Co w komiksach superbohaterskich? Raport z trykotów #1
Raport z trykotów to cykl felietonów, w których będę dzielił się z wami opiniami na temat tytułów, które akurat czytam. Czasami będzie to przegląd kilku tytułów, a czasami na warsztat wezmę całą serię. Prezentowane dziś komiksy bohaterskie to:
- Kryzys Bohaterów
- Batman. Koszmary
- Superman. Rok pierwszy
- Śmierć Kapitana Ameryki
- Silver Surfer. Przypowieści
Superhero na kozetce
Tom King to fabularny dzik. Vision i Mister Miracle, to najczęściej przewijające się propozycje komiksów superhero, które polecają krytycy i fani. Świetnie napisane rzeczy, które rozbijają oklepane schematy opowieści o metaludziach. Choć biografia Toma Kinga, którą scharakteryzował dla Zagrano Paweł Kicman, pełna jest sukcesów, Amerykanin to jednocześnie scenarzysta, który czasami zawodzi w miejscach – wydawałoby się – nie do położenia. Właśnie taki jest problem Kryzysu Bohaterów.
Tom King położył projekt na najprostszym z pozoru wątku detektywistycznym, który powinien pchać całość historii. Założenia Kryzysu Bohaterów wskazywały na kolejny komiks Kinga, w którym amerykański scenarzysta znowu będzie mierzył się z tematem traumy wywołanej przemocą. No i mamy Sanktuarium, czyli miejsce w którym trykociarze opowiadają o swoich problemach. To stworzony przez Supermana i Batmana wirtualny terapeuta.
W tym nieznanym szerokiej opinii publicznej miejscu dochodzi do brutalnego zabójstwa. W sprawę zamieszani wydają się być Harley Quinn i Booster Gold. I właśnie to jest największy mankament, bo rozwiązanie tej intrygi chyba nikogo nie zadowoli. Ale ja jestem fanbojem Kinga i nawet jak nie wszystko mu wyjdzie, to ja i tak znajdę coś, czym będę się jarał.
Tak, chodzi o kingową dziewiątkę, w której możemy zobaczyć zwierzenia superbohaterów. Są to momentami bardzo poruszające monologi. Trzeba dodać, że kawał świetnej roboty robi Clay Mann, który odpowiada za większą część strony wizualnej Kryzysu Bohaterów. Pojawiły się zarzuty o zbytnio przeseksualizowane kadry. Muszę się przyznać, że tu będę Manna bronił, bo to jest gość, który po prostu rysuje pięknych ludzi. Równie ponętne są bohaterki, co bohaterowie. Niezależnie od płci, ze wszystkimi poszedłbym na kawę.
Kryzys Bohaterów nie jest eventem, który musi wylądować na każdej półce fana komiksu amerykańskiego. Jest to pozycja dla fanów DC i Kinga, którzy przymkną oko na braki. Mi się udało, ale jak już wspominałem – jestem fanbojem.
Kryzys Bohaterów
- Scenarzysta: Tom King
- Illustrator: Lee Weeks, Mitch Gerads, Clay Mann, Travis Moore, Jorge Fornes
- Tłumacz: Tomasz Sidorkiewicz
- Wydanie: oprawa twarda
- Wydanie oryginału: DC Comics
- Wydanie polskie: Egmont Polska
Batman, któremu się śni
Płynnie przejdę do kolejnego Kinga na polskim. Batman Toma Kinga to mój ulubiony superbohaterski tasiemiec z DC, który wychodzi na polskim rynku. Tom 10 pod tytułem Koszmary to trejd, który bez znajomości przynajmniej historii od ślubnego wydania będzie całkowicie niezrozumiały w kontekście tkanej przez Kinga monumentalnej opowieści o Batmanie.
W Koszmarach przewija się plejada wrogów i przyjaciół Batmana. Mnogo jest również w warstwie wizualnej, bo za rysunki odpowiadają m.in. Mikel Janin, Jorge Fornes, Lee Weeks czy Mitch Gerads. Fabularnie King nie opowiada niczego wybitnego, ale nie oznacza to, że tom jest słaby. Po prostu jest to część układanki, która jako samodzielny tom nie wybija się w żaden sposób ponad średnią. Jednakże sama odpowiedź na pytanie, czego tak naprawdę boi się Batman, może zaskoczyć.
W Batmanie Kinga uwielbiam właśnie ten element człowieczeństwa, który scenarzysta dodaje do tej postaci. Bataman może być detektywem, może być mroczny, może być brutalny czy mistyczny, to wszystko idealnie wpisuje się w fabuły o obrońcy Gotham. Ale ja najbardziej chcę, żeby Wayne był człowiekiem, bo wtedy ta postać jest po prostu najsmutniejsza.
Jeżeli jesteście na bieżąco z wydaniami Batmana Toma Kinga w Polsce, to na pewno już dawno macie ten tom na półce. Jeżeli chcecie zacząć przygodę z tym runem, to radzę zacząć od pierwszego tomu.
Batman – Koszmary. Tom 10
- Scenarzysta: Tom King
- Ilustrator: Mikel Janin, Mitch Gerads, Amanda Conner i inni
- Tłumacz: Tomasz Sidorkiewicz
- Typ oprawy: oprawa miękka ze skrzydełkami
- Wydanie oryginału: DC Comics
- Wydanie polskie: Egmont Polska
Superman na podrywie
Kilka razy w roku sięgam do Mega Marvel wydanego w 1993 roku z historią Dardevila stworzoną przez Franka Millera i Johna Romitę Jr. To jest wciąż jeden z moich ulubionych komiksów superhero (i komiksów w ogóle). W tej historii z 1993 roku gra wszystko i to niezależnie od tego, czy czytałem ją jako 9-latek, czy jako koleś dobijający coraz bardziej do czterdziestki. Od razu dodam, że nie znam kolaboracji Millera i JRJR przy nowych Powrotach Mrocznego Rycerza.
Nostalgia podbiła wiarę, że będzie bardzo dobrze, ale niestety w rzeczywistości nie było bardzo dobrze i tak naprawdę wciąż nie wiem, jak ocenić tę historię. Niektóre pomysły Millera są dość mocno zastanawiające. Może po prostu zacytuję mistrza Franka: Wybuch gazu wulkanicznego. Planeta pierdzi. No i poniekąd taki jest właśnie Superman. Rok pierwszy – trochę intrygujący, ale też grubiański i dosłowny.
W zasadzie od momentu, kiedy młody Clark zdaje sobie sprawę ze swojej mocy, zaczyna się dziwaczna historia, w której główną osią fabularną zdaje się być podrywanie płci przeciwnej. W pierwszej części jest to Lana Lang, w drugiej atlantydzka księżniczka, a w finałowym rozdziale Lois Lane. Młody Superman w każdym rozdziale ratuje niewiastę z opałów, ale również stara się ją zdobyć.
Jeżeli dla tego celu trzeba złoić skórę szkolnym łobuzom, Clark to robi. Jeżeli trzeba pokonać wielkiego Lewiatana, to Kent uczyni to bez mrugnięcia okiem. Taki właśnie jest ten twór Millera i Romity Juniora dla linii wydawniczej DC Black Label. Nie wnosi nic wartościowego do samej mitologii Krypotnijczyka. Na pewno wywoła też w czytelnikach sporo skrajnych emocji. Bo jak napisałem na początku – nie jest to komiks tragiczny, ale nie jest też w żadnym stopniu wybitny.
Superman. Rok pierwszy
- Scenarzysta: Frank Miller
- Ilustrator: John Romita
- Tłumacz: Jacek Żuławnik
- Wydanie: oprawa twarda
- Wydawca oryginału: DC Black Label/DC Comics
- Wydawca polski: Egmont Polska
Śmierć kolejnego bohatera
To już trzeci tom runu Eda Brubakera, który postanowił zafundować Kapitanowi Ameryce solidny rollercoster. Śmierć Kapitana Ameryki ma miejsce w trakcie i po wydarzeniach z pierwszej Wojny Domowej. Znajomość tego naprawdę niezłego eventu Millara nie jest konieczna (kontekst możecie wyłapać z internetowych podsumowań fanowskich), ale warto po ten wydany kilka lat temu przez Egmont event sięgnąć.
Po powrocie Bucky’ego Barnesa do świata żywych, jego zniknięciu i zabójstwie oraz powrocie Red Skulla, przyszedł czas na kulminacyjny moment całej intrygi – śmierć Steve’a Rogersa. Brubaker wprowadza na strony komiksu atmosferę potężnej paranoi, bo tak naprawdę nikt do końca nie może ufać nikomu. SHIELD została zinfiltrowana przez Red Skulla, a do tego trwa wciąż konflikt między superbohaterami.
Pod względem fabularnym jest to tom o naprawdę wysokim poziomie emocji, w końcu jesteśmy świadkami śmierci ikony bohaterów uniwersum Marvela. Intryga prowadzona przez Brubakera nabrała jeszcze bardziej rumieńców i o dziwo jak na razie nie ma w moim odczuciu słabszych momentów. Kapitan Ameryka jego autorstwa jest dużo lepszy od solidnego Daredevila.
Za stronę wizualną albumu znowu w głównej mierze odpowiada Steve Epting, a jego współpraca z Brubakerem układa się zawsze bardzo solidnie (tak jak wydanym w polsce komiksie Velvet).
Bardzo mało na naszym rynku jest samodzielnych przygód Kapitana Ameryki. Dlatego warto sięgnąć po run Brubakera w serii Marvel Classic i pamiętać, że w Marvel Now 2.0 wyszedł w tym roku już Kapitan Ameryka Nicka Spencera (a na dniach kolejny tom plus Tajne Imperium).
Śmierć Kapitana Ameryki
- Scenarzysta: Ed Brubaker
- Illustrator: Steve Epting, Stefano Gaudiano, Mike Perkins, Lee Weeks
- Tłumacz: Bartosz Czartoryski
- Wydanie: oprawa twarda
- Wydawca oryginału: Marvel Comics
- Wydawca polski: Egmont Polska
A na koniec ulubieniec Stana Lee
Oczywiście Kapitan Ameryka nie jest jedynym pomijanym na naszym rynku bohaterem Marvela. Jeszcze mniej na polskim rynku było dotąd Silver Surfera. Jest to postać, która pojawia się zawsze przy okazji większych eventów komiksowych, ale jak dotąd dostała (najprawdopodobniej) tylko dwa solowe wydania w naszym kraju w czasach głębokiego TM-Semic. Teraz Egmont wydał w ramach serii Marvel Classic Silver Surfer. Przypowieści.
Na ten tom składają się cztery historie, które powstały na przestrzeni ostatnich trzydziestu lat. Mamy kultową przypowieść (którą wydał TM-Semic wcześniej) autorstwa Stana Lee i Moebiusa. Kolejna historią to również fabuła autorstwa Stana Lee, ale zilustrowana przez Keitha Pollarda. W kolejnej historii skaczemy już do XXI wieku i do Requiem J.M. Starczyńskiego i Esada Ribicia. Album Silver Surfer. Przypowieści kończy W imię twoje napisane przez Simona Spurriera i narysowane przez Tan Eng Huata.
Zawsze bawiła mnie koncepcja Silver Surfera. W końcu to błyszczący nagi mężczyzna, który porusza się po Wszechświecie na desce surfingowej (tak, jest to w jednej z historii wyjaśnione i brzmi logicznie). Ale z drugiej strony Norrin Radd (prawdziwe imię i nazwisko Silver Surfera) po raz pierwszy pojawił się w 1966, ewidentnie był to czas mocno psychodeliczny. Co ciekawe mimo tego, że stworzył go samodzielnie Jack Kirby, to Stan Lee zastrzegł sobie pisanie scenariuszy przygód Norrina. Jest to informacja ze wstępu Kamila Śmiałkowskiego do tego tomu. Jestem wielkim fanem wprowadzeń i posłowi do klasycznych komiksów autorstwa pana Śmiałkowskiego.
Najbardziej znana ze wszystkich historii jest tytułowa Przypowieść, która jest wynikiem współpracy Stana Lee i francuskiego tytana komiksu Moebiusa. Stan Lee snuje dość prostą mistyczną opowieść, która ma być uniwersalną opowieścią na temat ludzkości. Nadejście Galactusa uwydatnia ludzkie wady, a poświęcenie Silver Surfera budzi pokłady dobra w ludziach. Jest to wręcz idealny przykład paraboli, dlatego w warstwie fabularnej tak naprawdę nie odkrywamy niczego nowego, a tylko jesteśmy utwierdzani w wizji ludzi jako istot niestałych, zbuntowanych, ale w gruncie rzeczy dobrych.
Mistyczny potencjał Silver Surfera bardzo dobrze rozgrywa również Starczyński, którego Requiem to opowieść o odchodzeniu Norrina Radda. Były herold Galactusa żegna się ze światem żywych tak, jak potrafi najlepiej – czyli czyniąc dobro i odbywając samotną podróż przez Wszechświat. Requiem to pokaz mocy Esada Ribicia. Chorwat jest dobrze znany polskim fanom Marvela z wspólnej pracy z Jasonem Aaronem nad komiksami o Thorze.
Przypowieść i Requiem to dwie kluczowe w mojej opinii historie tego tomu. Solidne fabuły i ponadprzeciętne rysunki europejskich autorów. Oczywiście nie oznacza to, że Łowcy niewolników Lee i Pollarda oraz W imię twoje Spurriera i Eng Huata są słabymi elementami tego wydania. To również dobre pozycje, ale jednak bardziej wypełnione akcją i może przez bardziej odstające od refleksyjnych tonów wspomnianych przeze mnie wcześniej historii.
Silver Surfer. Przypowieści nie przekonał mnie do kosmicznego Marvela, który nie całkiem do mnie trafia, poza małymi wyjątkami. Ale na pewno przekonał mnie do tego, żeby bardziej przyjrzeć się byłemu heroldowi Galactusa.
Silver Surfer. Przypowieści
- Scenarzysta: Stan Lee, J. Michael Straczynski, Simon Spurrier, Keith Pollard
- Ilustrator: Moebius, Esad Ribic, Keith Pollard, Tan Eng Huat
- Tłumacz: Jacek Drewnowski
- Wydanie: oprawa twarda
- Wydawca oryginału: Marvel Comics
- Wydawca polski: Egmont Polska