The Division 2. Sequel nie gorszy od pierwowzoru [RECENZJA]
Trzy lata od epidemii w pierwszym Division
W Division jako agent tytułowej organizacji przeczesywaliśmy Manhattan pogrążony w chaosie. Tego czego nie uczyniła epidemia dopełnili mieszkańcy, którzy najpierw zdewastowali miasto, po czym chwycili za broń i wprowadzili prawo dżungli. Gra stawiała na świetne odwzorowanie miasta, satysfakcjonującą, trzecioosobową wymianę ognia, konsekwentne uzbrajania się w coraz mocniejsze fanty oraz silny komponent współpracy. Owszem, dało się grać solo, ale to bieganie po mieście w kilkuosobowych grupach pozwalało bawić się tą grą w sposób, do jakiego została przeznaczona.
Po trzech latach doczekaliśmy się kontynuacji. Jak wspomniałem – eksploatowanie wykreowanych marek to jedna ze specjalizacji Ubisoftu. Nie ma więc zaskoczenia – świetne The Division ma sequel nie gorszy od pierwowzoru, na tyle bliski oryginałowi, by być pełnoprawną „drugą częścią”, ale jednocześnie na tyle bawiący się przyjętymi rozwiązaniami, by nikt nie zarzucał wtórności.
The Division 2 – witamy w D.C.
Pomimo upływu trzech kalendarzowych lat od debiutu serii, w świecie gry minęło zaledwie siedem miesięcy. Autorzy przenoszą nas tym razem do stolicy Stanów Zjednoczonych, którą oczywiście także spustoszyło skażenie. Po dotarciu do posterunku w Białym Domu gracza czeka żmudna misja przywracania względnej kontroli amerykańskiej administracji nad Waszyngtonem. Po drodze czeka nas między innymi nawiązywanie kontaktu z rozrzuconymi po metropolii placówkami ocalałych, przywracanie łączności czy szukanie prezydenta.
W praktyce fabuła gry sprawdza się niemal jedynie jako podajnik kolejnych celów do zrealizowania, bo dialogi, bohaterowie czy nawet meandry scenariusza nie zapadają w pamięć. Każde naniesienie znacznika na mapie prowadzi do tego samego. Należy się tam udać, spenetrować kolejne lokacje i wystrzelać każdego napotkanego wroga. Celów do realizacji nie brakuje, bo poza elementami kampanii mamy też misje poboczne, walki o przyczółki, polowania na mocniejszych przeciwników, strzelaniny mające przesądzić o kontroli nad obszarem. Pomiędzy nimi, w trakcie biegania po mieście, czekają nas także losowe spotkania z przeciwnikami.
The Division 2 – tryby gry
The Division 2 to bogaty pakiet atrakcji, bo poza walkami towarzyszącymi penetrowaniu Waszyngtonu (solo lub w grupie do czterech osób), możemy także bawić się klasycznym trybem PvP. Na dokładkę czekają nas Strefy mroku, czyli obszary wyjątkowo skażone, gdzie szperając za nowym wyposażeniem musimy uważać nie tylko na wrogów, ale także na innych graczy, którzy mogą nam sprzedać serię w plecy.
Co istotne – gra ewoluuje razem z naszym zaawansowaniem. Pojedyncze przejście gry i osiągnięcie trzydziestego poziomu odblokowuje endgame, kiedy to dalej możemy przemierzać Waszyngton, podchodzić do wcześniej przeoczonych side-misji, rozbudowywać postać i próbować sprostać nowym wyzwaniom. Co w tym wszystkim najważniejsze – to naprawdę działa, a sidła zastawione na gracza działają z zabójczą precyzją. Po udanym szturmie na Kapitol, będącym kulminacją kampanii, miałem dać sobie już spokój, bo życie takie krótkie, a innych gier tak wiele, ale spędziłem jeszcze kilka godzin przeczesując waszyngtońskie zakamarki.
The Division 2 jak Diablo z giwerami
Obie części Division jako looter shootery stoją w rozkroku pomiędzy strzelaninami a kultowym cyklem Blizzarda. Podobnie jak w Diablo mamy bowiem do czynienia z uproszczonymi mechanikami RPG. Nasza postać awansuje na kolejne poziomy, po drodze zbiera wypadające z przeciwników czy skrzynek elementy uzbrojenia, by móc coraz skuteczniej nabijać doświadczenie. Przynajmniej w teorii, bo poziom wrogów z misji pobocznych jest dostosowany do naszego doświadczenia.
Autorzy gry wiedzą jednak, jak grać na naszych ambicjach i oczekiwaniach, pracę domową odrobili zresztą bardzo dobrze. Na naszej drodze spotykamy kilka poziomów unikatowości wyposażenia, broń można modować, a zbroje wzbogacać plug-inami niczym klejnotami wpinanymi w kolczugi i płytówki. Przechodzone wyposażenie można od pewnego momentu w stosownym punkcie wykorzystywać do wzmacniania aktualnej broni czy zbroi. Zasadnicza różnica polega jednak na tym, że operujemy nie orężem wojownika z krain fantasy, a taktycznym wyposażeniem agenta, korzystającego z kamizelki balistycznej, kabury czy rękawiczek, a ufającego przede wszystkim długolufowej broni palnej.
Walka w The Division 2
Potężnym wzmocnieniem dla naszych możliwości bojowych są umiejętności taktyczne. W decydujących momentach mogą one zadecydować o przewadze na polu walki, a to już od gracza zależeć będzie, czy postawi na automatycznie wyszukujące cel bomby, drony, wzmocniony skaner, czy tarcze, wzmacniające obronę. Prędzej czy później wszystko jednak sprowadza się do wymiany ognia, która daje dużo przyjemności. Od indywidualnych preferencji zależy, czy pójdzie się w samopowtarzalną broń o wyższym kalibrze, typowe karabinki szturmowe z trybem auto, czy skuteczna na mniejsze odległości, ale plujące ołowiem jak szalone pistolety maszynowe.
Na wyjątkowe okazje można na plecy zarzucić snajperkę czy śrutówkę, a wybraną broń spersonalizować. Jedynym, ale jednak znaczącym elementem strzelanin pozostaje syndrom gąbek na naboje. Jeśli dysponujemy potężną bronią z naszego poziomu, to przeciwnicy zbyt długo się nie opierają ostrzałowi, ale w innych przypadkach trzeba strzelać im parę razy w głowę, czy opróżnić w nich pół standardowego magazynka, co zabija survivalowy klimat, który chcieli chyba wykreować autorzy.
The Division 2 to dobry i dopracowany tytuł
Drugie Division to produkt bardzo dobry, jeszcze bardziej dopracowany i głębszy, choć nie doskonały. Dano nam do dyspozycji zupełnie nowe miasto. Waszyngton wygląda świetnie, i pozwala nam niejako “na własne oczy” zobaczyć obiekty, które znamy z amerykańskich serwisów informacyjnych. Nie da się jednak ukryć, że administracyjne centrum USA nie jest aż tak angażującym miejscem jak Nowy Jork. Sam chętnie po zwiedzeniu Manhattanu chętnie udałbym się na Brooklyn. Wzbogacono rozgrywkę – endgame to nie tylko dodatkowe aktywności, ale też drzewka specjalizacji do odblokowania. Jednocześnie nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że matchmaking czy też zrównoważenie gry mogłyby być lepiej dopracowane.
Granie solo jest tu czymś więcej niż wyzwaniem, bo wiele strzelanin zaprojektowano z uwzględnieniem obopólnego flankowania czy wykorzystania gadżetów. O ile w miarę łatwo jest w grze wyszukać losowych partnerów do misji fabularnych, o tyle z robieniem pobocznych, praktycznie niezbędnych, byśmy podbili poziom do wymaganego w następnej części kampanii, nie jest już tak prosto. Tak przynajmniej wygląda sprawa z losowymi partnerami, bo zawsze możemy grać z kolegami, co jest rozwiązaniem najlepszym (o ile mamy taką sposobność), ale i wtedy – najlepiej dobierać się po zbliżonym poziomie zaawansowania. W przeciwnym przypadku, pomimo pewnych algorytmów mających ujednolicić rozgrywkę, gdy bardziej doświadczeni będą szli jak burza, ci o niższym poziomie mogą zbierać bardzo ostre cięgi (acz jeśli przeżyją, to przełoży się to na doświadczenie).
Czy warto grać w The Division 2?
Da się w tej grze wskazać niedociągnięcia, ale przy pomyślnych wiatrach druga część Division dostarcza naprawdę dużo przyjemności. Składa się na to ciekawie odwzorowane miasto, system rozwoju i wyposażenia, gunplay i zestaw karabinków do wyboru. A nawet wymuszenie współpracy, bo właśnie ze zgraną ekipą, która razem kombinuje i na bieżąco obmyśla taktyki, ta gra dostaje skrzydeł.
Pozostaje mieć nadzieję, że przy kolejnej odsłonie serii autorom nie zabraknie odwagi przy modyfikowaniu rozgrywki i doborze miejsca akcji, a tymczasem warto odwiedzić Waszyngton, który oferuje zabawę na co najmniej dziesiątki godzin, choć ci, którzy się w nim zadomowią, zostaną w nim pewnie i na setki.
Grę testowaliśmy w wersji na konsolę PlayStation 4.Grę do recenzji dostarczył wydawca The Division 2 w Polsce - Ubisoft Polska.
Ocena redakcji 8 / 10