Robin Hood: Legenda Sherwood – Klasyczki Małysy #1
Całkowicie zapomniany gatunek?
Kiedy ostatni raz graliście w taktyczną skradankę czasu rzeczywistego, w której całą planszę widać z góry? Mogło to być grubo ponad piętnaście lat temu, gdy swoje ostatnie wielkie hity wydawało studio Spellbound Entertainment, ostatecznie zamknięte w 2012 roku z powodu trudności z płynnością finansową. Obok Desperados: Wanted Dead or Alive (gorąco polecanego przez nas w kontekście aktywności wokół premiery Red Dead Redemption 2!), produkcji wzorowanej na legendarnej serii Commandos, SE stworzyło w pierwszych latach XXI wieku kilka innych izometrycznych gier taktycznych.
O ile wydane w 2003 roku Chicago 1930 uznane zostało za odgrzewanego kotleta i szybko zapomniane, tak rok starszy Robin Hood: Legenda Sherwood po dziś dzień wspominany jest przez graczy z nutką rozrzewnienia. Nie inaczej jest ze mną – była to bodajże pierwsza gra komputerowa, którą udało mi się przejść w całości! Niemal całkowicie zapomniany już gatunek izometrycznych gier taktycznych okazał się dla mnie doskonałym wstępem do przygody z gamingiem. Gra Spellbound realizowała bowiem uświęcony schemat „easy to learn, hard to master”, prostotę założeń mechanicznych łącząc z rosnącym poziomem wyzwań. A wszystko to w ramach doskonale prowadzonej narracji!
Łatwe do nauczenia, trudne do oderwania się
Założenia gry Robin Hood: Legenda Sherwood były śmiesznie proste. Korzystając z dość ograniczonego zestawu możliwych do wykonania akcji musieliśmy ogłuszać (opcja dla frajerów) lub zabijać żołdaków Księcia Jana oraz Szeryfa z Nottingham. Z każdą kolejną misją rozrastała się drużyna tytułowego bohatera, do Robin Hooda dołączali kolejni uciśnieni fiskalnie wieśniacy, a my zapewnić musieliśmy im broń oraz wieprzowe udźce, niezbędne dla powodzenia rewolty mas chłopskich.
Zasadniczo produkcję Spellbound podzielić można było na trzy obszary: zarządzanie drużyną Robina, wykonywanie misji pobocznych (niestety, bardzo powtarzalnych i w ogólnym rozrachunku nudnych) oraz podążanie za questami ścieżki fabularnej. O ile dwa pierwsze elementy (zarządzanie później, side-questy wcześniej) koniec końców zaczynały nużyć, tak główna kampania w grze Robin Hood: Legenda Sherwood skomponowana była idealnie. To tyleż zasługa zróżnicowanych misji, co bogatej i żywej historii.
Żywa i bogata historia Robin Hooda
Tytułowy bohater gry jest znanym z angielskich podań ludowych banitą, który w imieniu króla Ryszarda Lwie Serce chronić miał lud uciskany przez księcia Jana Bez Ziemi oraz Szeryfa z Nottingham. Historia zaprezentowana w grze Robin Hood: Legenda Sherwood wpisuje się w ogólny trend ukazywania tego bohatera. Przez kilkanaście misji głównych wdzieramy się do kolejnych angielskich zamków (Lincoln, Nottingham, Derby, York, Leicester), wykonując kolejne elementy planu odebrania władzy takim personom jak Guille de Longchamps, Guy Gisbourne, Lord Schatlock czy w końcu tradycyjni wrogowie Zielonego Kapturka – Jan Bez Ziemi oraz Szeryf z Nottingham.
Dzięki świetnemu dubbingowi oraz błyskotliwym historyjkom z cut-scenek podczas rozgrywki wręcz tkwiło się w tym świecie, a po wyłączeniu komputera miało się ochotę ściąć giętką leszczynę i samemu popróbować się w strzelaniu z łuku. Za witalność i ikrę opowieści odpowiadają w grze Robin Hood: Legenda Sherwood również kompani głównego bohatera. Są zróżnicowani, ich specjalne umiejętności odpowiadają cechom charakteru oraz atrybutom, no i zwyczajnie przyciągają do siebie urokiem. Zrzędliwy Stuteley, popędliwy Szkarłatny Will („Pomacam cię moim cepikiem!”), obdarzony głębokim nosem Mały John czy przezabawny Braciszek Tuck do dzisiaj brzmią mi w uszach, przypominając o tej wersji historii o Robin Hoodzie.
Świetna grafika, jeszcze lepsza lokalizacja
Gdy robiłem research na potrzeby pierwszego tekstu z cyklu Klasyczki Małysy, przeraziłem się pikselozą widoczną na screenach. Wybieram jednak zaufanie mglistym wspomnieniom – estetyczne 2D prezentowało się wówczas milion razy lepiej niż raczkujące jeszcze modele 3D. Kto jednak przejmowałby się warstwą wizualną, gdy tę wspaniałą opowieść chłonęło się przede wszystkim uszami?
Jarosław Boberek, Dariusz Odija i przede wszystkim Janusz Zadura jako tytułowy Robin Hood stanowili kompanię aktorów dobraną tak dobrze, jak odgrywani przez nich bohaterowie. Legendarnych tekstów pada w dialogach pomiędzy bohaterami mnóstwo, a równie dużo zabawnych oferują napotykane postaci żołnierzy, żebraków, wieśniaków czy bogatych mieszczek. Jak już wspominałem, tę grę chłonie się uchem tak samo jak wzrokiem!
Jak zagrać w Robin Hood: Legenda Sherwood dzisiaj?
Gdzie kupić grę Robin Hood: Legenda Sherwood? Kiedyś odpowiedź była prosta – w ramach serii Extra Klasyka, oferującej niedrogie pozycje wysokiej jakości. Lubię sobie myśleć, że nabywając grę z tej serii dokładałem swoją cegiełkę do przyszłego sukcesu CD Projekt. Choć dziś rzadko się o tym wspomina, polski gigant na rynku gier i jeden z czołowych graczy na warszawskim parkiecie zaczynał od wydawania gier. I robił to z olbrzymim rozmachem – tak bogaty dubbing nie jest oczywistością nawet dziś!
Wersję, którą da się odpalić na komputerach ze współczesnymi systemami operacyjnymi, nabyć można z dwóch źródeł: Steama oraz GOG.com. W tym drugim serwisie dostępna jest również polska wersja językowa, jednak sam nie zdecydowałbym się na ten, niedrogi przecież, zakup. W obu serwisach roi się od komentarzy osób, które mają problemy z kompatybilnością i dla wielu osób nostalgiczna podróż w przeszłość kończy się jeszcze przed wyruszeniem w drogę. A tego zdecydowanie wolałbym uniknąć.