Sinking City [RECENZJA]
Okazuje się, że ich produkt będący kolaboracją z francuskim BigBen Interactive to propozycja nadająca tej stylistyce nowego i nieco wizjonerskiego rozmachu.
Postapokaliptyczny koszmar Ahaba i Kapitana Nemo
Charles Reed, prywatny detektyw, eksżołnierz marynarki wojennej to postać w którą przyjdzie się wcielić graczom chcącym rozwikłać zagadki tonącego miasta – Oakmont. Twórcy nie przewidzieli tradycyjnej dla RPG możliwości customizowania/tworzenia postaci. Jedyne co można zmienić podczas rozgrywki to kilka mniej lub bardziej egzotycznych strojów, które zostaną odblokowane po przejściu konkretnych questów.
Oakmont w którym postawimy pierwsze kroki Reeda to miasto, które jest pożerane przez morze. Dokładnie – pożerane. Kolejne dzielnice i ulice padają ofiarą wszędobylskiej wody. Oakmont to krzywe odbicie Wenecji, a właściwie jej postapokaliptyczna, koszmarna, anglosaska wersja. Żaden kapitan i marynarz nie chciałby, żeby jego rodzinny port stał się tym, czym jego źródło utrzymania.
Katastrofa, która pożera miasto zdaje się nie mieć racjonalnych, naukowych przyczyn. Jedyna nadzieja w antropologii, dochodzeniu i okultystycznej retrospekcji Reeda. Wątek nauki zawsze fajnie korelował z paranormalnością mitów Lovecrafta i tutaj również będzie jechane na tym podwoziu. Nie będę jednak spojlował, bo dzieje się dużo – o wiele więcej niż w wydanym pod koniec ubiegłego roku Zewie Cthulhu, który miał dosyć liniową fabułę.
Klimat w Sinking City
Klimat jest naprawdę niesamowity. W niektórych miejscach rafa koralowa pokrywa ściany zapadających się budynków. Kiedy pływamy łodzią lub truchtamy (to jeden z niewielu mankamentów gry, że Reed nie jest w stanie nawet tymczasowo wysilić się na szybsze tempo poruszania) po mieście napotykamy prawdziwą mozaikę osobliwych mieszkańców, którzy próbują sobie jakoś poradzić z rzeczywistością po powodzi.
Reed nie jest jedynym, który został przywiedziony do miasta dziwnymi wizjami. Koloryt miejscowej i napływowej ludności to jeden z najsilniejszych atutów Sinking City. Wszystko osadzone oczywiście w kanonie znanym z opowiadań Lovecrafta i jego uczniów.
Mechanika Sinking City
Kolejną mocną stroną gry jest fakt, że za każdym razem gdy zaczynamy przygodę od nowa generator mapy Oakmont inaczej rozkłada dzielnice i ulice, a więc także eventy, npc-ów i questy. Tym samym powrót do gry daje więcej funu, a każdy gracz ma indywidualne doświadczenia z Oakmont.
Sinking City to cRPG, ale też przygodowy survival horror z silnie rozwiniętym aspektem detektywistycznym. Gracze, którzy odwiedzą Oakmont będą zmuszeni grzebać w archiwach miasta, gazety, a także w bibliotece i w aktach policyjnych. Dzięki temu questy i główny wątek naprawdę oferują konkretną wkrętkę w chleb codzienny Reeda.
Jeżeli miałbym koniecznie do czegoś porównywać SC, to musiałbym rozbić ją na elementy. Mechanika eksploracji miasta przypomina nieco Vampire The Masquerade: Bloodlines lub zeszłorocznego Vampyra. Te dwie pozycje, plus wizyty w miasteczku Silent Hill z całym tym opętanym, okultystycznym anturażem. Czuję tu też trochę Fallout 4, ale może to dlatego, że w obu przypadkach mamy do czynienia ze starym, dobrym Massachusetts, które ktoś potraktował klęskami urodzaju. Klimat jest gęsty, a wyżej wspomniane gry to dobry kierunkowskaz do inspiracji.
Walka i ekwipunek
Bardzo podoba mi się walka, główna postać świetnie wygląda z bronią, a jako były żołnierz marynarki nieźle się nią posługuje. Jedyne zastrzeżenie to saperka do walki wręcz – fajnie byłoby ją wymienić w miarę rozwoju na maczetę lub topór strażacki.
Skoro jesteśmy przy walce i ekwipunku, to drzewko skilli jest w miarę ciekawe, ale najważniejszym jego atutem jest przejrzystość. Proste, ale nie prostackie jak w niektórych pozycjach, które dzisiaj aspirują do miana cRPG.
Jak graficznie prezentuje się Sinking City?
Grafika jest nieco nierówna. Broń, ubrania, mimika, szczegóły głównego bohatera i npc są wyraźne. Łódka i niektóre elementy terenu już trochę mniej, ale da się to zrzucić na karb wszechobecnego brudu, wilgoci i pleśni. Innymi słowy – nie razi to jakoś strasznie w oczy. Refleksy światła i zmiany pogodowe dodają z kolei naprawdę dużo gęstości do ponurego, psychotycznego i potępieńczego klimatu.
Animacja momentami (stosunkowo rzadko) utyka, ale w zestawieniu do tego jak walka i poruszanie wyglądało w zeszłorocznym Call of Cthulhu jest tutaj nieporównywalnie lepiej.
Muzyka budująca klimat
Frogwares odrobiło pracę domową. Twórcy Sinking City pamiętają jak ogromną rolę w budowaniu immersji cRPG odgrywał niegdyś dźwięk. Stare Fallouty czy pierwsza część Diablo opierały swój klimat na solidnym fundamencie dźwiękowym. W Sinking City mamy do czynienia z bardzo fajną drone’owo – dark ambientową osnową miasta. Na uwagę zasługują doomjazzowy fragmencik i radiowe nucenie będące nawiązaniem do jednego wątku fabularnego.
Smaczki tego rodzaju pozwalają nam się jeszcze bardziej wkręcić w klimat tej postapokaliptycznej, okultystycznej dystopii w czasach prohibicji. Dostrzegam w tym dalekie echa wspaniałego serialu – Carnivale. Jeżeli mieliście jakieś obiekcje czy wątpliwości co do tego czy Słowianie będą w stanie oddać ducha tamtego, burzliwego okresu w historii Stanów Zjednoczonych to śpieszę wyjaśnić, że udała się im ta sztuka.
Przedzieranie się i eksploracja Oakmont wciąga na długie godziny, a questy nie nużą. Retrospekcja, dedukcja i łączenie kropek w głównym wątku to naprawdę świetny, klimatyczny zabieg, który nie pozwoli rozkminiaczom oderwać się od rozgrywki.
Wizjonerski sposób w podejściu do twórczości Lovecrafta
Blacha falista, rumowiska budynków, ludzie próbujący wiązać koniec z końcem w trudnej rzeczywistości widzieliście już w kilku grach, ale nikt jeszcze w tak wizjonerski sposób nie podszedł do twórczości Lovecrafta. W połączeniu z elementami, o których pisałem wcześniej, oferuje to naprawdę wciągający i intrygujący trip.
Nie jestem do końca pewien czy lepszy niż kanoniczny dla fanów Dark Corners of the Earth, ale na pewno fajniejszy niż Call of Cthulhu, który nie wnosi nic nowego, a jedynie kopiuje ramy tego co w powieściach Lovecrafta i jego epigonów już znamy.
Recenzja Sinking City – podsumowanie
Dla graczy, którzy nie czytali prozy o Przedwiecznych, Call of Cthulhu może być bodźcem do sięgnięcia po nie, ale dla fanów pisarza rozwiązania z CoC będą po prostu poprawne. Poszukujący mniej sztampowych wątków entuzjaści Samotnika z Providence z pewnością docenią grę od ukraińskiego studia Frogwares.
Sinking City jest czymś naprawdę odjechanym, a tego właśnie oczekujemy po mitach Cthulhu. Czegoś, co absolutnie wysadzi ze strefy komfortu naszą wyobraźnię. Można odnieść wrażenie, że nad fabułą SC siedzieli goście, którzy zjedli zęby nad papierowo-kostkowym Zewem Cthulhu.