Zachwyt niezrozumienia – FISH&CHIPS #14
Happy End bez sensu
Piosenki Kaze Wo Atsumete zespołu Happy End od kilku dni słucham w kółko. Doskonale się w niej odnajduję, choć zupełnie nic nie rozumiem.
Kłopot zaczyna się już na poziomie tytułu i wynika z totalnej nieznajomości języka japońskiego. Żeby w ogóle zacząć interpretację, muszę sięgnąć po tłumaczenie tekstu z japońskiego na angielski. Wykonane przez anonimowego użytkownika serwisu Yahoo! Answers brzmi niezgrabnie i budzi podejrzenia w kwestii wierności. A przecież to jeszcze nie koniec – pomimo biegłej znajomości angielskiego myślę po polsku, więc nieprzekonujące tłumaczenie internetowego anonima przekładam sobie w głowie raz jeszcze, tym razem z angielskiego na polski.
Efekt końcowy brzmi źle. Piosenka zdaje się być ciągiem pretensjonalnych zdań, niełączących się w spójną całość. Raczej próbą uchwycenia trudnego do opisania nastroju niż przekazania czegoś konkretnego.
Czy oryginalny tekst jest równie bełkotliwy? Nie byłoby to dziwne w przypadku piosenki popowej. A może angielskiemu tłumaczowi umknęło znaczenie dzieła, które przekładał? Albo ja spartaczyłem, myśląc je sobie po polsku?
Sedno problemu może tkwić w różnicach kulturowych. Japońska kultura – zwłaszcza opowiadana przez pośredników – skrajnie różni się od polskiej. Czerpiemy z innej tradycji. Wyznajemy inne religie. Mieliśmy inną historię. Istnieje szansa, że Japończycy bez trudu odczytują tekst, który dla Polaka nie ma sensu.
Idę do Wikipedii. Happy End to słynny japoński zespół rockowo-folkowy działający pomiędzy 1969 a 1972 rokiem – czyli mniej więcej w okresie, gdy zachodni rock wypluwał z siebie arcydzieło za arcydziełem. Angielskojęzyczna Wiki już w trzecim zdaniu podkreśla, że mowa o jednym z najbardziej wpływowych zespołów w historii japońskiej muzyki. Happy End początkowo nazywał się Blue Valentine, co jest o tyle ciekawe, że wyrażenie „blue valentine” jest w języku angielskim dokładnym przeciwieństwem szczęśliwego zakończenia. Używa się go, by opisać wielką miłość, której nie udało się przetrwać.
Wiki odnotowuje też, że Happy End był pierwszym japońskim zespołem rockowym śpiewającym po japońsku. Wcześniej rockowi wykonawcy z Kraju Kwitnącej Wiśni śpiewali po angielsku, uważając, że tak jest bardziej autentycznie. Moja śladowa wiedza o historii i kulturze Japonii podpowiada, że mogło to wynikać z fascynacji Japończyków amerykańską popkulturą – zjawiskiem zrozumiałym i powszechnym w kraju długo okupowanym przez amerykańskich żołnierzy i uzależnionym ekonomicznie od niedawnego wroga.
A więc fakt, że Kaze Wo Atsumete jest wykonywane po japońsku, ma kluczowe znaczenie. Piosenkę napisali ludzie, dla których śpiewanie w ojczystym języku było jak akt odwagi, być może buntu.
To dla mnie jeden z tych uzależniających kawałków, od których nie potrafimy się uwolnić. Znajdujemy je przypadkiem, wielbimy od pierwszego przesłuchania i przez kilka dni nie potrafimy słuchać niczego innego. Choć nie pojmuję utworu, wiem, jakie emocje we mnie budzi. Tęsknotę i melancholię.
Powyższe rozważania na temat Kaze Wo Atsumete zaskakująco dobrze pasują do filmu, w którym po raz pierwszy usłyszałem utwór – Lost in Translation w reżyserii Sofii Coppoli. To historia podstarzałego aktora trafiającego do Japonii, by wystąpić w reklamie. Zawieszony w transferowym limbo, trapiony jet-lagiem, zagubiony w olbrzymiej, obcej metropolii, poznaje młodą Amerykankę i zaprzyjaźnia z nią. Być może w zupełnie innych okolicznościach połączyłoby ich coś więcej. Ale nie łączy – po kilku dniach intensywnej znajomości (zauroczenia?) rozstają się, by najprawdopodobniej nigdy więcej się nie zobaczyć.
Niezrozumienie jako wartość
Dlaczego w ogóle słucham Kaze Wo Atsumete? Piosenka zespołu Happy End odgrywa ważną rolę w Dziewczynie znad morza – dwutomowej mandze autorstwa Inio Asano (wyd. Kotori, tłum. T. Molski). Komiksie poruszającym, który wbił mi się w głowę oraz serce i nie chce wyjść. Ale i nieuchwytnym, trudnym do opisania, wymykającym się prostym interpretacjom.
To opowieść o dwojgu 15-latków. Ona, Koume Sato, przeżyła właśnie zawód miłosny, być może nawet gwałt. Starszy chłopak, w którym się kochała, zmusił ją do seksu oralnego na pierwszej randce.
On, Keisuke Isobe, nie potrafi pozbierać się po stracie brata. Zakochany w Koume, godzi się zostać jej partnerem seksualnym. Zabawką, jak sam o sobie mówi.
Nie jest jasne, dlaczego Koume wciąga Keisuke w ten związek. Być może chce się zemścić. Być może w ten sposób przerabia traumę. Być może chce po prostu seksu. A może ma dość odgrywania roli grzecznej dziewczynki.
Keisuke kilkakrotnie powtarza Koume, że zachowuje się, jakby była dwiema zupełnie innymi osobami. Inna jest wobec niego: otwarta, szczera, rozbudzona seksualnie, znudzona, czasami bezwzględna; inna wobec rodziny i przyjaciół: grzeczna, ambitna, zakompleksiona.
Skąd ten rozdźwięk? Dlaczego Koume tak bardzo zależy, by nikt nie dowiedział się o jej romansie ze szkolnym odludkiem? Dlaczego w końcu się do niego przekonuje?
Niejasne są też motywacje Keisuke. Z początku chłopak żywi nadzieję, że uczucia Koume ulegną zmianie. Mówi o miłości, zależy mu na pocałunku (jedynej rzeczy, której odmawia Koume). Nie przeszkadza mu to jednak być nieprzyjemnym, wręcz okrutnym. Z czasem poddaje się narzuconej przez dziewczynę dynamice związku i także zaczyna traktować ją instrumentalnie.
Nie rozumiem Koume. Nie rozumiem Keisuke. Ich zachowanie mieści się w granicach psychologicznego prawdopodobieństwa. To dobrze skonstruowane postaci. Ale Asano stworzył bohaterów zupełnie różnych ode mnie i nie mam pojęcia, dlaczego zachowują się tak, a nie inaczej. Przy czym nie uważam, by zrozumienie pobudek Koume i Keisuke pozwoliło mi bardziej polubić Dziewczynę znad morza. Podobnie jak w przypadku piosenki Kaze Wo Atsumete zespołu Happy End, uchwycenie sensu nie jest niezbędne. Zadowalam się emocjami.
Poczucie życiowego bezwładu; wewnętrzna pustka; zawieszenie pomiędzy przeszłością (gimnazjum) a przyszłością (liceum). Lektura komiksu Asano wprawia mnie w trudny do opisania stan urzekającej melancholii. Smutek wymieszany z tęsknotą. Czuję go zawsze, gdy przypominam sobie Obcego Alberta Camusa i słynne zdanie o „tkliwej nieczułości” wszechświata. Chyba najtrafniej chwytające mój stosunek do rzeczywistości.
Mądre porno
A może chodzi o porno? Nie wspomniałem do tej pory, że Dziewczyna znad morza to w zasadzie hentai z bardzo rozbudowaną fabułą. Sceny zbliżeń pomiędzy Koume i Keisuke przedstawione są w naturalistycznych zbliżeniach, towarzyszy im tylko lekka cenzura. Seks w szkolnej toalecie, obciąganie, wytrysk na twarz, pissing, koprofagia. Nie wszystko jest tu narysowane, ale Asano niewiele pozostawił wyobraźni.
W zasadzie powinno mnie to szokować. Przecież mowa o pornografii z udziałem nieletnich. Koume i Keisuke mają po 15 lat. Ale jakoś nie szokuje.
Problem treści pedofilskich w komiksach hentai (a jest ich bardzo dużo) należy rozpatrywać na dwóch płaszczyznach: etycznej i prawnej. Na poziomie etycznym sprawa jest prosta: pewne granice są nieprzekraczalne, nie powinniśmy czynić z dzieci obiektów seksualnych w dziełach mających za cel podniecić odbiorcę. Ale na poziomie prawnym sprawa jest złożona. Mowa bowiem o dzieciach, które nie istnieją. W procesie wytwarzania prawdziwego pedofilskiego porno występują sprawca i ofiara. Dziecko doznaje krzywdy, prawo musi interweniować. Przy rysowaniu komiksu nikt nie ucierpiał.
Dominika Gracz pisze, że pornografia jest największą słabością Dziewczyny znad morza. Nie tylko wyklucza z grona czytelników nastolatki, które najlepiej odnalazłyby się w historii o rówieśnikach, ale też upraszcza wymowę komiksu. Zdaniem recenzentki Zeszytów komiksowych „cała historia staje się spłycona i zwyczajnie wulgarna, autor bowiem pod płaszczykiem trudnych tematów przemyca zwykłe porno”.
Nie zgadzam się. Choć „momenty” z Dziewczyny znad morza są szokujące i niekomfortowe (jestem 36-letnim facetem, oglądającym nagą 15-latkę, to nie brzmi dobrze nawet jeżeli mowa o postaci z komiksu), bez nich komiks Asano zmieniłby się w bełkotliwy licealny romans. Naturalistyczne sceny pornograficzne nadają tej historii intymności i tragizmu. Odzierają ją z łatwych wzruszeń i dokładają kolejną warstwę interpretacyjną.
Bohaterowie Dziewczyny znad morza wykorzystują łączącą ich relację, by wypełnić pustkę. Obojgu chyba wydaje się, że seks powinien w tym pomóc – trudno powiedzieć, czy doszli do tego wniosku samodzielnie, czy wyprowadzili go z przesiąkniętej seksem popkultury. To się oczywiście nie ma prawa udać – seks odarty z uczuć rzadko zaspokaja jakiekolwiek emocjonalne potrzeby, zwłaszcza na etapie pierwszego partnera – ale bohaterowie Asano tego nie wiedzą. Są za młodzi. Wydaje im się, że skoro nie pomogło zwykłe, bzykanko powinni spróbować czegoś więcej. Więc przekraczają kolejne granice.
Oboje, solidarnie. Keisuke namawia Koume na numerek w szkolnej ubikacji. Koume przekonuje Keisuke, by masturbował się dla niej w schowku na narzędzia. Nawet w trakcie ostatniego, najbardziej szokującego zbliżenia, nie ma mowy o żadnych nadużyciach. Wszystko odbywa się za obopólną zgoda. Fakt, to Keisuke jest aktywniejszą stroną. Ale Koume czerpie przyjemność z zaspokajania zachcianek chłopaka. Sama zresztą wszystko zainicjowała.
A może wcale nie chodzi o wypełnienie pustki. Może w tej seksualnej transgresji trafniej doszukiwać się desperackiej próby przebicia się do siebie nawzajem. Może te zagubione, kalekie emocjonalnie 15-latki nie znają innego sposobu, by okazać, jak bardzo się potrzebują. Może Keisuke pijący mocz Koume nie szuka silniejszych bodźców, ale wyraża w ten sposób bezgraniczną akceptację. Może Koume smakująca zabrane z twarzy nasienie kochanka robi to zupełnie bezwiednie – bo nie przyszło jej do głowy, że powinna się brzydzić czegoś, co wyszło z ciała Keisuke.
Pomiędzy Japonią a Polską
I znów znajduję się w punkcie niezrozumienia. Gdzieś pomiędzy Tokio a Gdańskiem. Przykładam schematy interpretacyjne wyniesione ze studiów w Polsce do dzieła powstałego w zupełnie innym kontekście.
Nie mam pewności, jak odczytywać pornograficzność Dziewczyny znad morza. Wprawia mnie ona w zakłopotanie, jest niekomfortowa, ale nie czuję się z nią źle. Ba, cieszę się z odwagi Asano. Gdyby nie te sceny, komiks nie działałby tak silnie. Przecież w scenach zbliżeń Koume i Keisuke odnajduję emocje, które sam czułem wielokrotnie. Nie tylko jako nastolatek. Nie tylko w trakcie seksu.
A może tłumaczenie wszystkiego różnicami kulturowymi i sensem zagubionym w tłumaczeniu to objaw intelektualnego lenistwa? Może dla japońskich czytelników Dziewczyna znad morza jest równie nieuchwytna i niekomfortowa? Może i oni odnajdują się w emocjach bohaterów, choć nie rozumieją ich motywacji? Może i ich komiksowe sceny seksu szokują, ale nie oburzają?
Zachwyca mnie to niezrozumienie. Zagubienie w dziele. Odbijanie się od kolejnych interpretacji i produkowanie nowych. Zachwycają mnie sprzeczne emocje, które budzi we mnie Inio Asano.
Tak jak zachwyca mnie piosenka Kaze Wo Atsumete zespołu Happy End, wcześniej Blue Valentine.
Przypisy:
- D. Gracz, „Codzienne życie jest już wystarczająco trudne”, „Zeszyty komiksowe” nr 29, maj 2020, s. 141.
- http://www.japrocksampler.com/artists/…/happy_end/
- https://answers.yahoo.com/question/index?qid=20070209230338AAWlDnK
- https://www.urbandictionary.com/define.php?term=Blue%20Valentine
- https://en.wikipedia.org/wiki/Happy_End_(band)
Tomaszu, bardzo jak szanuje Ciebie oraz Twoją twórczość (Twój komiks dumnie zerka na mnie z półki), ale piszesz teraz o hentaju dla napalonych 16latków…. nie próbujesz tutaj zobaczyć więcej niż faktycznie jest? Zapewne zostało to narysowane tylko w jednym, jedynym celu, a fabuła jest tylko tłem. Żadnych różnic kulturowych, żadnych wzruszeń, żadnych głębszych przemyśleń, jest tylko ruchanie. Może będę brutalny, ale przy akapicie o „problemie treści pedofilskich w hentaI” aż przewróciłem oczami. Nie musisz się tłumaczyć, że czytasz porno z 15tkami, jeśli Ci od tego staje to spoko.
Problem w tym, że w Dziewczynie znad morza fabuły jest za dużo a psychologia postaci jest zbyt rozbudowana, żeby tak ją zbyć. A co do tłumaczenia się to jednak dziękuję za pełną akceptację, ale ja jednak czułem się na tyle niekomfortowo, że musiałem o tym wspomnieć:)
Może niezrozumienie jest drogą, celem treści samym w sobie; wydaje mi się, że aby wycisnąć maksymalne zrozumienie, powinien był to przetłumaczyć japoński native znający język polski, a potem redakcja i lekka lokalizacja na warunki polskie.