Ninja między kadrami – COMIC RELIEF #4

Tomasz Pstrągowski Komiksy Publikacja: 13.01.2020, 14:26 Aktualizacja: 13.01.2021, 14:29
W kolejnym miesięcznym podsumowaniu najlepszych komiksów w cyklu Comic Relief Tomasz Pstrągowski bierze na ruszt serie „Wydział 7” i „Sandman Uniwersum” oraz komiksy „Czas nienawiści”, „Vol 1” i „Ninja Gutter”. Jak przypadły mu do gustu te tytuły?
wydzial 7 recenzja
0 Udostępnień

Czym jest komiksowy cykl Comic Relief?

COMIC RELIEF to cykl comiesięcznych polecanek komiksowych prowadzony przez Tomasza Pstrągowskiego – dziennikarza i scenarzystę, doktoranta Uniwersytetu Gdańskiego, współzałożyciela podcastu Niezatapialni.pl.

Peerelowskie BBPO – „Wydział 7”

Wraz z piątym zeszytem dobiegł końca pierwszy sezon recenzowanego na Zagrano.pl „Wydziału 7” (wyd. Ongrys), ambitnego cyklu realizowanego według pomysłu Marka Turka i Tomasza Kontnego i przy współudziale wielu rysowników. Opowiada on o działającym w latach 60. tajnym wydziale milicji, prowadzącym śledztwa w sprawach, w które zaangażowane mogą być siły nadprzyrodzone.

wydzial 7 martwa woda

„Wydział 7” to najciekawsza inicjatywa komiksowa tego roku. Nawet nie ze względów artystycznych (o tym za chwilę), ale z powodów czysto biznesowych. To odważna i wydaje się, że dobrze skalkulowana próba wyjścia z komiksem do masowego czytelnika. Sprzedając swe zeszyty w Empikach, Turek i Kontny grają na sentymencie polskich czytelników i otwarcie nawiązują do niezwykle kiedyś popularnych komiksów z kapitanem Żbikiem. Trudno im nie kibicować. Jeżeli odniosą sukces, udowodnią, że da się w Polsce tworzyć popularne komiksy. I co ważniejsze, da się je sprzedawać.

Podoba mi się sposób, w jaki „Wydział 7” radzi sobie z opowiadaniem o czasach PRL. Nie ma tu martyrologii ani taniej propagandy, znanych chociażby z komiksów IPN-owskich. Bohaterowie żyją w takim a nie innym kraju i wykonują taką a nie inną pracę – bez upiększeń i demonizowania. Fabuła udanie nawiązuje do znanych wydarzeń historycznych (kwarantanna Wrocławia czy walka władzy z wędrownym trybem życia Romów), a akcja skacze po całej Polsce, co może sprawić, że „Wydział 7” przemówi do większej ilości czytelników. Sam bardzo się ucieszyłem, gdy odkryłem, że pierwszy tom rozgrywa się nie tylko w moim rodzinnym Olsztynie, ale i w okolicy, obok której mieszkałem.

Pod względem artystycznym „Wydział 7” to kawał dobrej popkultury. Poszczególne śledztwa są z jednej strony interesującymi miniaturami fabularnymi, z drugiej zaś zgrabnie łączą się w większą całość, dając czytelnikowi nadzieję, że w dłuższej perspektywie zeszyty ułożą się w skomplikowaną, wielowątkową historię. Kontny i Turek z gracją posługują się konwencją, podsuwając czytelnikowi historie, w których czuć echa nie tylko przygód Żbika, ale i opowieści o Biurze Badań Paranormalnych i Rozwoju (B.B.P.O.) czy klasycznych odcinków „Z archiwum X” (z czasów nim serial skręcił w kierunku postmodernistycznego pastiszu).

Wydzial 7

Dobrze radzą sobie także zaproszeni do współpracy rysownicy: Grzegorz Pawlak, Krzysztof Budziejewski, Arkadiusz Klimek, Robert Alder i Piotr Nowacki. Każdy z nich posługuje się odmienną kreską, ale wszystkim udało się wymyślić, jak dopasować swój styl do potrzeb serii. Dobrze sprawdza się nawet bardzo charakterystyczna, cartoonowa kreska Nowackiego, który w najnowszym zeszycie zilustrował tytułową dobranockę opowiadaną przez jednego z bohaterów.

Nie jest to oczywiście seria bez wad. W króciutkich zeszytach często brakuje miejsca na rozwinięcie intrygi, przez co miałem wrażenie, że akcja kończy się, choć jeszcze na dobre się nie rozkręciła. Z tego samego powodu brakuje miejsca i czasu, by porządnie przedstawić czytelnikowi bohaterów i zarysować ich rozwój. Czasami zawodzi pomysłowość scenarzystów – szczególnie schematycznie wypada dwuczęściowa opowieść o nieumarłych (zeszyty „Żywa woda” i „Martwa woda”). Szkoda, bo akurat nawiązanie do kwarantanny Wrocławia uważam za jeden z ciekawszych zabiegów. Kolejny minus: rysownicy robią świetną robotę, ale fakt, iż każdy zeszyt wygląda nieco inaczej sprawił, że dopiero czytając trzeci zeszyt powiązałem facjaty postaci z ich imionami.

Na szczęście wymienione wyżej wpadki to drobnostki niepsujące lektury. I choć jeszcze na etapie zapowiedzi byłem nastawiony sceptycznie, to teraz przyznaję, że z niecierpliwością czekam na drugi sezon „Wydziału 7”.

Nowe życie bohatera Gaimana w „Sandman Uniwersum”

Tymczasem za oceanem DC Comics postanowiło wrócić do „Sandmana”, jednej z najsłynniejszych serii komiksowych wszech czasów. Wydawany na przełomie lat 80. i 90. komiks stworzył Neil Gaiman, który stać ma się teraz również producentem wykonawczym Sandmana w Netflix, mającego być według doniesień medialnych najdroższym serialem w historii DC Entertainment.

Seria była nie tylko kluczowym tytułem ówczesnej nowej fali, na grzbiecie której ambitne opowieści wtargnęły do wydawnictw głównego nurtu, ale i początkiem spektakularnej kariery jednego z najważniejszych autorów naszych czasów, człowieka odpowiedzialnego później za takie dzieła jak „Gwiezdny pył”, „Dobry omen” czy „Amerykańscy bogowie”. Z czasem (od 47 z 75 numerów) „Sandman” stał się też jednym z flagowych tytułów kończącego swoją działalność Vertigo – ambitnego imprintu DC Comics. Skierował też uwagę czytelników na niezwykły talent Dave’a McKeana, który w „Sandmanie” odpowiedzialny był za okładki.

„Sandman Uniwersum” (wyd. Egmont, tłum. Paulina Braiter) to próba stworzenia wielkiej opowieści w czterech seriach, rozgrywającej się w multiwersum Władcy Śnienia. Neil Gaiman ograniczył się do roli nadzorcy i opiekę nad poszczególnymi cyklami oddał innym scenarzystom. I tak, „Śnienie” pisze Simon Spurrier, „Dom szeptów” Nalo Hopkinson, „Lucyfera” Dan Watters, a „Księgi Magii” Kat Howard. Punkt wyjścia, przedstawiony w krótkim wprowadzeniu do przedsięwzięcia zatytułowanym po prostu „Sandman Uniwersum” jest podobny, jak w przypadku oryginalnej serii – oto Pan Śnienia (już nie Sandman a Daniel) odszedł, a jego porzucona domena jest zagrożona.

Skończywszy lekturę wstępu i pierwszego tomu „Śnienia” stwierdzam, że jestem zaintrygowany, lecz nie oczarowany. Czuć w tym przedsięwzięciu ducha dawnego Sandmana, nie jestem jednak pewien, czy uda się doskoczyć do jego poziomu.

W opowieści o Władcy Snów zawsze najbardziej urzekała mnie jej ludzka strona. Owszem, nawiązania do Szekspira, najróżniejszych mitologii, swoboda poruszania się po uniwersum komiksowym DC, żonglowanie motywami, intertekstyalne nawiązania, zakamuflowane żarty, przenikanie się planów czasowych i narracyjnych – wszystko to wciąż robi olbrzymie wrażenie. Tym bardziej, że Gaiman i jego współpracownicy byli w latach 90. pionierami. Ale w centrum zainteresowania autorów zawsze znajdowali się zwyczajni ludzie i ich zwyczajne losy. Wmieszani tylko w intrygi przedwiecznych potęg.

W napisanym przez Spurriera „Śnieniu” bez problemu odnaleźć można epicki rozmach oryginału, ale zupełnie brakuje człowieczeństwa. Cała akcja rozgrywa się w Śnieniu, a wszyscy bohaterowie są personifikacjami najróżniejszych idei i pomysłów. Opowieść o rasistowskim koszmarze zaprowadzającym porządek pod nieobecność stwórcy jest wciągająca i pomysłowa. A aluzje do prawdziwego świata, prezydentury Trumpa i problemu imigracji są jednocześnie czytelne i nienachalne. Ale z całego wachlarza postaci potrafiłem przejąć się tylko losem Dory – bezczelnej, zranionej, niezwykle potężnej istoty, która z jakiegoś powodu zamieszkała w Śnieniu. Pozostali bohaterowie są raczej nośnikami narracji niż pełnoprawnymi postaciami. Ideami, którym brak człowieczeństwa.

Nie oznacza to oczywiście, że pierwszy tom „Śnienia” jest komiksem złym. Spurrier ma talent do wartkich dialogów i choć nieco nadużywa zawieszania akcji i monologów tłumaczących świat przedstawiony, to fabułę śledziłem z zainteresowaniem. Doceniam też niektóre pomysły – Sędzia Stryk być może nie jest zbyt zniuansowany, ale jego backstory jest doskonałe.

Całość została świetnie zobrazowana przez Bilquis Evely – artystkę dobrze radzącą sobie w konwencji fantastycznej i realistycznej. Choć wykreowanemu przez nią Śnieniu brak materii, to raczej wina scenariusza. No i samego Śnienia.

Czas nienawiści

Do „Czasu nienawiści” Aleša Kota i Daniela Žeželjego (wyd. Non Stop Comics, tłum. Paweł Cichawa) podchodziłem z mieszanymi uczuciami. Dużo o tej serii czytałem, wiedziałem więc, że mam się spodziewać bezkompromisowego komentarza społecznego wymierzonego przeciwko rosnącym w siłę prawicowym radykałom, przemodelowującym Stany Zjednoczone pod wodzą Donalda Trumpa. I choć osobiście popieram taki komentarz i nienawidzę prawicowych radykałów, to moje doświadczenia z podobnymi dziełami są zniechęcające. Być może od „moich” wymagam więcej, ale po prostu rażą mnie uproszczenia i skróty, których używają lewicowi artyści, by uderzyć w politycznych oponentów.

czas nienawisci - comic relief 4

Na szczęście nie jest to przypadek „Czasu nienawiści”. Akcja komiksu Kota i Žeželjego rozgrywa się w 2022 roku w post-Trumpowskiej Ameryce, w której prawicowa dyktatura stała się faktem, a nieprawomyślni obywatele mogą zostać zesłani do obozów. Głównymi bohaterkami są Amanda i Huian, niegdyś żony, dziś rozdzielone z powodu zaangażowania tej pierwszej w terrorystyczne ataki na prawicowych ekstremistów. Podróżującej przez kraj Amandzie towarzyszy partner w zbrodni – muzułmanin Arvid. Z kolei mieszkająca w Nowym Jorku Huian jest przesłuchiwana przez złowrogiego agenta Petera Freemana.

To co odróżnia „Czas nienawiści” od innych tego typu opowieści, to skupienie na bohaterach. Amanda i Arvid nie próbują uratować świata, ani odmienić historii. Ich terrorystyczne aspiracje są przyziemne, a paliwem, które ich napędza nie jest idea, a nienawiść do potwora, w jaki przemieniła się Ameryka. Dzięki takiemu podejściu komiks Kota i Žeželjego nie zostaje pożarty przez polityczne monologi, nabiera za to intymnego charakteru.

czas nienawisci - comic relief 4

Po lekturze pierwszego tomu trudno wyrokować, czy w finale autorzy nie zaczną nagle moralizować, ale jeżeli uda im się pohamować, to „Czas nienawiści” będzie przykładem sprawnie zrealizowanego komiksu zaangażowanego. Stworzonego przez ludzi, którzy nie boją się mówić o swoich przekonaniach, ale i nie poświęcają dzieła na ołtarzu propagandy.

Chyba pierwszy raz przyjdzie mi też pochwalić rysunki Daniela Žeželjego. Zazwyczaj nie jestem fanem jego twórczości, ale do „Czasu nienawiści” pasuje ta surowa, grubo ciosana krecha. Jest w niej akurat tyle pewności siebie i stanowczości, by uwiarygodnić głównych bohaterów – napędzanych niegasnącą nienawiścią, zdeterminowanych, gotowych poświęcić wszystko. Na podobnej zasadzie sprawdza się ograniczona paleta kolorów wykorzystana przez Jordie Bellaire. To nie jest miły, kolorowy komiks o szczęśliwych ludziach i Bellaire go w taki nie zmienia.

Dwie pozycje nowego, tajemniczego wydawnictwa

Na koniec dobra wiadomość: pojawiło się w Polsce nowe wydawnictwo komiksowe. Nie pytajcie mnie jednak, jak się nazywa, bo serwisy komiksowe twierdzą, że Euro Pilot, a w komiksie wyraźnie stoi GLOBAL-LAB. Jak dowiadujemy się z pokątnego posta jednego z prawdopodobnych szefów oficyny, firma zainteresowana jest komiksami rosyjskimi i w pierwszym rzucie wypuściła na nasz rynek sześć pozycji. Są to: „Doktor Lucid”, „Granica. Miłosierna kula”, „Ninja Gutter”, „Pogromcy niemożliwego”, „Zaraza” i „Vol 1”.

Przeczytałem dwie z nich: „Vol 1” Jewginija Francewa i Walerii Francew (tłum. Sebastian Markiewicz) i „Ninja Gutter” Andrija Łukina (scen.), Gleba Lipatkina (scen.), Aleksieja Gonczarowa (rys.), Tomana Titowa (rys.), Ururuka (rys.), Artioma Topilina (rys.), Dima Iwonowa (kolory) i Włada Legostajewa (okładki) (tłum. Siergiej Grzeczuszkin).
„Vol 1” to króciutka historia o kobiecie, którą były kochanek wywozi do strefy śmierci i tam porzuca. Od pewnej zguby ratuje ją tajemniczy wojownik, a kobieta nasyła go na swojego oprawcę. Wojownik wchodzi, zabija, wychodzi. The End.

Lektura zajęła mi cztery minuty. Kolejne trzy poświęciłem na ponowne przekartkowanie i podziwianie niektórych rysunków. Francew nie jest wybitnym rysownikiem, potrafi jednak oddać niebezpieczny świat przyszłości i sceny akcji. Do tego projekt głównej bohaterki przypomina mi Ninę z „Ja, Nina Szubur” Daniela Chmielewskiego. Do tego stopnia, że zastanawiałem się, czy to nie cytat.

ninja gutter - comic relief 4

Siedem minut później odłożyłem „Vol 1” na półkę. Wątpię, bym jeszcze kiedykolwiek po ten komiks sięgnął.
Z kolei „Ninja Gutter” to postmodernistyczna opowieść o wojowniku żyjącym pomiędzy kadrami, prowadzącym wojnę z wszechmocnym scenarzystą. Gutter spotyka na swojej drodze chociażby Frame Ninja, wojownika manipulującego ramkami. Pojedynkuje się także ze szczurem, którego pokonuje wyjawiając mu, że jest tylko Splinterem z Wojowniczych Żółwi Ninja.

Scenarzyści mają kilka doskonałych pomysłów. Wrażenie zrobiła na mnie zwłaszcza sekwencja pojedynku, w której Ninja Gutter skacze pomiędzy kadrami zsyłając na przeciwnika słynną falę z obrazu Hokusaia. Album wygląda interesująco także od strony graficznej – zebranie tylu rysowników w jednym miejscu sprawiło, że każdy rozdział niesiony jest przez zupełnie inną energię. Niestety, wszystkie plusy „Ninja Gutter” giną pod naporem fabuły – bełkotliwej w takim stopniu, że chwilami miałem ochotę odłożyć komiks. Albo przynajmniej przestać czytać dialogi.

Jeżeli lubicie metazabawy z komiksową narracją, polecam najpierw zapoznać się z doskonałym „Opus” Satoshiego Kona (wyd. Studio JG). A jeżeli wciąż będzie wam mało, możecie spróbować zrozumieć „Ninja Gutter”. Ale zostaliście ostrzeżeni.

Grafika: Egmont, Non Stop Comics, Ongrys, Poczytaj. 

Zobacz także:
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments