Watchmen [RECENZJA PO SZEŚCIU ODCINKACH]
Ryzykowny pomysł na serial
Po obejrzeniu pierwszego odcinka nowego serialu od HBO GO jako fan komiksu byłem zaciekawiony, ale i pełen wątpliwości. W końcu „Strażnicy” to dzieło kilkupoziomowe, prowokujące fabularnie, progresywne formalnie, negujące sens gatunku superbohaterskiego, które samo reprezentowało, rozgrzebujące aktualne wtedy tematy polityczne z odwagą wyróżniający ten tytuł pośród innych komiksów.
Dodatkowe wątpliwości – tak pisałem w niedawnej recenzji Watchmen od HBO po pierwszym odcinku – budził pomysł na serial, pomysł odważny, acz bardzo ryzykowny. Serial prowadzony przez Damona Lindelofa nie był bowiem adaptacją w ścisłym tego słowa znaczeniu, a „remiksem” – luźną kontynuacją, dziejącą się trzy dekady później, ale trzymającą się komiksu jako kanonu. Po obejrzeniu dzięki uprzejmości HBO kolejnych odcinków, aż do szóstego włącznie, wątpliwości ze mnie jednak uleciały, bo ekipa Lindelofa robi swój serial nie tylko z szacunkiem do pierwowzoru, ale i z głową.
Autorski świat Watchmenów z 2019 roku
Serial w sposób absolutnie pozbawiony kompleksów opowiada własną historię. To nowa, autorska fabuła, na poziomie wymowy i częstokroć realizacji pozostająca pod silnym wpływem Alana Moore’a i wydająca się być tak wierna jego założeniom, jak to tylko możliwe. Brytyjski scenarzysta pokazywał świat na krawędzi nuklearnej zagłady, w którym i tak mocarstwa – tak samo jak politycy czy zwykli ludzie – skaczą sobie do gardeł. Alternatywny świat, będący w istocie parabolą naszej rzeczywistości.
I z podobną sytuacją mamy do czynienia w serialu, gdzie w alternatywnej Ameryce AD 2019 uliczne strzelaniny stają się czymś powszechnym, radykalna prawica rośnie w siłę (co zdaje się być niektórym politykom na rękę), cały czas nie zostały przepracowane demony rasizmu minionego wieku, a kwestia prywatności coraz bardziej staje się czymś umownym, przywilejem, który na nasze własne życzenie nam odebrano. Nie jest ani przyjemnie, ani bezpiecznie.
Ten świat, zarysowany w intrygujący sposób, jest oczywiście punktem wyjścia do fabuły, która na każdym kroku przypomina o komiksie z 1986 roku, czy to parafrazując określone sceny sprzed lat, czy nawiązując do minionych wydarzeń w dialogach albo łączących się z aktualnymi zdarzeniami retrospekcjach.
Pierwsze dwa odcinki lakonicznie informowały widza, że grupa bohaterów sprzed dekad zupełnie się rozpadła. Dr Manhattan jest na Marsie. Ozymandiasz tkwi w nieokreślonym odosobnieniu. Spośród tych, którzy nie zginęli, także reszta zeszła ze świecznika, mamy za to nową generację super-policjantów, a wśród nich zakapturzoną zakonnicę, czy lustrzany, praworządny odpowiednik Rorschacha, podczas gdy dziedzictwo strażnika o nakrapianej masce zostało przywłaszczone przez prawicowych radykałów. W napiętych okolicznościach społecznych, tak jak przed laty, zamordowany zostaje prominentny członek lokalnej społeczności, a śmierć stanie się tylko jednym z punktów napędzających bieg wydarzeń.
Kreatywna trawestacja komiksu Moore’a
Lindelof i jego ekipa bawią się w kreatywną trawestację kanonicznego tekstu, przepisując go po swojemu na nasze czasy. Do intrygującej grupki bohaterów dołącza wkrótce działająca dla rządu Jedwabna Zjawa, a wydarzenia, które przetaczają się przez Oklahomę, w kolejnych odcinkach zaczynają się łączyć nie tylko z rasistowskim pogromem sprzed wieku, ale także z działaniami nowojorskich Minutemanów, prekursorów aktywności superbohaterskiej.
Scenarzyści i reżyserzy z niesamowitym wdziękiem kreślą tu własny rozdział sagi Strażników, dokładają własną cegiełkę, jednocześnie z równą subtelnością i pomysłowością czerpiąc z dziedzictwa Moore’a. Dobitnie podkreślają to właśnie odcinki trzeci, z telefonicznym monologiem agentki Blake, piąty, z intrygująco ropisaną genezą Zwierciadła i mocnym nawiązaniem do finału oryginalnego komiksu, a zwłaszcza szósty, z niesamowitym stylem eksplorujący przeszłość ważnej dla seriali i ciekawej postaci, której biografia w komiksie była zaledwie napomknięta.
Z kolejnych odcinków rodzi się ponownie obraz społeczeństwa podzielonego, w stanie konfrontacji, o coraz bardziej zamazanej granicy pomiędzy Dobrem a Złem. Ten stan ma zresztą mocne przełożenie na rzeczywistość, bo wizja białych radykałów, terroryzujących lokalną społeczność, wywołuje spory sprzeciw części internautów, z wyrachowaniem dających serialowi najniższe oceny na serwisach internetowych. Fikcyjna zmowa z alternatywnego świata już na poziomie emisji drugiego odcinka doprowadziła do zawiązania pewnego sojuszu w internecie – tym realnym. Podejrzewam, że kontrowersje mogą tylko narastać (scena na pogrzebie), co raczej jednak serialowi nie zaszkodzi, bo dostatecznie dobrze broni się jako dzieło, by szum mógł wpływać na jego odbiór.
Watchmeni Lindelofa nie idą na łatwiznę
Jak wiadomo „Strażnicy” zachwycali dojrzałym spojrzeniem na konwencję, fabułą, rysunkiem, ale i formą. Trudno przepisać pewne rozwiązania z komiksu na film – co wydaje się udowadniać film Snydera – ale można chociaż próbować. I Snyder poległ między innymi dlatego, że poszedł na łatwiznę. Komiks Moore’a i Gibbonsa korzystał z dość filmowych patentów montażowych przy przejściach pomiędzy scenami – przenikanie się obiektów z różnych momentów w czasie, zbliżeń na twarze, które stanowiły pomost pomiędzy aktualną akcją a retrospekcją itp.
Serial sięga co i rusz po dokładnie takie rozwiązania, ale na nich nie poprzestaje – pełen jest wizualnych nawiązań i autocytowania, co chwilę podsuwając pod nos widza zegarki czy wskazówki. Nawet struktura całości – poczynając od morderstwa, przez dość szorstkie wprowadzanie w ten świat, po dopowiadanie go kolejnymi retrospekcjami – przypomina zamysł Moore’a.
Recenzja Watchmen po sześciu odcinkach – podsumowanie
Mag brytyjskiego komiksu na pewno życzył by sobie, by serial wcale nie powstał. Biorąc jednak pod uwagę okoliczności i szacunek okazywany jego dziełu – nie mógłby sobie chyba też życzyć lepszej adaptacji. Watchmeni na poziomie 6 odcinka, czyli prawdopodobnie zamknięcia drugiego aktu dziewięcioodcinkowej całości, zwyczajnie robią wrażenie. To sprawne, wręcz wyrafinowanie posłużenie się materiałem źródłowym, intrygująca wizja, znakomita realizacja, oraz rosnący z odcinka na odcinek poziom. Szósty odcinek zawiesił mi poprzeczkę oczekiwań bardzo wysoko i mam nadzieję, że autorzy przynajmniej skończą na pułapie nie niższym niż zaczęli, choć jednocześnie mam apetyt na dużo więcej. Te sześć odcinków pozwala mi wierzyć w sukces całości. Mam nadzieję, że się nie zawiodę.
Jednocześnie nie jestem w stanie ocenić – jak ten serial oglądają osoby, które komiksu nigdy nie czytały? Teoretycznie jest to samodzielna historia, ale jest na tyle zakorzeniona w oryginalnym dziele Moore’a i Gibbonsa, że bez jego znajomości widz trafi sporą część przyjemności z obcowania z telewizyjną adaptacją. Pokuszę się o stwierdzenie, że Damon Lindelof nakręcił oryginalnym „Strażnikom” pomnik. Jak doskonała by ta celuloidowa figura nie była, to części widowni może zwyczajnie zabraknąć kontekstu, by w pełni docenić jej wymowę.
A co z innymi produkcjami, w podobny sposób podchodzącymi do tematyki kina superbohaterskiego? Recenzowani przez nas The Boys to również rozprawiają się ze schematami, choć czynią to w sposób nieporównywalnie bardziej brutalny. I nie chodzi tu o formę, lecz treść!