Uwagi o Koronie – FISH&CHIPS #17
Fascynacja i obrzydzenie
Czwarty sezon Korony oglądałem jednocześnie z fascynacją i obrzydzeniem.
Sam nie rozumiem, dlaczego opowieść o niewiarygodnie bogatych arystokratach tak bardzo mnie wciąga. Jestem zaprzysięgłym antymonarchistą i socjalistą. Dramaty rodzinne Windsorów nie powinny mnie poruszać. A jednak poruszają.
Bez wątpienia odnajduję sporo satysfakcji we wszystkich nieszczęściach, które raz po raz sprowadzają na siebie członkowie rodziny królewskiej. Nie powinienem być z tego dumny, ale i nie lubię się oszukiwać – oglądana w czasach koronawirusa Korona pełni rolę terapeutyczną. Czerpię z niej tę samą satysfakcję, którą ludzie średniowiecza czerpali z „danse macabre”. Korona nie mówi może o równości wobec śmierci, ale przypomina, że nie tylko moje życie jest skomplikowane, nie tylko moje problemy dołujące. Nawet oni – członkowie jednej z najbogatszych i najbardziej wpływowych rodzin na świecie, jednej z tych, które ze światowego kryzysu wyjdą bogatsze i potężniejsze – mają swoje zmartwienia, bywają nieszczęśliwi, popełniają błędy.
Ze szczególną fascynacją obserwuję księcia Karola. Sportretowany przez Josha O’Connora przyszły monarcha jest postacią z pogranicza groteski, balansującą między tragizmem i komizmem. Jako widz doskonale rozumiem skąd się biorą jego wady – frustracja, gniew, niemożliwe do zaspokojenia poczucie niedocenienia wymieszane z wpajanym od dziecka poczuciem wyższości – ale jednocześnie nie potrafię nie zadawać sobie pytania, które zadaje Karolowi królowa. Czy ten dorosły facet, którego stać na wszystko, nie mógłby po prostu wziąć się w garść i przestać zatruwać życia swoje, swojej żony i wszystkich wokół?
Karol jest przeciwieństwem swojego ojca, księcia Filipa (wybitna kreacja Tobiasa Menziesa). O ile ten drugi pogodził się ze swoją rolą, okiełznał ambicje i całkowicie poddał powinnościom, o tyle Karol nie potrafi zapomnieć, że jest nie tylko przyszłym królem, ale i pełnoprawną istotą ludzką – czującą, cierpiącą, marzącą, kochającą. Fochy Karola nie przystoją nie tylko komuś na jego stanowisku, nawet licealiści lepiej panują nad swoimi zachciankami i emocjami. Ale następca tronu jest w tym pogubieniu, zamotaniu i okrucieństwie zaskakująco ludzki. To człowiek nieszczęśliwie zakochany, pogubiony. Taki jak my.
Ucieczka przed odpowiedzialnością
Wątek Karola wiąże się oczywiście z wątkiem Diany. Media przyzwyczaiły nas do wizerunku księżnej jako osoby zagubionej. Korona nie zrywa z tym, ale nadaje postaci Diany głębszy kontekst. Owszem, Diana kiepsko sobie radzi wśród członków rodziny królewskiej, niemniej za jej pogubieniem stoją racjonalne powody. W przeciwieństwie do innych bohaterów Korony ona zdaje sobie sprawę, że nic tu nie jest normalne. Nie tak zachowują się zwykli ludzie. Nie tak wyglądają więzy rodzinne.
Diana – choć sama też przecież pochodzi z arystokracji – ma w sobie emocjonalną bezpośredniość, którą zamordowano w Windsorach (temu procesowi poświęcono sporo uwagi w poprzednich sezonach). Księżna mówi do królowej „mamo”, bo przecież tym właśnie Elżbieta II dla niej jest – teściową. W jednej z najciekawszych emocjonalnie scen serialu Diana próbuje Elżbietę II przytulić, ale ta zdaje się nie rozumieć w ogóle takiego gestu.
Szkoda tylko, że póki co Korona trafnie diagnozuje przepaść pomiędzy rodziną królewską a Dianą, ale zupełnie ignoruje krzywdę, jaką księżnej wyrządziły media i królewscy poddani.
W momentach, w których czwarty sezon Korony skupia się na celebryckiej popularności Diany, przedstawia to zjawisko głównie z perspektywy zmian, jakie wywarło na rodzinie królewskiej. Elżbieta II i Karol nie rozumieją mediów, nie wiedzą, skąd wzięło się umiłowanie ludzi do Diany. Ciepłe gesty księżnej (np. przytulenie dziecka chorego na HIV) postrzegają jako wykalkulowaną zagrywkę, działanie pod publiczkę, mające podkopać wizerunek Windsorów. Świetnie o tym aspekcie pisze Jakub Majmurek słusznie zwracając uwagę, że Diana z jednej strony odmłodziła brytyjską monarchię, z drugiej zbanalizowała ją, odarła z tajemnicy i majestatu.
Niestety czwarty sezon milczy na temat toksycznych wymagań, jakie media i ich odbiorcy stawiali przed Dianą. A przecież to właśnie agresywne brytyjskie brukowce doprowadzą do śmierci księżnej – śmiertelnej ofiary wypadku spowodowanego ucieczką przed paparazzi. Pamiętam, że w latach 90. byłem zszokowany tym, jak postępowały brytyjskie media. W Polsce nie wykształciły się jeszcze tabloidy, więc „prawdziwi” dziennikarze musieli tłumaczyć, kim właściwie byli ci cali paparazzi, goniący za autem księżnej. Dziś już nie odstajemy od Brytyjczyków – mamy własne brukowce, tabloidy, portalozę, fakenewsową prawicową prasę. Dziś nikt nie musi mi już tłumaczyć, kto zabił księżnę Dianę. Wiem to doskonale – wszak żyję w mieście, w którym zamordowano prezydenta Adamowicza.
Twórcy Korony nie uwypuklają tego problemu. Agresja mediów wobec Diany jest bagatelizowana. Dostrzegam w tym tchórzostwo. Mówiąc prawdę o tym, jak toksyczne były brytyjskie media, autorzy serialu musieliby skierować ostrze krytyki ku swoim widzom. Wszak kieruje nami ta sama niezdrowa fascynacja, która gnała miliony czytelników ku łamom brytyjskich brukowców. Zafascynowani tajemnicami życia rodziny królewskiej zapominamy, że Korona mówi o prawdziwych ludziach. Nawet jeżeli są oni nieprzyzwoicie uprzywilejowani, to wciąż mają prawo do prywatności.
Ale czy nas, śledzących z chorobliwą ciekawością fochy i dramy Karola zastanawia, jak czuje się sam książę oglądając Koronę? Albo jak czują się William i Harry wiedząc, że miliony widzów na całym świecie śledzą opowieść o nieudanym małżeństwie ich rodziców?
Historia po łebkach
Inna słabość Korony tkwi w wybiórczym i powierzchownym podejściu do historii Wielkiej Brytanii. Rozumiem, że to serial biograficzny, skupiający się na rodzinie królewskiej. Ale zarówno twórcy, jak i bohaterowie wielokrotnie podkreślają, że losów Windsorów nie da się oderwać od losów Wielkiej Brytanii. Elżbieta II jest tu przedstawiona jako nienaruszalny filar państwa. Bez niej Wielka Brytania by się zapadła. A na pewno straciła swój niepowtarzalny charakter. Nie można więc patrzeć na jej życie w oderwaniu od życia narodu – jego wzlotów i upadków.
Tymczasem twórcy Korony traktują historię najnowszą selektywnie i niesprawiedliwie. Wiele wydarzeń przemilczają, inne bagatelizują.
W czwartym sezonie najbardziej zabrakło mi wzmianki o wojnie Margaret Thatcher ze związkami zawodowymi górników. A przecież, gdy górnicy byli potrzebni, by uczłowieczyć Elżbietę II, serial nie bał się po nich sięgać, czyniąc z tragedii w Aberfan temat całego odcinka. Wtedy dla „zwykłych obywateli” znalazło się miejsce. Wszak ich nieszczęście uwypuklało współczucie królowej, pozwalało pokazać jej wrażliwą stronę. Teraz już tego miejsca zabrakło – czy dlatego, że złamani związkowcy mogliby pokazać, jak obojętna była rodzina królewska wobec reform Thatcher?
W Koronie jedenaście lat antyspołecznej polityki Żelaznej Damy zostało skumulowanych w jednym odcinku. Twórcy wykorzystali postać Michaela Fagana, mało rozgarniętego włamywacza, który zakradł się do królowej, by dać jej wykład na temat zniszczeń, jakie polityka Torystki poczyniła w tkance społecznej Wielkiej Brytanii.
To jeden z lepszych odcinków serialu. Uwalnia widza na moment z dusznych wnętrz pałaców i pozwala błąkać się po prawdziwym Londynie lat 80. Posłuchać popularnej muzyki, odwiedzić pub, spotkać ludzi z prawdziwymi życiowymi problemami (wiecie: bezrobociem i walką o prawa do dziecka, zamiast tym, kto zasiądzie na tronie, albo jak się dogadać z przywódcami Wspólnoty Narodów). Ale jednocześnie to tylko jeden odcinek – całkiem niewiele w 10-odcinkowej serii, której jedną z głównych bohaterek jest przywódczyni słynąca z wygłaszania zdań w stylu: „Nie ma czegoś takiego jak społeczeństwo. Są tylko pojedynczy mężczyźni, kobiety i rodziny.”
Na historycznych skrótach ucierpiała też Irlandia Północna. Sposób w jaki w Koronie przedstawiono konflikt z IRA jest skandaliczny. Wielowiekowa walka o niepodległość i skomplikowany konflikt wewnętrzny pomiędzy republikanami i unionistami przedstawione są tu wyłącznie z perspektywy rodziny królewskiej, której członek zginął w zamachu przeprowadzonym w 1979 roku. Genezę Kłopotów (ang. Troubles) autorzy zepchnęli do monologu z offu. Słyszymy w nim wprawdzie coś tam o Krwawej Niedzieli, wolności i opresji, ale słowa te są kontrowane podniosłymi scenami z pogrzebu Louisa Mountbattena, ukochanego wujka samego Karola.
Tymczasem zamach był nie tylko bezpośrednią odpowiedzią na wydarzenia Krwawej Niedzieli, ale i zrozumiałym, desperackim uderzeniem w serce kolonialnego mocarstwa, które dawało sobie prawo do narzucania swej woli innym narodom. Co więcej, oglądając Koronę można by pomyśleć, że gniewna tyrada Thatcher w zasadzie zakończyła Kłopoty. Tymczasem w czasie jedenastu lat jej rządów konflikt w Irlandii Północnej tylko się zaostrzył. Thatcher najpierw pozwoliła, by dziesięciu irlandzkich bojowników zagłodziło się na śmierć w brytyjskich więzieniach (premierka odmówiła uznania ich za więźniów politycznych, traktując jak zwykłych bandytów). Następnie wysłała do Irlandii więcej żołnierzy i usankcjonowała wykorzystanie sił specjalnych. I tylko cudem uszła z życiem z zamachu, jaki IRA przeprowadziła w 1984 roku.
Koniec końców polityka Żelaznej Damy wobec Irlandii Północnej okazała się tak błędna, że w kuluarowych rozmowach rozważała zamknięcie granicy pomiędzy Irlandią Północną a resztą Wielkiej Brytanii i przyznawała, że „wysyła chłopców na śmierć” w wojnie, której nie może wygrać.
Ale o tym nie dowiecie się z Korony.
Bibliografia:
https://krytykapolityczna.pl/kultura/film/jakub-majmurek-recenzuje-czwarty-sezon-the-crown/
https://wyborcza.pl/magazyn/1,124059,13729807,Thatcher__zniszczylas_mi_zycie_.html
https://wyborcza.pl/alehistoria/7,121681,25482135,wojny-pani-thatcher.html
https://wyborcza.pl/1,75399,13701319,Nie_wszyscy_placza_po_Margaret_Thatcher___Spowodowala.html
https://www.irishcentral.com/opinion/niallodowd/margaret-thatcher-ira-1988