Chyłka – Zaginięcie. Nie warto [RECENZJA]
Po adaptacji powieści Mroza można było spodziewać się tylko jednego
Remigiusz Mróz jest pisarzem odbieranym dość skrajnie. Z jednej strony jego powieści sprzedają się w olbrzymich nakładach, jako jeden z niewielu polskich autorów widywany jest na billboardach, a jego podejście do influencerów z branży książkowej jeszcze długie lata będzie wyznaczać standardy w tym sektorze. Wielu czytelników, szczególnie tych lubiących myśleć o sobie jako odbiorcach literatury ambitniejszej, nie ma o nim jednak najlepszego zdania. Pisane masowo powieści z najróżniejszych gatunków, niekiedy wydawane nawet pod egzotycznymi pseudonimami, są dziełami prostymi i niewymagającymi większego skupienia. Ot, nieźle skonstruowane czytadła na podróż pociągiem, do szybkiego skonsumowania i zapomnienia.
Ze wszystkich książek Mroza najbardziej przypadła mi do gustu prawnicza seria o Chyłce i Zordonie. Jakością nie wyróżniała się szczególnie spośród całego szeregu produkowanych taśmowo bestsellerów, ale widać było w niej odrobinę większe zaangażowanie autora, będącego prywatnie doktorem nauk prawnych (choć w zupełnie innym niż prawo karne obszarze). Charakterystyczne dla Mroza schematy kreacyjne oraz narracyjne równoważyła wartka akcja. Co więcej, cechy gatunkowe znanych z telewizji sądowych dram przeniesione zostały na grunt prozatorski na tyle sprawnie, że jako umiarkowany entuzjasta tego gatunku zapewnione miałem dzięki każdemu z tomów kilka godzin odmóżdżającej rozrywki.
Kolejne wieści na temat serialowej wersji, bazującej na drugim tomie Chyłki (Zaginięcie), przyjmowałem ze spokojem. Nie liczyłem bowiem na to, że produkcja TVN-u będzie filmowym majstersztykiem lub choćby tytułem dorównującym rozmachem niedawnym premierom HBO (Ślepnąc od świateł) czy Netfliksa (serial 1983). Od adaptacji powieści Mroza wymagałem właściwie tylko jednego – w miarę wartkiej akcji, trzymającej w napięciu od pierwszych minut. Dwa premierowe odcinki wypuszczone 26 grudnia zdecydowanie pod tym względem zawodzą, co w konsekwencji podkreśla te wady, których wszyscy mogliśmy się spodziewać.
Choć ciągle coś się dzieje, nie dzieje się nic
To olbrzymi paradoks. W serialu praktycznie pozbawionym dłużyzn, wypełnionym kolejnymi scenami dolewającymi oliwy do podłożonego w pierwszych minutach ognia, akcja wydaje się ciągnąć i ciągnąć. Fabuła serialu Chyłka – Zaginięcie przedstawia klasyczną historię duetu śledczych (bezwzględnej prawniczki Joanny Chyłki oraz jej podopiecznego Kordiana „Zordona” Oryńskiego, stawiającego pierwsze kroki w zawodzie), którzy podejmują się rozwikłania kryminalnej zagadki. W tym przypadku chodzi o zaginięcie trzyletniej dziewczynki, która znika w tajemniczych okolicznościach z dobrze zabezpieczonego domu. Cała uwaga wymiaru sprawiedliwości skupia się tymczasem na jej rodzicach.
Dalej wszystko toczy się równie klasycznie. Pojawiają się kolejne tropy, skrywane sekrety oraz gmatwające całą sprawę odkrycia. O ile sprawność autora w operowaniu zabiegami wyjętymi z poradników creative writingu sprawiała, że w powieści leciało się przez to szybko i bezboleśnie, na ekranie nie wygląda to już tak gładko. Wprowadzaniu kolejnych wątków brakuje dynamizmu. Mimo dorzucania ich do tygla według sprawdzonych wzorców, twórcy serialu nie zdecydowali się nadać żadnej scenie nawet pozorów wigoru.
Akcja pierwszych dwóch pierwszych odcinków udostępnionych pod koniec mijającego właśnie roku po prostu się ślimaczy. W ogóle nie pomagają cliffhangery, które przez wspomniany już brak dynamiki nie tyle zawieszają akcję, co ją opóźniają. Różnica drobna, ale w kontekście ostatniej sceny odcinka serialu bazującego na graniu napięciem – kluczowa. Możliwe, że wraz rozwojem fabuły nieco się to wszystko zintensyfikuje, ale póki co Chyłka – Zaginięcie raczej nie zachęca do dalszego zagłębiania się w postawioną przed głównymi bohaterami zagadkę. Również dlatego, że serial kompletnie nie wzbudza emocji.
Chyłka – Zaginięcie jest produkcją totalnie bezpłciową
Widzowie mający za sobą lekturę dowolnej powieści Mroza mogli obawiać się przede wszystkim schematycznej i niezbyt wyrafinowanej kreacji bohaterów. Dwa-trzy suche powiedzonka, charakterystyczna i bijąca po oczach cecha negatywna, przejaskrawione do bólu przywiązanie do dziwnego przedmiotu – taką oto niewyszukaną metodą Mróz tworzy zazwyczaj protagonistów. Chyłka – Zaginięcie przegina zaś w drugim kierunku, nie oferując odbiorcom postaci wyróżniających się w jakikolwiek sposób.
W ciągu dwóch premierowych odcinków natykamy się na czeredę bohaterów nijakich, odgrywanych co najwyżej poprawnie, nie wzbudzających żadnych emocji. Jakkolwiek Magdalena Cielecka nie próbowałaby wkładać w wypowiadane przekleństwa i obelgi olbrzymiego woltażu ekspresji, jakkolwiek aktorzy drugoplanowi nie chcieliby przekonująco odgrywać ról napisanych co najwyżej poprawnie, i tak nie da się poczuć w stosunku do którejkolwiek postaci choćby cienia uczucia.
Bezpłciowość osób pojawiających się na ekranie szybko przenosi się na pozostałe elementy serialu. Scenografia równie dobrze mogłaby nie istnieć, muzyka zostać zastąpiona przez lekki szum, a i tak trudno byłoby odnotować cień różnicy. Niemiłosiernie wlekąca się akcja, brak dynamizmu, nijakość bohaterów… Tak właśnie prezentuje się Chyłka – Zaginięcie, zdecydowanie najsłabszy polski serial 2018 roku. Nawet w powszechnie krytykowanej Pułapce z Agatą Kuleszą w roli głównej coś się działo, a prezentowane postaci oraz typowo TVN-owskie scenerie wzbudzały nieco emocji. Może i były negatywne, ale chociaż były.