Paper Girls [RECENZJA]. Komiksowe Stranger Things
Najważniejsza i najgłośniejsza seria ostatnich lat?
Nie będzie przesady w stwierdzeniu, że Paper Girls Briana K. Vaughana (scenariusz) i Cliffa Chianga (rysunki) to jedna z najgłośniejszych i najważniejszych serii komiksowych ostatnich lat.
5 Nagród Eisnera. Miejsce na krótkiej liście do Nagrody Hugo. Entuzjastyczne recenzje w najbardziej wpływowych mediach – od głównonurtowych Slate i The Guardian po branżowe Boing Boing i Comics Bulletin. Powracające porównania do netfliksowego Stranger Things – serialu nawet po pół roku od premiery popularniejszego niż Wiedźmin. I plotki na temat ekranizacji planowanej przez Amazon, a przygotowywanej przez Stephany Folsom, współautorkę Toy Story 4.
Wydawana w Polsce przez Non Stop Comics sześciotomowa seria opowiada o czterech 12-letnich gazeciarkach z Cleveland, które pewnego listopadowego dnia zostają wciągnięte w sam środek rozgrywającej się na całej osi czasu wojny „młodych” ze „starymi”. Nie rozumiejąc, w co się właściwie wpakowały, Erin, MacKenzie, KJ i Tiff początkowo próbują jedynie przetrwać. Z czasem orientują się jednak, że mają w tym konflikcie do odegrania kluczową rolę.
Paper Girls zachwycają rozmachem
Jest w Paper Girls mnóstwo rzeczy godnych pochwały. Przede wszystkim oczarowuje rozmach wizji zaprezentowanej przez Vaughana i Chianga. Rozrzucenie akcji pomiędzy rokiem 11 706 przed naszą erą a ostatnimi chwilami przed całkowitą zagładą życia na Ziemi brzmi jak spełnienie mokrego snu każdego nerda. Tym bardziej, że autorzy wykorzystują tę różnorodność w najlepszy możliwy sposób.
Każda epoka wygląda inaczej i spektakularnie. Każda kryje w sobie jakąś tajemnicę. Gnająca do przodu akcja zaskakuje, a czytelnik szybko orientuje się, że jest w środku jednej z tych historii, w których naprawdę wszystko może się wydarzyć.
Po drugie: imponuje biegłość, z jaką bohaterki i bohaterowie Vaughana posługują się popkulturowymi aluzjami, a sam Vaughan ogranymi gatunkowymi kliszami i schematycznymi zagrywkami. Nawiązania do utworów z lat 80., 90. i 00. padają niemal na każdej stronie Paper Girls. I choć zazwyczaj służą prostemu bodźcowaniu nostalgii, to zdarza się, że Vaughan używa ich, by doprecyzować, z której epoki pochodzi dana bohaterka lub (rzadziej) opowiedzieć autentycznie zabawny dowcip.
Podobnie jest z prowadzeniem narracji. Niby wszystko to już gdzieś widzieliśmy. Niby nic nie powinno zaskakiwać. Ale jednak Vaughan i Chiang posługują się zgranymi kliszami z taką wprawą, że nie sposób oprzeć się przygodzie. To Komiks Nowej Przygody w najlepszym rozumieniu tego terminu (właśnie go wymyśliłem) – całymi garściami czerpiący z tradycji komiksu i kina, jednocześnie dorzucający coś od siebie.
Po trzecie: nie ukrywam, że bardzo mi leży wymowa serii. Ustawienie w środku opowieści czterech wygadanych, niezależnych dziewczyn, które doskonale sobie radzą z przeciwnościami losu, to miód na moje serce. Czytelniczki na całym świecie – fanki popkultury, komiksów i gier wideo – po prostu zasłużyły na taką historię i postacie, z którymi mogłyby się identyfikować. A i dużej części męskiej publiki przyda się przyjacielskie przypomnienie, że świat jest dużo bardziej zróżnicowany niż obsada pierwszoplanowych ról w przytłaczającej większości najpopularniejszych serii komiksowych, filmowych i growych.
Świetnie wybrzmiewa również romans pomiędzy dwiema z bohaterek. Vaughan napisał go z zaskakującą, jak na siebie, czułością. A fakt, iż jedna z dziewcząt musi przezwyciężyć własne uprzedzenia, nadaje mu jeszcze ciekawszego wydźwięku. Emocjonalna warstwa tego wątku potęguje nieuchronne, tragiczne zakończenie – które rozegra się już po zakończeniu akcji komiksów, ale z którego doskonale zdają sobie sprawę i czytelnik, i bohaterki.
Dlaczego więc, skoro jest tak dobrze, to jednak jest źle?
Wartka akcja nie czyni świetnej fabuły
Winna jest przede wszystkim konstrukcja scenariusza. Vaughan jest świetny w budowaniu akcji, jednak zupełnie nie wychodzi mu budowanie opowieści. A co za tym idzie angażowanie emocji czytelnika. Fabuła Paper Girls od pierwszego zeszytu gna do przodu, bardzo rzadko dając czas na namysł i zaczerpnięcie oddechu.
Seria Vaughana i Chianga to ciągłe dzianie się, budowanie fabuły poprzez nawarstwiające się kryzysy i tłumaczenie zwrotów akcji kolejnymi zwrotami akcji. Owszem, na zupełnie podstawowym poziomie śledzenie tak karkołomnej historii przynosi pewną satysfakcję. Zwłaszcza, iż komiks stanowi swego rodzaju zagadkę, a rozwikłanie skomplikowanego porządku chronologicznego wydarzeń jest ciekawym wyzwaniem. Ale trzeba czegoś więcej niż skomplikowanej fabuły i ciągłych wybuchów, by zbudować autentyczną relację pomiędzy czytelnikiem a postaciami.
W sześciu tomach Paper Girls prawie nie ma momentów, w których możemy się dowiedzieć czegoś więcej o bohaterkach, poznać ich emocje, przejąć się ich problemami. Bo za każdym razem, gdy zdaje się, że akcja zwalnia i jest czas, by dziewczyny poważnie ze sobą porozmawiały, zza węgła wyskakuje pterodaktyl, latająca katedra albo robot żywcem wyjęty z Neon Genesis Evangelion.
Cierpi na tym nie tylko więź czytelnika z bohaterkami, ale i relacje pomiędzy samymi bohaterkami. Choć wątek romansowy poprowadzony jest subtelnie, to już przyjaźnie pomiędzy pozostałymi dziewczętami potraktowane zostały po macoszemu. Często łapałem się na wrażeniu, że nie czytam o grupie coraz lepiej rozumiejących się przyjaciółek, ale o czterech przypadkowych dziewczynach, współpracujących ze sobą tylko dlatego, że wymaga tego dobro planety.
Wady Paper Girls się na tym nie kończą
Kuleją też dialogi. Vaughan buduje akcję na ciągłych zaskoczeniach, dlatego niemal żadna rozmowa nie jest przeprowadzona do końca. Bohaterowie wciąż powtarzają sobie, że nie mają czasu czegoś tłumaczyć, choć zazwyczaj wytłumaczenie tego czegoś wymagałoby dosłownie jednego zdania.
Jeszcze gorzej jest z postaciami przybywającymi z przyszłości. Mówią one rzeczy kompletnie niezrozumiałe, posługując się nie tylko obcym językiem, ale i niemożliwymi do rozszyfrowania nazwami własnymi. Przynajmniej do ostatniego tomu, gdy w końcu wszystko zostaje wyjaśnione.
Pisarska maniera Vaughna – przedkładającego tanią sensację nad metodyczne budowanie postaci i świata przedstawionego – jest szczególnie irytująca w momentach, gdy dziewczęta spotykają postaci mające wiedzę na temat rozgrywającego się wokół konfliktu. Zamiast sensownie odpowiadać na pytania bohaterek i czytelników, postaci te zbywają je pustymi one-linerami.
Recenzja Paper Girls – podsumowanie
Paper Girls jest opowieścią pasożytniczo-nostalgiczną. Sam urodziłem się w 1984 toku i patrzę na lata 80. przez różowe okulary. Ale ilość aluzji, którymi zasypują czytelnika Vaughan i Chiang jest przytłaczająca i na dłuższą metę niestrawna, o którym to zjawisku pisaliśmy także w recenzji Stranger Things 3.
Niemal każdy element tej opowieści jest skądś zapożyczony. Niemal każdy dialog odsyła do innego dzieła. Niemal każdy dowcip gdzieś już słyszałem. Przy czym autorzy nie tyle przywołują niegdysiejszą popkulturę, co eksploatują ją w najgorszy sposób – wyciskając do ostatniej kropli emocje naszego dzieciństwa.
Mieszane uczucia mam też wobec pracy Cliffa Chianga. Jestem wielkim fanem jego kreski – postaci są dynamiczne, co ważniejsze tła i obiekty dobrze oddane. Kadrowanie udanie dynamizuje akcję. Kreska Chianga pasuje też do kolorów nakładanych przez Matta Wilsona, dając razem przekonującą, kolorową wizję przyszłości i przeszłości.
Trudno jednak nie odnieść wrażenie, że Chiangowi udzielił się pośpiech scenariusza. Bo wiele kadrów narysowanych jest po prostu niechlujnie. Szczególnie boleśnie widać to na twarzach bohaterek przebywających na drugim planie. Często zmieniają się one w karykaturalne twarzopodobne maski, które zbudowane są z konturu, udającej usta kreski i dwóch kropek oczu.
Grafika: Image Comics, Non Stop Comics.