znajomych mi osób jest zawiedzionych, że już nawet czasem nie mam siły i ochoty zapytać czemu. Co się stało tak niekanonicznego w tym konkretnym odcinku? Jeżeli nawet zapytam, to raczej nigdy nie uzyskam merytorycznej odpowiedzi. Najczęściej są tak okopani, że można odnieść wrażenie, że przygotowali sobie takie stanowisko na długo przed tym, zanim pierwszy odcinek ostatniego sezonu został w ogóle nakręcony.
Naprawdę mocno próbowałem dowiedzieć się w czym rzecz, ale odpuściłem. Pomyślałem sobie, że przecież to tylko soap opera fantasy i nawet HBO ma lepsze produkcje niż Gra o Tron. Żadna jednak nie grzeje wszystkich tak mocno, by o niej pogadać lub, co leży aktualnie w lepszym tonie, pohejtować. A najlepszą piniatą jest pierwszy odcinek ostatniego sezonu Gry o Tron.
Brace yourself, winter is here – a wasze tablice na Facebooku zalane utyskiwaniami znajomych jak zasłane trupami Winterfell.
Scenarzyści korzystali z marki Martina i rozwinęli jej założenia
Co sprawia, że proza Martina tak świetnie się sprzedaje, a popularność sagi sprawiła, że pojawiła się również na ekranach? Igrzyska śmierci.
Narracja Martina sprawia, że przywiązujemy się do postaci. Następnie Martin je zabija lub okalecza. To stosunkowo nietuzinkowe rozwiązanie ( szczególnie jak na czasy, w których pisał) sprawia, że naprawdę przejmujemy się losem bohaterów. W przypadku Brana, Ogara lub Jaime Lannistera okaleczenie jest kluczowe. Martwimy się o nasze ulubione postacie. To jest podstawowa zasada i ostatnią rzeczą, którą można zarzucić scenarzystom, jest odstępstwo od niej.
Nawet wątek Daenerys rozwijają w taki sposób, że Dani ginie. Nie w sensie fizycznym, lecz wizerunkowo. Z wyzwolicielki i buntowniczki zamienia się w wiedzioną autorytarnymi zapędami furiatkę. Nawet Jon zaczyna dostrzegać, że jest kompletnie zaślepiona w swoim poczuciu moralnej wyższości. On jako bękart postrzega lud i cywilów jako ludzi, a nie przedmioty pomagające w osiągnięciu domniemanego przeznaczenia.
Scenarzyści przesuwają kilka cegiełek i patrzymy na krucjatę Dani z zupełnie innej perspektywy. Bodźce są tu nieco freudowskie, ale taka narracja mieści się przecież w modelu narracji znanym z książek Martina. Przecież wielu ludzi do serialu przyciągnęły właśnie tak zwane momenty lub znane z internetów „szczucie cycem”.
Seks, miłość i płomienne romanse to elementarny składnik oper mydlanych. Nie ma w tym nic złego, dzięki temu i innym czynnikom serial cieszy się tak ogromną popularnością. Sprawia jednak równocześnie, że zarzewiem tragedii finału jest brak seksu i bliskości w szerszym tego słowa znaczeniu.
Na reddit powstają lepsze fanowskie scenariusze
Zejdźmy jednak z kozetki. Na reddit powstają naprawdę błyskotliwe, fanowskie teorie. Jedną z najbardziej odjechanych, fanowskich teorii jest koncept, który zakłada, że Bran to zapętlony w czasie Nocny Król. Próbuje się uwolnić z tej nieszczęsnej pętli jak Bill Murray w Dniu Świstaka. Niewykluczone, że autor tej teorii wymyślił ciekawsze zakończenie niż Martin i scenarzyści serialowej wersji Gry o Tron razem wzięci.
Przeczytałem w swoim życiu ponad kilkadziesiąt książek z gatunku fantasy i proza Martina na ich tle nie zrobiła na mnie jakiegoś piorunującego wrażenia (żeby było jasne – uważam, że jest to solidna pozycja w ramach tego gatunku).
Fenomen popularności Gry o Tron nie polega głównie na spektakularnych plot twistach. To pop fantasy, ale jednak jest w tej pulpie z mydlaną operą grającą pierwsze skrzypce coś więcej. O ile nie ma tu miejsca na zawiłości fizyki kwantowej i paradoksów nielinearności czasu rodem ze Star Treka, lecz znaleźć musi się tu miejsce na refleksję skierowaną do wymagających fanów seriali.
Nie jest to może tak wybitnie refleksyjny serial HBO jak chociażby Westworld, ale jednocześnie finał chce coś pokazać. Podsumowuje on Grę o Tron jako historię o tym, jak władza i przeświadczenie o omnipotencji w połączeniu z żądzą zemsty deprawuje. Co więcej, w jej ujęciu jednostki pławiące się w tego rodzaju fiksacjach popełniają błędy. Opowiada o tym, że marsz po trupach do piedestału jest tragiczny w skutkach.
Finalna scena ze smokiem jest w końcu również morałem. Smok symbolizuje okiełznaną potęgę natury, na której plecach ludziki budują swoje imperia. Jeżeli kiedyś Martin zabierze się za ukończenie swojego dzieła, to będzie miał twardy orzech do zgryzienia w opracowaniu lepszego morału jako klejnotu koronnego swojej sagi.
Fanom fantasy pozostaje poczekać na ekranizację bardziej zniuansowanego uniwersum fantasy. Adaptację książki, która opowiada o wykluczeniu społecznym i podobnie jak Gra o Tron traktuje o tragediach wojen o władzę. Z tą tylko różnicą, że główne postacie z gminu nie są tylko podnóżkami władców lub bękartami, którzy okazują się być nobliwymi dziedzicami.
Mam tu oczywiście na myśli ekranizację wiedźmińskiej sagi. Jeżeli będzie słabo, to wtedy doczekacie się chwili, gdy sam piszący te słowa zacznie narzekać. Wówczas może zrozumiem, o co chodzi z tymi popękanymi serduszkami postawionymi na fundamencie zbyt wysokich oczekiwań.