Anna Krztoń: Tak, miałam obawy [WYWIAD]

Tomasz Pstrągowski Komiksy Publikacja: 29.10.2018, 9:39 Aktualizacja: 29.10.2018, 9:39
Opowiadająca o depresji powieść graficzna „Weź się w garść” to jedna z najgłośniejszych premier 2018 roku. Jej autorkę pytamy o to, czy komiks może być terapią, czy popkulturowy sentymentalizm jest w porządku i dlaczego coraz więcej 30-latków to „starodziadzieje”.
fot. Wojciech Szot/Wydawnictwo Komiksowe
61 Udostępnień

Tomasz Pstrągowski: Narysowałaś autobiograficzny komiks, który nie do końca jest o tobie. „Weź się w garść” mówi o dwóch twoich przyjaciółkach i ich zmaganiach z depresją. I o tym, jak ty na tę depresję reagowałaś. Rozmawiałaś z nimi zanim usiadłaś do pracy?

Anna Krztoń: Bardzo dużo rozmawiałam z Asią, z którą mam dziś dobre kontakty. Z Igą natomiast nie rozmawiałam – w komiksie tłumaczę dlaczego. Asia nawet aktywnie brała udział w tworzeniu. Pomagała mi uporządkować chronologicznie wydarzenia. Podpowiadała pewne rzeczy. Czytała komiks na bieżąco i mam wrażenie, że było to dla niej ciekawe doświadczenie. Chyba wielu rzeczy – zwłaszcza sprzed jej wyjazdu do Tunezji – w ogóle nie pamiętała.

Miała jakiś wpływ na treść? Mogła coś zawetować?

Raz poprosiła mnie, bym o czymś nie mówiła. Wątek dotyczył współczesnych czasów i wiązał się z jej perypetiami zawodowymi. Asia nie czuła się z tym komfortowo, a ja nie miałam problemu, by to wykreślić, bo była to trzecioplanowa sprawa, nieważna dla fabuły komiksu.

To była jedyna uwaga?

Na szczęście tak, bo prawdę mówiąc nie wiem, jak bym zareagowała, gdyby Asia wyraziła radykalny sprzeciw. Gdyby powiedziała: „nie chcę, żebyś opowiadała moją historię”. Na szczęście jest otwartą osobą i podobnie jak ja uważała, że warto opowiedzieć o jej chorobie.

Nie miałaś obaw związanych z Igą, która tego komiksu nie widziała?

Oczywiście, że miałam. W momencie, w którym zaczynałam pracę, nie miałyśmy ze sobą kontaktu, a ja straciłam już wtedy nadzieję na to, że kiedyś go odbudujemy. Samo robienie komiksu było dla mnie procesem terapeutycznym, pomagało mi poradzić sobie z tym, że być może na zawsze zniknęła z mojego życia jedna z najważniejszych osób.

Może to zabrzmi egoistycznie, ale w trakcie rysowania nie zastanawiałam się nad reakcją Igi. Już później, gdy znów nawiązałyśmy relację, zapytałam się jej, czy ma mi za złe, że robię ten komiks. Powiedziała, że nie, że to przecież także moja historia i mam pełne prawo nią dysponować.

Obie przeczytały komiks?

Tak. Dla Igi ta lektura była trudna. Świeżo po lekturze powiedziała, że komiks jej się bardzo podoba, ale jest jej też przykro. Nie dlatego, że źle ją sportretowałam, ale dlatego, że dotarło do niej, jak się o nią martwiłam. Powiedziała, że komiks dał jej możliwość spojrzenia z zewnątrz na swoją sytuację.

Dzięki niemu nabrała dystansu. Iga od dłuższego czasu odczuwa potrzebę powrotu do społeczeństwa, przełamania izolacji, którą sobie narzuciła. Jestem daleka od stwierdzenia, że to dzięki mojemu komiksowi, ale lubię myśl, że jakoś się do tego przyczyniłam.

Liczyłaś, że „Weź się w garść” pomoże ci poradzić sobie z tym tematem?

Funkcja terapeutyczna na pewno była ważna, ale nie kluczowa. W ogóle nie siadałam do pracy z myślą, że oto ułożę sobie wszystko w głowie.

Zaczęłam pracę nad albumem niejako mimochodem. Siadałam i w wolnych chwilach rysowałam wspomnienia. Dopiero z czasem tak mnie to wkręciło, że zaczęłam konstruować fabułę. A że od dawna intrygowało mnie to, jak różnie potoczyły się nasze losy, postanowiłam, że stworzę powieść graficzną.

Chciałam opowiedzieć o depresji, bo wydaje mi się to ważne. Nie widzę sensu poświęcania trzech lat życia na tworzenie komiksu nieistotnego, traktującego np. o śmieszkach z przyjaciółmi. Na to mam miejsce w zinach. Kiedy jednak inwestuję tak dużo czasu i energii, chcę opowiadać o czymś istotnym. Czymś, do czego ludzie mogliby się odnieść.

Myślisz, że ci się udało?

Odzywają się do mnie ludzie odnajdujący w tym komiksie problemy swoje lub swoich bliskich, więc chyba tak.

Chciałaś, by był to komiks edukacyjny? Chciałaś narysować instrukcję obsługi człowieka cierpiącego na depresję?

„Edukacyjny” to bardzo dumne słowo. Sama bym go nie użyła. Na pewno chciałam pokazać błędy, które popełniamy w kontaktach z osobami w depresji. Na swoim przykładzie, bo popełniłam je wszystkie. Ale nie miałam ambicji tłumaczyć choroby, bo nie uważam się za specjalistkę w tym temacie. I wcale mnie nie kusiło, by się taką specjalistką stać. Wręcz przeciwnie: zależało mi na autentyczności tej historii i zbudowaniu ciekawej, wciągającej opowieści.

Ale jest w tym komiksie moment edukacyjny. Nie traktujący o chorobie, a o technikach, które studiowałaś na ASP. Dlaczego zdecydowałaś się zawrzeć te strony? Szczerze mówiąc, wybiły mnie one z lektury.

Nie potrafię odpowiedzieć, dlaczego. Robiąc komiks bardzo często podejmuje intuicyjne decyzje, nie mam wszystkiego perfekcyjnie przemyślanego. Tę część chciałam zmieścić w komiksie, bo przy odbijaniu grafiki pomagała mi Asia i miałam nadzieję, że pomoże to czytelnikowi lepiej zrozumieć naszą relację.

Kilka razy piszesz o relacjach z Asią i Igą z poczuciem winy. Komiks miał ci pomóc zmierzyć się z tym poczuciem winy?

Jeżeli tak, to niespecjalnie się to udało. Tworząc „Weź się w garść” wciąż odczuwałam wyrzuty sumienia, a komiks je wręcz nasilił i to dobrze, bo w pewnym momencie były już tak intensywne, że postanowiłam podjąć działania i spotkać się z Igą. Dotarło do mnie, że muszę się z nią zobaczyć, bo jeżeli teraz się z nią nie spotkam, to już nigdy się nie spotkamy. No i się udało.

Nie uważasz, że sama forma autobiograficznej powieści graficznej jest fałszywa? Bierzesz na warsztat prawdziwą historię i tworzysz z niej opowieść: z punktami kulminacyjnymi, wyreżyserowaną dramaturgią, morałami. A przecież treścią życia jest to, że takich „momentów” nie ma.

Zgodzę się co do punktów kulminacyjnych, bo mam wrażenie, że tych punktów jest w „Weź się w garść” wiele, być może zbyt wiele. Ale masz rację, że autobiograficzna powieść graficzna przekłamuje rzeczywistość. Nawet jeżeli opowiedziałam wszystko mniej więcej tak, jak się wydarzyło, to podejmując decyzje, o tym, co uwypuklić, a co zignorować, oddalam tę historię od chropowatej rzeczywistości. Ale zawsze kiedy opowiadamy korzystamy z fabuł, nie mamy innego wyjścia.

Gdybym narysowała siebie inaczej i nie przyznała się, że to komiks autobiograficzny, pewnie nikt by się nie zorientował. Czytelnicy przyjęliby go jako fikcję.

Ale pewnie mniej żywo by reagowali.

Na pewno nie miałoby to wtedy mocy, którą ma teraz. Nie mogłabym powiedzieć: „hej, popatrzcie, tak było”. Autobiograficzność nadaje temu komiksowi siły.

Więc masz rację: ta formuła jest kłamliwa. Ale nie znaczy to, że kłamałam tworząc komiks, bo będę się upierała, że jest on bardzo bliski rzeczywistości. Po prostu rzeczywistość została przeze mnie uporządkowana, zredagowana i nagięta do zasad opowiadania.

Choć w jednym temacie rzeczywiście ordynarnie skłamałam. Ubieraliśmy się wtedy znacznie, znacznie gorzej niż przedstawiłam to w komiksie. Sama miałam kolekcję kaszkietów i wyglądałam okropnie. Nosiłam też koszulkę ze śmiercią i napisem „idą żniwa”, czym zasłużyłam sobie na ksywę „Ponury Żniwiarz”. To były mroczne czasy dla nastoletniej mody.

Anna Krzton

Dlaczego ciebie samej jest tak mało w „Weź się w garść”? W ogóle nie wchodzisz w typowo komiksową, ekshibicjonistyczną manierę opowiadania o sobie. Przemilczasz swoje związki, nie wchodzisz w dylematy dojrzewania…

Właśnie dlatego, że zależało mi na stworzeniu komiksu skupionego na depresji. Gdybym opowiadała o sobie, ta problematyka by się rozmyła.

Są takie historie – zasugerowane w tym komiksie – o których być może chciałabym opowiedzieć więcej i odważniej. Ale nie w tym albumie. Teraz miałam ambicję opowiedzieć o Idze, o Asi i ich chorobie. Nie z perspektywy chorych, bo takich komiksów jest dość dużo, ale z perspektywy osoby bliskiej choremu.

Nie przeszło ci przez myśl, żeby zrobić komiks z Asią? Pokazać, co ona czuła?

Zależało mi na perspektywie zewnętrznej. Chciałam pokazać, jakie błędy popełniamy, jak bardzo nie rozumiemy chorych osób i rozmijamy się z nimi. Gdybym opowiadała tę historię z perspektywy Asi, cały ten wydźwięk bym straciła.

Powiedziałaś, że wszystko, co mogłaś zrobić źle – zrobiłaś. Co mogłaś zrobić inaczej?

Wydaje mi się, że nic. Podświadomie czuję winę; wyrzucałam sobie, że kontakt z Igą mi się urwał, że nie jeździłam do niej częściej. Ale tak naprawdę nie możesz zrobić wiele więcej, zwłaszcza jeżeli mieszkasz 2 godziny drogi od przyjaciółki. Moje poczucie winy było irracjonalne. Wiedziałam, że nie mogłam zrobić nic więcej, ale czułam się z tym bardzo źle. I wiecznie zadawałam sobie pytanie, czy mogłam zrobić coś inaczej i czy to miałoby w ogóle znaczenie.

Ale tak, popełniałam błędy. Mówiłam te wszystkie banały w stylu „weź się w garść”. Nie rozumiałam, że to nic nie daje. Nie wiedziałam, przez co dziewczyny przechodzą.

fot. Wojciech Szot/Wydawnictwo Komiksowe

Dzisiaj już wiesz?

Wydaje mi się, że rozumiem je lepiej. Rok po studiach sama nabawiłam się nerwicy. To nie była depresja. Pewnie czułam ledwie mały procent tego, co one. Ale to i tak było tak traumatyczne, że pomogło mi otworzyć oczy.

Bardzo wiele osób zwraca uwagę na sentymentalną stronę komiksu. Wyłapuje z niego charakterystyczne, uniwersalne wspomnienia i rozciąga na swoje dojrzewanie. Zdziwiło cię to?

Zdziwiło i trochę zasmuciło, bo nagle zdałam sobie sprawę, że moje zainteresowania wcale nie były takie wyjątkowe, jak mi się do tej pory wydawało. Gdzie byli ci wszyscy ludzie, kiedy ja byłam nastolatką?!

Mam czasami wrażenie, że w niektórych dyskusjach, recenzjach i komentarzach punkt ciężkości przenosi się na sentymentalizm, podczas gdy według mnie nie jest on głównym tematem komiksu.

Nie umieszczałam tych wszystkich elementów, by żerować w jakiś sposób na przeszłości. Potrzebowałam wspomnień do budowy świata przedstawionego…

Jak myślisz, skąd taka silna reakcja czytelników?

Wydaje mi się, że nasze nastoletnie doświadczenia mocno nas definiują i do końca życia pozostają niezwykle intensywne. Muzyka, filmy, seriale, które się wtedy oglądało pozostają w nas do końca życia. To były kluczowe doświadczenia dla kształtowania naszych osobowości.

I właśnie dlatego umieściłam je w komiksie. Jako rzeczy ważne dla bohaterek i ich przyjaźni. Wpływające na ich relacje. Ba, czasami nawet je budujące. Zupełnie nie spodziewałam się, że okażą się one tak uniwersalne.

Choć muszę przyznać, że był to bardzo przyjemny okres w pracy nad komiksem. Rysując pierwszy 100 stron słuchałam Pidżamy Porno, oglądałam „Darię”…

Moim zdaniem mamy gigantyczny problem z nostalgią. Nasze pokolenie dominuje teraz w dyskursie społecznym, więc nostalgia za rzeczami, które czytaliśmy i oglądaliśmy w liceum jest na każdym kroku. To obezwładniające i ogłupiające. Nagle staliśmy się stetryczałymi starymi dziadami; weteranami powtarzającymi, że „w naszych czasach to była muzyka”.

Dostrzegam dwie reakcje. Owszem, w recenzjach często przewija się ten kombatancki ton, o którym wspominasz. Ale np. na dziewczyńskiej grupie dyskusyjnej pojawiło się bardzo wiele osobistych wyznań, skupiających się nie na sentymentalizmie, a właśnie na depresji.

Ale masz rację co do tego starodziadzienia. Znam osoby narzekające, że „kiedyś to koszulki Joy Division nosili ludzie, którzy słuchali Joy Division, nie to co teraz”, albo „pewnie ta naszywka Nirvany była już przyszyta fabrycznie, a właściciel nie wie nawet, co to za zespół”. To są reakcje, które mnie straszliwie wkurzają, bo staram się być otwarta na nowe doświadczenia. Oglądam bardzo dużo seriali animowanych i nigdy nie powiedziałabym, że „kiedyś to były bajki”. Teraz to są bajki!

Ale drugiej strony… gdybym miała wymienić pięć najważniejszych filmów w moim życiu, pewnie okazałoby się, że wszystkie widziałam pomiędzy pierwszą a drugą klasą liceum…

Nie narzekasz na „tę dzisiejszą młodzież”?

Staram się nie. Wiem, że to droga, którą przechodzi każde pokolenie, ale boli mnie, że wielu naszych rówieśników przemienia się w dziadów, których jeszcze niedawno nienawidziliśmy. To myślenie plemienne.

Anna Krzton

Zwłaszcza, że za tą nostalgią idzie ocenianie. Widząc człowieka w koszulce Ricka i Morty’ego podświadomie zakładam, że to sympatyczny gość.

A później wchodzisz w fandom i nagle okazuje się, jak niesympatyczni ludzie potrafią cenić ten serial. Albo weźmy serial „Steven Universe”. To jest niesamowicie ciepła kreskówka, ale oglądają ją także ludzie, którzy szczuciem potrafili doprowadzić autorkę nieodpowiadających im fanartów do próby samobójczej.

Nie wydaje ci się, że ta agresja wynika właśnie ze źle pojętego sentymentu?

Ludzie coraz częściej zachowują się tak, jakby dzieło było ich, fanów własnością. A nie własnością twórcy. I masz rację, być może to wynika z sentymentu, który każe nam myśleć o dziełach w kategoriach plemiennych jako o tekstach definiujących nas jako istoty ludzkie.

Zmieniając temat. Jak wspominasz twój tranzyt pomiędzy estetyką zinową i DIY, a albumem wydawanym przez profesjonalne wydawnictwo, posiadającym redaktora i korektę. Musiałaś zmienić podejście?

W warstwie czysto technicznej było kilka drobnych zmian. Na pewno musiałam się bardziej postarać. Do „Weź się w garść” rysowałam w formacie A4, a do zinów rysuję w A5. W zinach wprowadzam mniej detali, bo nie ma potrzeby by było ich więcej. Inaczej konstruuję też fabułę – moje zinowe komiksy to często jednorazowe żarty, tutaj rozpisałam składną opowieść na ponad 200 stron. Nie mogłam odpuszczać teł, bo czytelnik który śledzi tak długą historię musi mieć na czym zawiesić oko.

Na pewno pod koniec przygniotła mnie odpowiedzialność. Przez większość czasu pracowałam sobie normalnie, bez stresu, nawet z przerwami na wakacje czy wyjazdy. Ale okolicach listopada 2017 roku poczułam ciśnienie.

Złożyło się na to wiele spraw: miałam trochę problemów nerwowych, dostawałam mało ciekawe zlecenia, zaczęła męczyć mnie praca w domu… No i w końcu dotarło do mnie, że album ma zostać wydany, zaczęłam więc się obawiać a to, tego jak zostanie odebrany; a to tego, czy uda mi się dojechać z nim do końca.

Stres ustąpił dopiero pod koniec lutego, kiedy trafiłam do warszawskiej Otwartej Pracowni Jazdów. Tam mi się znów wszystko poukładało. Kwiecień, maj, czerwiec to już miesiące intensywnej pracy w trakcie której rysowałam po 10 plansz tygodniowo.
Przerosła mnie też nieco praca z korektą. Po ukończeniu albumu byłam nim zmęczona i chciałam, żeby to się już skończyło.

Tymczasem trzeba było jeszcze wszystko popoprawiać. Korektorka przysyłała kolejne uwagi (czytała komiks chyba trzy razy!), a ja już nie chciałam mieć z nimi nic wspólnego. W pewnym momencie byłam tym tak zestresowana, że zaczęłam reagować nerwowo – bolał mnie brzuch, kiepsko spałam etc.

Co więcej, nie wiedziałam jeszcze, co z okładką. Nie miałam tytułu…

Komiks miał mieć inny tytuł?

Tak, początkowo chciałam go zatytułować „Historia o smutku”, ale nie byłam przekonana do tego tytułu. W końcu gdy komiks był już ukończony pojechałam na wrocławskie Nowe Horyzonty, w trakcie których moja koleżanka Kasia wymyśliła, że tytułem powinno być coś, czego się nie powinno mówić osobie z depresją. A Jakub „Dem” Dębski podchwycił tę myśl i zaproponował „Weź się w garść”.

Swoją zinową twórczość traktujesz tak samo osobiście, jak „Weź się w garść”, czy robisz jakieś rozróżnienie?

Ziny są lżejsze. Odsłaniam się w nich, ale na poziomie śmiesznych żartów z przyjaciółmi. Choć nie mówię, że nie są dla mnie ważne. Są, zwłaszcza jako swego rodzaju pocztówki utrwalające (czy tworzące) wspomnienia.

Natomiast przy „Weź się w garść” punkt ciężkości przesunął się w kierunku czytelnika. Zależało mi na tym, by ludzie mogli się w tej historii odnaleźć. By była w jakiś sposób uniwersalna. Tej historii nie mogłabym opowiedzieć w zinie, to zupełnie inny format. Ale to też sprawiło, że opowiedzenie jej więcej ode mnie wymagało i w rezultacie, podchodzę do niej bardzo osobiście. To najbardziej osobista rzecz, jaką zrobiłam.


Anna Krztoń – ilustruje książki i robi komiksy o swoich znajomych, depresji i śmiesznych zwierzaczkach. Autorka albumu „Weź się w garść” (Wydawnictwo Komiksowe, 2018). Od pięciu lat związana z komiksem niezależnym, publikowała w Polsce i za granicą. Absolwentka ASP Katowice. Lubi podróże i ciągle wierzy, że literatura może nas ocalić. Mieszka w Warszawie i pracuje w Otwartej Pracowni Jazdów.

https://anna.krzton.com/

 

Fotografie autorki: fot. Wojciech Szot/Wydawnictwo Komiksowe

Zapraszamy do lektury naszej recenzji powieści graficznej „Weź się w garść”.

Zobacz także:
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments