Wstrzymajcie swe Płotki, waleczni husarze [FELIETON]
Wiedźmin nie jest turbosłowiański
Zanim przejdziemy do rozmowy de gustibus, warto podkreślić niezwykle istotny fakt. Wałkowany miliony razy, roztrząsany od kilkunastu lat, opisany nawet w literaturze akademickiej i poważnych dysertacjach naukowych.
W książkowym Wiedźminie znajdują się toposy i motywy słowiańskie. Ze sfolkloryzowanych przekazów na temat mitologii Europy Środkowo-Wschodniej zaczerpnięta została część bestiariusza. Ba, ze względu na barwny i żywo czerpiący z archaicznego wokabularza język (element stanowiący w literaturze główne narzędzie obrazowania), wydawać może się na pierwszy rzut oka, iż słowiańszczyzny jest w dziele Sapkowskiego więcej niż jakichkolwiek innych wpływów kulturowych.
Geniusz najpopularniejszego z żyjących polskich fantastów polega tymczasem na umiejętnym żonglowaniu elementami dzieł kultury z najróżniejszych kręgów cywilizacyjnych i obszarów geograficznych. Świadczą o tym przede wszystkim liczne nawiązania intertekstualne, trawestacje i pastisze, ale także fabuła septalogii, zarówno jeżeli chodzi o tomy zawierające opowiadania (poszatkowane i przedstawione w krzywym zwierciadle Baśnie Braci Grimm), jak i właściwą sagę (epicką powieść sięgającą swymi korzeniami daleko w głąb kultury anglosaskiej).
Do uświadomienia sobie tego faktu nie potrzeba głębokiej wiedzy, ba, zupełnie redundantne byłoby sięganie po fachowe opracowania krytyczno-literackie. Wystarczy całkiem przyjemna (choć naszpikowana też erudycyjnym mięskiem) lektura Rękopisu znalezionego w smoczej jaskini, czyli kompendium wiedzy o literaturze fantasy przygotowanego przez samego Andrzeja Sapkowskiego. I cyk – wszystko jak na dłoni.
Tyle z faktografii. Z rzeczy, z którymi nawet nie można dyskutować, bo są tak oczywiste i niepodważalne. Przejdźmy jednak do kwestii związanych z gustem. Takich, które podlegają najróżniejszym interpretacjom, zależnym od naszego podejścia i upodobań estetycznych.
Odstępstwa od oryginału są spoko. Ze względów praktycznych
Od podstawówek tłuką nam do głów, jaka jest różnica między adaptacją a ekranizacją. To pierwsze jest w teorii znacznie luźniejsze, pod względem strukturalnym zawierać może daleko idące modyfikacje, w żadnym stopniu nie musi trzymać się dosłownie treści oryginału. Ekranizacja ma być tymczasem odwzorowaniem nieporównywalnie ściślejszym, tak pod względem treści, jak i formy.
W praktyce nawet najtęższe filmoznawcze głowy używają tych pojęć zamiennie, synonimicznie, zdając sobie sprawę z jałowości takowego rozróżnienia. Wiedzą bowiem, iż przeniesienie dzieła z medium do medium nie może obejść się bez modyfikacji. Odstępstwa od oryginału są jednak spoko nie tylko na gruncie formalnym, wymuszonym niejako przez uwarunkowania techniczne i rzeczywistość. Prześledzić możemy to na przykładzie gry, która bardzo sprawnie ukuła nowy wizerunek głównego bohatera i świata, po którym przyszło mu się poruszać.
Pierwsza odsłona gry zawierała motywów słowiańskich nad wyraz dużo, a przemierzając Geraltem kwietne łąki i swojsko wyglądające pola poczuć mogliśmy się jak na epickiej wyprawie z Suwałk do Bukowiny Tatrzańskiej. Warta rozważenia byłaby nawet teza, w myśl której autorzy gry pojechali ze słowiańskością nieco zbyt intensywnie. Familiarne nawiązania oraz znajome szczególiki, zmiksowane przez Sapkowskiego z równie imponującą garścią intertekstualizmów germańskich, celtyckich, anglosaskich i diaboł wie jeszcze jakich, zmieniły się w Wiedźminie w dominantę kompozycyjną.
W kolejnych odsłonach, w tym najdoskonalszym Dzikim Gonie, klimat staje się bardziej wyważony. Ze względu na kontrast z wybitnie słowiańską atmosferą pierwszej części gry, można po głębszym zastanowieniu odnieść nawet wrażenie, iż dokonała się całkowita wolta klimatyczna. Charyzma głównego bohatera oraz dezynwoltura warstwy dialogowej sprawiają, że nadal mamy do czynienia z tą samą grą, choć robi się zdecydowanie bardziej zachodnia.
Że zagranie komercyjne, rozszerzające grono potencjalnych klientów? Jasne, jednak Płotkę z rzędem temu, kto z powodu ukłonu w stronę graczy mniej zaznajomionych ze słowiańską kulturą byłby w stanie uczynić zarzut wobec CD Projekt RED. Metamorfoza gry z produktu lokalnego w dzieło globalne wymagało kompromisów, ale ostatecznie uczyniło z niej najlepszego ambasadora polskiej kultury od czasu Ignacego Paderewskiego. I tak właśnie w dzisiejszym świecie działać należy w obrębie kultury, zdrową dumę z własnej tradycji subtelnie wplatając w dynamicznie tworzące się dziedzictwo kulturowe globalnej cywilizacji.
Husarzu, uwiąż Płotkę u płotu
Więc jeśli nadal, droga husario, chcesz prowadzić swoje krucjaty, zawiązywać święte przymierza, pławić się w krwi zachodnich wiarołomców – spoko. Totalnie, totalnie spoko. Pamiętaj jednak, iż wyśmiewający lub obsobaczający cię rodacy wcale nie są ojkofobami. Daleko im do plugawych zdrajców krwi, podłych zaprzańców czy nawet pospolitych pożytecznych idiotów na usługach obcych kultur.
Ludzie, którzy nie mają problemu z czarnoskórymi aktorami w netfliksowej adaptacji Wiedźmina, podchodzą do tematu jak najbardziej zdrowo. Zdają sobie bowiem sprawę, iż książkowy oryginał (który ma być dla serialu jedynym wzorcem) stanowił konglomerat kultur, tradycji oraz intertekstualnych nawiązań. A jeżeli takie właśnie dzieło nie miałoby się stać najlepszą podstawą do wplecenia rodowitych wątków do globalnego dziedzictwa kulturowego, nawet za cenę kompromisów dokonanych w grach, to w jaki niby inny sposób miałoby się to dokonać?
A że większości tego typu kosmetycznych zmian się nawet nie zauważa, dowiedziono na drodze eksperymentalnej. Bardzo możliwe, iż przyczyniliście się do tego nawet wy, sarkając na ogoloną twarz Henry’ego Cavill czy jeden miecz noszony przez serialowego bohatera. – Przecież Wiedźmin nie był ogolony, jego medalion wyglądał inaczej, a na plecach nosił dwa miecze! – zakrzyknęło w komentarzach wielu internautów.
I mieli rację, lecz wyłącznie co do gier. Wizerunek Geralta wykreowany przez CD Projekt różnił się od tego książkowego, który prezentował Wiedźmina jako lubiącego się golić czyścioszka, którego drugi miecz dynda u boku Płotki. Może warto więc, aby polski husarz skorzystał czasem z przykładu tak charyzmatycznego bohatera, który potrafił uwiązać kobyłkę u płotu i nie ruszyć do walki z góry skazanej na klęskę.