Powrót Akiry i Czarna studnia – Comic Relief #5
Czym jest komiksowy cykl Comic Relief?
COMIC RELIEF to cykl comiesięcznych polecanek komiksowych prowadzony przez Tomasza Pstrągowskiego – dziennikarza i scenarzystę, doktoranta Uniwersytetu Gdańskiego, współzałożyciela podcastu Niezatapialni.pl.
Wielki powrót słynnego Akiry
Akira znów w Polsce. W końcu! Po latach oczekiwania i kilku miesiącach zapowiedzi wydawnictwo J.P. Fantastica wydało pierwszy z sześciu tomów edycji specjalnej legendarnego komiksu Akira Katsuhiro Otomo.
Seria ukazywała się już kiedyś w naszym kraju, także nakładem JPF. Ostatnia część 19-tomowej (każdy tom liczył sobie około 100 stron) serii ukazała się w 2003 roku. Zdobycie dziś wszystkich zeszytów jest bardzo skomplikowane. Co więcej, ówczesne tłumaczenie było kiepskie, a komiks źle sklejono i wydano na papierze marnej jakości.
Pierwszy tom wznowienia liczy sobie ponad 350 stron. Wygląda zacnie. Tłumaczenie Pawła Kownackiego brzmi dobrze. Nie odnotowałem niezręcznych wpadek. Pozytywne wrażenie zrobiły na mnie teksty tła (billboardy, ulotki, znaki etc.) przetłumaczone w przypisach. Kilka pierwszych stron tomu wydrukowane zostało w kolorze na śliskim papierze. Pozostawiono oryginalne notki na skrzydełkach okładki – po angielsku i japońsku. Tom kończy przeurocza zapowiedź kontynuacji, pisana w latach 80.
Jeżeli zadajecie sobie pytanie, czy warto sięgać po komiks, obejrzawszy film dwadzieścia osiem razy, to wiedzcie, że odpowiedź brzmi: zdecydowanie tak. Akira to jeden z najważniejszych komiksów w historii, kamień węgielny komiksowego cyberpunku i postapokalipsy, dzieło, które rezonuje do dzisiaj, inspirując twórców i zdobywając nowych wyznawców. Co więcej, opowieść snuta przez Otomo jest wciągająca zarówno na poziomie akcji, jak i emocji i nic a nic się nie zestarzała.
Nie obawiajcie się też, że znacie fabułę. Film bardzo różni się od komiksu. Obie historie zaczynają się mniej więcej tak samo. Oto Tokio przyszłości, odbudowane po III wojnie światowej, szykujące się do organizacji Igrzysk Olimpijskich. Miasto wstrząsane niepokojami społecznymi i wojnami gangów motocyklowych. Dwaj główni bohaterowie – Kaneda i Tetsuo – są członkami jednego z takich gangów, a akcja zawiązuje się, gdy ten drugi, do tej pory żyjący w cieniu kolegi, ulega wypadkowi. I budzą się w nim nadprzyrodzone moce. Okazuje się, że chłopcy wplątali się w skomplikowaną intrygę polityczną i metafizyczną, sięgającą korzeniami do genezy III wojny światowej. A napędzana resentymentem potęga Tetsuo obróci się przeciwko przyjaciołom, wojsku i miastu.
Ale obie wersje Akiry łączy tylko początek. Historia opowiedziana w komiksie jest o wiele dłuższa i bardziej skomplikowana. Film opowiada mniej więcej 1/3 tego, co komiks. Dość powiedzieć, że zagłada Tokio kończąca film jest w komiksie tylko zwrotem akcji, po którym historia przywdziewa szaty postapo rozgrywającego się w ruinach miasta. Bohaterów jest więcej, a ich postępowanie lepiej umotywowano. Rozwinięte zostały wątki polityczne i religijne, zaś postać Kei znacznie zyskuje na znaczeniu.
Stare wydanie Akiry przeczytałem dwa razy. Trzeci raz czytałem dzieło Otomo po angielsku. Teraz zamierzam zebrać wszystkie sześć tomów i zafundować sobie jeszcze przynajmniej jedną, jeżeli nie dwie lektury.
Jednak uwaga! Jeżeli zdecydujecie się zbierać nowe wydanie Akiry w edycji specjalnej (do czego gorąco zachęcam), to przygotujcie się na próbę cierpliwości. Pierwszy tom właśnie ukazuje się na rynku z poślizgiem. Drugiego tomu jeszcze nie ma, choć najprawdopodobniej jest już gotowi. Właściciele praw z Japonii kontrolują jakość wydania wszędzie na świecie i są w tym bardzo drobiazgowi, potrafią przyczepić się nawet do takiej pierdołki jak obecność dywizu pomiędzy tytułem a numerem tomu. Z tego też powodu JPF niechętnie spekuluje na temat dat wydania kolejnych tomów, choć wydaje się, że całość wyjdzie w 2020 roku.
Empatyczny Kształt twojego głosu
A skoro już rozmawiamy o mangach, chciałbym polecić 7-tomową historię obyczajową Kształt twojego głosu autorstwa Yoshitoki Ōimy. Seria ukazywała się w Polsce w latach 2017-2018 nakładem wydawnictwa Kotori (tłum. T. Molski).
Narratorem komiksu jest Shoya Ishida. Poznajemy go w pierwszym tomie jako popularnego, rezolutnego kilkunastolatka cieszącego się popularnością wśród rówieśników i znęcającego wraz z kolegami nad głuchą koleżanką z klasy, Shoko Nishimiyą. Gdy zachowanie Shoyi zostaje napiętnowane a Shoko musi przenieść się do innej szkoły, chłopiec sam staje się obiektem prześladowań. Kilka lat później stojący u progu dorosłości Shoya jest gryzionym wyrzutami sumienia samotnikiem, gotowym odebrać sobie życie. Nim to jednak zrobi, chce raz jeszcze spotkać się z Shoko, przeprosić i wynagrodzić jakoś krzywdy, które wyrządził.
Komiks Ōimy jest napisaną z dużym wyczuciem historią o odkupieniu, samotności i krzywdzie, jaką wyrządzamy innym. Autorka unika jednoznacznych postaci, przekonując, że nawet ludzie znęcający się nad niepełnosprawną dziewczynką, mogą się zmienić (wiara w człowieka i to, iż zawsze możemy być lepsi jest zresztą głównym przesłaniem Kształtu twojego głosu). Jednocześnie jednak nie usprawiedliwia wyrządzonych krzywd. Więcej, szczegółowo przybliża, jak głębokie konsekwencje w życiu Shoko wywołała przemoc ze strony Shoyi i jemu podobnych. A wprowadzając na scenę matkę i siostrę dziewczyny, a także rodzinę i „przyjaciół” chłopaka Ōima pokazuje, że przemoc nigdy nie kończy się na sprawcy i ofierze. Że takie historie zawsze rozgrywają się w konkretnej sytuacji społecznej.
Świetnie wypadają momenty, w których narracja skupia się na Shoko. Widać wysiłek, jaki włożyła Ōima w zrozumienie tej postaci i przybliżenie jej czytelnikowi. Fascynujące, dające wgląd w odmienną mentalność Japończyków są fragmenty tłumaczące, że nawet będąc oczywistą ofiarą prześladowań Shoko obwiniała siebie i usprawiedliwiała oprawców.
Komiks został ciepło przyjęty przez Japońską Federację Głuchych, głównie ze względu na wierne odwzorowanie gestów języka mówionego. Jest w Kształcie twojego głosu rozdział w całości opowiedziany z perspektywy niedosłyszącej bohaterki. Słowa mówione w języku migowym są w tym rozdziale zapisywane normalną czcionką (dzięki czemu doceniamy bohaterów, którzy nauczyli się rozmawiać z Shoko w jej języku), natomiast czcionka w dialogach mówionych jest ucięta w połowie wysokości. Dzięki temu prostemu zabiegowi czytelnik ma możliwość doświadczyć, jak to jest nie rozumieć wszystkiego, co się wokół Shoko dzieje i jak trudno jest jej się domyślić pewnych rzeczy z kontekstu. I docenić zeszyt do komunikacji, który Shoko przy sobie nosi, a który Shoya jej zniszczył.
Kreska Ōimy jest czysta i czytelna. Bohaterowie wypadają bardzo sympatycznie – zwłaszcza trzy główne bohaterki kobiece. Sprawdza się także zabieg z zasłanianiem twarzy bohaterów, którym Shoya boi się spojrzeć w oczy.
Na dobrym poziomie stoi scenariusz. Ōima pisze z wyczuciem, choć oczywiście nie wystrzega się pewnej dozy sentymentalnego kiczu – typowej w mangach dla nastolatków. Mnie szczególnie zirytował moment kulminacyjny, powielający popkulturowe przekonanie o tym, iż przemiana wewnętrzna człowieka możliwa jest dzięki wielkim, dramatycznym gestom. Na szczęście bohaterowie są na tyle sympatyczni, że łatwo przejść do porządku dziennego nad pewnymi płyciznami scenariusza.
Wtórna Orbita śmierci
Opuszczając japoński komiks, ale pozostając w okolicach mangowej stylistyki, chciałbym podzielić się wątpliwościami wobec komiksu Aliens. Orbita śmierci Jamesa Stokoe (wyd. Scream, tłum. T. Kupczyk).
Zainteresowałem się Orbitą śmierci ze względu na kreskę Stokoe – artysty pełnymi garściami czerpiącego chociażby z prac Katsuhiro Otomo. Uwielbiam rysowników komiksowych żywiących zamiłowanie do technicznych szczegółów, dopieszczających każdą śrubkę. I trzeba przyznać, że pod tym względem się nie zawiodłem. Orbita śmierci wygląda doskonale. Sokoe dobrze czuje retro-technologiczny klimat serii. Kreowane przez niego statki kosmiczne wyglądają tak jak powinny, obcy budzą jednocześnie obrzydzenie i fascynację, a każdy większy wybuch kończy się feerią drobnych części unoszących się w próżni i rysownik nie odpuszcza żadnej z nich. O tym, jak wielkim talentem dysponuje Stokoe, świadczą też zamieszczone na końcu tomu materiały dodatkowe – szkice stworzone do nieco bardziej sensacyjnego scenariusza, który ostatecznie nie został zrealizowany.
Niestety, o ile Orbita śmierci robi duże wrażenie warstwą graficzną, to nie da się tego powiedzieć o scenariuszu. Historia zaproponowana przez Stokoe jest przewidywalna i nudna. Autor całymi garściami czerpie z pierwszego Obcego, ograniczając ilość potworów, wprowadzając tylko kilku bohaterów i zamykając ich w ciasnych przestrzeniach statku kosmicznego. Niestety, Stokoe nie ma talentu Ridleya Scotta i nie udaje mu się stworzyć klaustrofobicznej atmosfery zagrożenia. W rezultacie Orbita śmierci okazuje się komiksem płaskim i niewzbudzającym emocji. Zwłaszcza dla czytelnika, który miał wcześniej styczność z jakimkolwiek innym dziełem z uniwersum Obcego (czy są dziś ludzie, którzy nie mieli takiej styczności?).
Jestem tym bardziej nieusatysfakcjonowany, że niedawno czytałem dwa tomy Buntu do scenariusza Briana Wooda. I choć oba albumy wyglądają gorzej niż Orbita śmierci, to scenariusz jest na tyle ciekawy, że co jakiś czas wraca do mojej głowy. Tymczasem o Orbicie śmierci zapomnę bardzo szybko.
Jeśli wam również nie przypadnie do gustu Orbita śmierci, to wiedzcie, że mimo wszystko rok 2020 zapowiada się dla fanów Obcego doskonale. Scream Comics zapowiedziało bowiem reedycję kultowego albumu Aliens vs Predator Randy’ego Stradleya (scenariusz), Philla Norwooda i Chrisa Warnera (rysunki) wydanego w 1994 roku przez TM-Semic. To właśnie ten komiks zapoczątkował krzyżowanie uniwersów Obcego i Predatora, i dobrze będzie móc do niego wrócić po 26 latach.
Odyseja Hakima
Miłośników komiksu europejskiego może za to zainteresować pierwszy tom Odysei Hakima autorstwa Fabiena Toulmé (wyd. Non Stop Comics, tłum. W. Birek). To komiksowa opowieść o prawdziwej podróży tytułowego Hakima, który musiał uciekać z rodzinnej Syrii i przedostał się do Francji. Autor posługuje się życiem swojego bohatera przede wszystkim w celach edukacyjnych, stawiając sobie za cel wytłumaczyć europejskiemu czytelnikowi, jak wygląda sytuacja w Syrii i jak ciężki los czeka tych, którzy zdecydowali się przedostać do Europy.
Rozumiem tę decyzję i zgadzam się, że obojętność Europejczyków na los imigrantów wynika przede wszystkim z niewiedzy. Obawiam się jednak, że Odyseja Hakima nie odmieni milionów ludzkich serc, właśnie z powodu olbrzymiego ładunku edukacyjnego ukrytego na jej stronach. W komiksie dominuje żmudna narracja z offu, w której Hakim i Toulmé tłumaczą zawiłości wojny w Syrii, sytuację polityczną na Bliskim Wschodzie i wszystkie komplikacje stające przed imigrantem.
Choć o życiu Hakima dowiadujemy się bardzo dużo, to cała ta wiedza zostaje dostarczona w sposób suchy i wyprany z emocji. Nawet wielka miłość, którą bohater odnajduje w Turcji, potraktowana została raczej jako okazja do przedstawienia ślubnych zwyczajów Syryjczyków i uzmysłowienia czytelnikowi, jak trudno jest tych zwyczajów przestrzegać, gdy jest się uciekinierem pozbawionym wszystkiego. Suche, faktograficzne podejście sprawiło, że na los Hakima patrzyłem z dystansem, nie utożsamiając się z jego nieszczęściem.
Widziałem, że komiks Toulmé bywa porównywany do Persepolis i Araba przyszłości, ale moim zdaniem takie porównania wypadają niekorzystnie dla Odysei Hakima. Marjane Satrapi i Riad Sattouf opowiadają swoje historie z pasją, odsłaniając się przy tym i wystawiając na widok publiczny. Na przykład Satrapi z rozbrajającą szczerością pisze o tym, jak źle jej było w Europie, opowiada o bezdomności, nieudanych związkach etc. Z kolei Sattouf wystawia na strzał siebie i swojego ojca, odważnie pokazując, jak kaleki jest maczystowski model męskości ukształtowany w bliskowschodnich dyktaturach.
Hakim nie robi nic podobnego. Nawet opowiadając o przeżywanych torturach czy namiętnej miłości pozostaje zdystansowany. Nie pomaga mu w tym zresztą Toulmé, który postanowił opowiedzieć historię Hakima przy pomocy prostej, zachowawczej kreski, spokojnego kadrowania i wyblakłych kolorów.
Nie jest to oczywiście zły komiks. Polecam go zwłaszcza osobom szukającym konkretnej wiedzy na temat losu uchodźców i konfliktu w Syrii. Jeżeli jednak poszukujecie łapiącej za serce dramy, od której nie moglibyście się oderwać, to Odyseja Hakima nie przypadnie wam do gustu.
Czarna studnia
Na koniec zostawiłem tomik Czarna studnia autorstwa małżeńskiego duetu: rysowniczki Judyty Sosny i scenarzysty Igora Jarka (wyd. Kultura Gniewu).
To już trzeci komiks tej pary. Po pięknym, poetyckim komiksie Słowackiego (to jeden z moich ulubionych polskich komiksów wszech czasów) i miniaturach na temat najsłynniejszych polskich bandytów zebranych w Spodoustych, Sosna i Jarek wzięli się za opowieść o czterech górnikach spotykających się z chłopakiem w Warszawy przy słynnej śląskiej studni. By wypić kilka piw, wypalić kilka papierosów i nauczyć przyjezdnego czegoś o węglu, Śląsku i prawdziwym życiu.
Czarna studnia jest dla mnie przede wszystkim opowieścią o męskości. Czterech z pięciu głównych bohaterów to twardzi górnicy. Rysowani ciężką, grubą kreską Sosny, utrzymujący się z pracy fizycznej, zwracający się do siebie z dystansem i złośliwością sprawiają wrażenie typowych przedstawicieli toksycznego stereotypu o twardym śląskim facecie, co to tłumi w sobie uczucia i nigdy nie przyznaje do błędu. Szybko okazuje się jednak, że to pozory, a każdy z bohaterów kryje w sobie nie tylko ciekawą opowieść, ale i zaskakujące pokłady wrażliwości.
Na szczególne pochwały zasługują dialogi pisane przez Jarka. Rozmowa pomiędzy piątką bohaterów toczy się w sposób naturalny, nie ma w niej sztuczności. Każdy z mężczyzn posługuje się charakterystyczną frazą. Jasno wybrzmiewają przywoływane przez górników wspomnienia/górnicze legendy. Jest w nich akurat tyle szczegółów, by brzmiały wiarygodnie i tyle realizmu magicznego, bym czuł się zachęcony do poszukiwania w nich drugiego dna. Doceniam też wiszący nad opowieściami melancholijny smutek – każda opowiada o stracie bliskiego, ale Jarek nie popada w patos ani kicz.
Świetnie sprawdzają się ciemne, „grubociosane” kadry Sosny. Artystka dobrze oddaje twarze i dłonie bohaterów, dzięki czemu bez problemu odczytujemy ich emocje. Sosna ciekawie manipuluje też kolorami, wyróżniając historie z przeszłości z narracji toczącej się w teraźniejszości, a to krzykliwie żółtym kanarkiem, a to krwistoczerwoną dłonią poparzonego bohatera.
Przeszkadzał mi jednak brak przestrzeni na wielu kadrach. Wynika on z faktu, że komiks został wydany w dość małym formacie, przez co rysunki zdominowane są przez chmurki z dialogami (bo postaci bardzo dużo mówią). Czytając nie mogłem się pozbyć wrażenia, że bohaterowie – skupieni ciasno wokół siebie, przedstawiani w dużych zbliżeniach, przytłoczeni słowami – przebywają pod ziemią, w kopalni. Że brakuje im miejsca i powietrza. Tymczasem sytuacja narracyjna jest przecież inna. Rozmowa toczy się w lesie na powierzchni. Być może taki zabieg był celowy, ale mnie osobiście wybijał z fikcji świata przedstawionego.
Po nieco słabszych Spodoustych Czarna studnia to powrót Sosny i Jarka do doskonałej formy. To spokojna, stonowana opowieść o męskości, stracie i próbach uporządkowania własnego życia. Opowiedziana bez fałszywych nut, unikająca taniego sentymentalizmu. Gorąco polecam!
Grafika: Dark Horse Comics, Empik, Kultura Gniewu, J.P. Fantastica, Non Stop Comics, Znak.