Przebić komiksami nakładowy szklany sufit – wywiad z Szymonem Holcmanem
No to co z tym kryzysem. Jest, będzie, nadchodzi?
Znając podstawy mechaniki współczesnej gospodarki, można powiedzieć, że na pewno jakiś kryzys kiedyś będzie. Pytanie tylko jak szybko. A tego nawet najwięksi znawcy rynku nie są w stanie dokładnie przewidzieć. Obecna koniunktura trwa już dość długo i wahadło w pewnym momencie odbije w drugą stronę. Czy to będzie za półtora roku, za dwa lata, czy może szybciej – trudno wyrokować.
W dzisiejszym świecie sensacyjnych i tragicznych doniesień medialnych, które klikają się najlepiej, takie powtarzanie tezy, że „kryzys już zaraz” w pewnym momencie staje się samospełniającą się przepowiednią. Im więcej o kryzysie mówimy, tym klienci uważniej patrzą na swoje portfele, wydają mniej i to w oczywisty sposób przyspiesza to, co i tak w pewnym momencie nadejdzie. Należę do tych osób, które nie zastanawiają się nad tym przesadnie, tylko starają się robić swoje, patrząc jednocześnie na to, co się dzieje na rynku i odpowiednio na to reagować.
Przygotowując się do rozmowy odkopałem wywiady z tobą jeszcze sprzed ostatniego bumu komiksowego i odniosłem wrażenie, że się nie spodziewałeś, jak bardzo polski rynek się rozwinie. W 2007 roku mówiłeś, że waszym największym sukcesem jest to, że wasze tytuły zwracają się na tyle, że możecie wydawać dalej. Wydaliście wtedy w ciągu roku 14 pozycji, czyli mniej więcej 1 tytuł na miesiąc.
W kulturze gniewu dalej dość bezpiecznie wydajemy. 30 tytułów rocznie to troszkę ponad 2 miesięcznie i to nie jest jakoś bardzo dużo, szczególnie że segment, w którym się obracamy, nie jest przesadnie eksploatowany przez innych wydawców. Kiedy pojawia się jakiś nowy twór wydawniczy, to najczęściej idzie dość przetartą ścieżką komiksów mainstreamowych, czy to z Francji, czy ze Stanów.
Podobnie sprawa wygląda z drugą naszą linią wydawniczą, czyli dziecięcą. Też jakoś za tymi naszymi działaniami nie poszła konkurencja. My po prostu robimy swoje, nie patrzymy nerwowo na boki oraz za siebie, i to podejście się sprawdza. 2007 rok był dwanaście lat temu, to kawał czasu. Może nie spodziewałem się, że rynek rozwinie się aż tak, a Tomek Kołodziejczak nie spodziewał się, że ten rozwój będzie trwał aż tak długo. Trudno być prorokiem we własnym kraju.
Na zagrano.pl zaczynamy już podsumowywać mijającą dekadę na polskim rynku komiksu. Jak Ty mógłbyś ją podsumować? Czy to było dobre 10 lat dla polskiego komiksu?
Uważam, że dla polskiego komiksu to było najlepsze 10 lat w historii. Proszę bardzo, zapraszam wszystkich do dyskusji, szczególnie stronników tezy, że za PRL-u polski komiks miał się jak pączek w maśle i wszystko było wtedy najlepsze.
Ostatnia dekada, a szczególnie jej druga połowa, to niesłychany wzrost rynku komiksowego w Polsce. Ci, którzy jeszcze kilka lat temu kupowali i czytali wszystko, już nie są w stanie tego robić. I bardzo dobrze, bo to jest oznaka zdrowego rynku. Przybyło bardzo dużo nowych czytelników, którzy czytając np. komiksy superbohaterskie, przyzwyczajają się do tej formy sztuki, a ci, którzy czytali masowo Kaczory Donaldy w drugiej połowie lat 90., teraz dorośli i na komiksy wydają już nie kieszonkowe, ale własne pieniądze. I jeśli nawet promil z nich zainteresuje się komiksem polskim, to i tak jest bardzo dobrze.
Za PRL-u nakłady były naturalnie wyższe, ale wtedy to była jedna z niewielu rozrywek dla młodego czytelnika (bo umówmy się, to nie były komiksy dla dorosłych, czytali je dorośli, bo po prostu nie było nic innego). Do tego nie były to dzieła o jakichś niesamowitych walorach artystycznych. Pierwsze księgi Tytusa, Romka i A’tomka czy Kajko i Kokosza to rzeczy, do których wciąż można wracać i czerpać z ich lektury przyjemność, ale na przykład moja starsza córka, gdyby zaproponować jej któryś z powyższych albo Hellboya, wybierze raczej to drugie.
Jest jeszcze jedna sprawa: wtedy nie mieliśmy wyboru, co mamy czytać. Dzisiaj te komiksy są cały czas dostępne w odświeżonych wydaniach, a do tego doszła cała masa nowych tytułów, młodych talentów, debiutantów, dla których zrobiła się przestrzeń na rynku, i którzy mają wielu wydawców, dzięki którym mogą zaistnieć. Albo wręcz wydają sobie sami. Przez ostatnie 10 lat ukazało się więcej polskich tytułów niż przez poprzednie kilkadziesiąt.
W swoim tekście podsumowującym tę dekadę postawiłem tezę, że najgłośniejszym polskim komiksem z tego okresu była antologia Chopin New Romantic. W jaki sposób to świadczy o podejściu w Polsce do komiksu w ogóle? Czy coś się przez ten czas zmieniło? A może w mediach wciąż będziemy słyszeć o komiksach tylko przy okazji afer takich jak ta, czy kilka lat temu przy okazji wydania Polska mistrzem Polski?
Poruszasz w tym pytaniu dwie zupełnie różne kwestie. Myślę, że dzisiaj reakcja na Chopin New Romantic byłaby taka sama jak wtedy, co pokazuje chociażby afera wokół Polska mistrzem Polski. Jak już wspomniałem, media żyją dzisiaj skandalem. Jeśli wszystko toczy się normalnie i tak jak powinno, to nikogo to nie interesuje. Ale nie świadczy to o ogólnym podejściu do komiksu w Polsce, tylko o podejściu mediów do wszystkiego.
Natomiast samo podejście do komiksu w mediach się zmieniło, ponieważ nastąpiła zmiana generacyjna. W telewizji, gazetach etc. pojawili się ludzie z mojego pokolenia, którzy tak jak ja wychowali się na Tytusach, Kajkach oraz Thorgalach i mają do komiksów podejście wręcz fanowskie. W związku z tym komiks przestał być spychany na margines i stał się normalnym elementem życia kulturalnego.
Problem jest taki, że w ogóle kultura w polskich mediach ma przesrane. Nie jest to chodliwy towar, jeśli nie towarzyszy mu kontrowersja. Nie jesteśmy narodem o bardzo rozbuchanych potrzebach kulturalnych. Natomiast nie mam wrażenia, żeby komiks był jakoś szczególnie sekowany.
Ostatnie 10 lat to także multum nowych wydawców komiksowych, których wciąż przybywa. Ostatnio do tego grona dołączyło Wydawnictwo Marginesy z tobą na pokładzie w roli sternika. Najprostsze pytanie z możliwych: co chcecie osiągnąć, jakie macie cele, jaka będzie polityka wydawnicza?
Od wielu lat się zastanawiałem, dlaczego żaden duży wydawca książkowy nie bierze się za komiks. Oczywiście, były jakieś pojedyncze strzały, ale nie szło za tym nic więcej, nie było wizji rozwoju w tym kierunku. Tymczasem na Zachodzie, na rynkach bardziej rozwiniętych, duże wydawnictwa książkowe pootwierały imprinty komiksowe już jakiś czas temu.
Komiks jako forma opowiadania stał się popularny na świecie. Wynika to z wielu czynników oczywiście, między innymi z wszechobecności motywów komiksowych w popkulturze, co zawdzięczamy przede wszystkim ekspansji Marvela, ale nie tylko. Wydawnictwa książkowe to dostrzegły i postanowiły na tym zarobić, a w Polsce te ruchy były mocno niemrawe. Pierwsza z regularną, rozbudowaną komiksową linią wydawniczą była Sonia Draga, która „ukryła” ten komiks w swojej ofercie pod nazwą Non Stop Comics. To nie jest oczywiście nic złego, natomiast nie stanowi wyraźnego sygnału dla klientów, rynku czy mediów, że wydawnictwo książkowe postanowiło mocno wejść w komiksy. W ogólnej świadomości pojawiło się po prostu nowe wydawnictwo komiksowe.
Nasz pomysł w Marginesach jest taki, żeby nie wyróżniać komiksów nową nazwą czy nowym logo, tylko bazować na tym, co przez ostatnie 10 lat udało się wydawnictwu zbudować, jaką markę stworzyć, jaki rodzaj opowieści pokazuje czytelnikowi, rozszerzając tę ofertę o komiks, który ma pasować do katalogu książkowego. Ma to być naturalny element planu wydawniczego, traktowany zupełnie tak samo, również pod względem promocji i dystrybucji. Na przykład jedna z naszych pierwszych premier, Neurokomiks, bardzo dobrze wpisuje się w ofertę pop-science obecną w Marginesach. Czytelnik, który przeczytał Mózg rządzi, staje się z automatu potencjalnym odbiorcą tego komiksu, który poszerza interesującą go tematykę w innej formie.
Trzeba przyznać, że czeka Cię teraz mnóstwo pracy. Koordynujesz dwa duże projekty komiksowe, masz wpływ na wybór tytułów zarówno dla kultury gniewu, jak i dla Marginesów. Da się to zrobić?
To się okaże, ale mam nadzieję, że tak. Tak naprawdę robię wciąż bardzo podobne rzeczy. Uważam, że takiego komiksu, jaki wydaje kultura gniewu, jest cały czas za mało. A właśnie to jest komiks, który ma szansę przebić się do masowego czytelnika. Nie historie gatunkowe, nie historie superbohaterskie, które moim zdaniem mają ograniczoną liczbę odbiorców. Natomiast komiksy obyczajowe, biograficzne czy historyczne mogą trafić do każdego.
I to właśnie w Marginesach chcę osiągnąć: regularnie przebijać z komiksami ten nakładowy szklany sufit. Bardzo rzadko udaje się przekonać kogoś do komiksu Spider-Manem czy Supermanem, chociażby dlatego, że postronny czytelnik w ogóle nie wie, od którego momentu miałby zacząć ten olbrzymi serial czytać. My chcemy takiej osobie przedstawić zamknięte historie związane z tematyką, która już i tak ją interesuje. Uważam, że to właśnie jest metoda na poszerzenie rynku komiksowego w Polsce, co z kolei przysłuży się wszystkim obecnym na rynku wydawcom.
Marginesy to już drugi wydawca książkowy, który na większą skalę wchodzi w komiksy, mając przy tym o wiele większe możliwości finansowe, dystrybucyjne itd. Dotychczas prawie każdy wydawca musiał latami budować swoją bazę czytelników, znajdować sobie swój skrawek komiksowa, przy okazji często zajmując się tym po godzinach swojej pracy czysto zarobkowej. Tacy duzi gracze, którzy na starcie mogą o wiele więcej, to jest szansa czy zagrożenie dla „maluczkich”?
Gdybym uważał, że to jest zagrożenie, to bym tego nie robił. Przez lata wydawcy komiksowi mieli problemy z dotarciem do takich miejsc jak Empik, czyli jednej z większych sieci dystrybucji w Polsce. Współpraca Marginesów z Empikiem jest na zupełnie innym poziomie niż ten, który mogli osiągnąć dotychczasowi wydawcy komiksów (poza Egmontem ma się rozumieć). Może się okazać, że rzeczywiście w Empiku są klienci, którzy są zainteresowani komiksem, ale dotychczasowa oferta nie mogła ich zainteresować. Jeśli Empik zobaczy, że te komiksy, powiedzmy, „autorskie” mają dobrą sprzedaż, to automatycznie inaczej będzie patrzeć na wszystkich innych wydawców, którzy nie wydają mainstreamu. Mam nadzieję, że tak to właśnie będzie funkcjonować, i z taką nadzieją to robię.
W kulturze gniewu jest trzech chłopaków, więc proces decyzyjny jest dość oczywisty – dyskusja, kompromis, ewentualnie głosowanie. Rozumiem, że w Marginesach będziesz miał większą wolność, bo tylko Ty odpowiadasz za komiksy.
Niby tak, ale nie działam w próżni. Po pierwsze są naturalne ramy wyznaczane przez to, co Marginesy robią wydając książki i w te ramy nie tylko muszę, ale i chcę się wpasować z powodów, o których już mówiliśmy. Po drugie jest redakcja, jest redaktorka naczelna Hania Grudzińska, która jest wielką zwolenniczką tego pomysłu i fanką komiksu jako medium, i te osoby też muszą dany tytuł czuć. Szczerze mówiąc, jest to dla mnie wielkie ułatwienie, bo gdybym miał absolutną wolność, to bym zwariował. Czytam kilkaset tytułów rocznie, mam bardzo długą listę tytułów, które są warte wydania, a które z różnych powodów w katalogu kultury gniewu się nie pojawią. Tutaj mam szansę cześć z nich zaprezentować, ale również w pewnych ramach, które co prawda wciąż są dopracowywane, ale już istnieją.
Coraz więcej wydawców oznacza też coraz mniej miejsca. Według Ciebie, dla potencjalnych nowych wydawców, został jeszcze jakiś kawałek tego komiksowego tortu?
Uważam, że ta „szara strefa”, niezagospodarowana w Polsce, jest wręcz olbrzymia. Jak się wejdzie do księgarni w Brukseli, to łatwo zobaczyć, o ilu tytułach wartych uwagi polski czytelnik w ogóle nie ma pojęcia. Mam wrażenie, że w Polsce większość wydawców zafiksowała się na jednym, określonym rodzaju komiksu, który według nich jest dochodowy. Powoduje to, że jest masa interesujących tytułów, koło których nie kręci się pies z kulawą nogą. Pole do manewru jest ogromne.
Na rynku frankofońskim jest kilkaset wydawnictw komiksowych, ukazuje się 5000 tytułów rocznie, u nas się ukazuje 1000. Od lat powtarzam: choćby przyszło tysiąc atletów i każdy zjadłby tysiąc kotletów, i każdy nie wiem jak się natężał, to nie udźwigną – taki to ciężar. Dobrych komiksów na świecie jest tyle, że ilość wydawnictw w Polsce musiałaby urosnąć przynajmniej dwukrotnie, żeby zbliżyć się do zmazania wszystkich białych plam.
Czyli miejmy nadzieję na to, że kryzys jeszcze chwilę poczeka i da szansę na zaistnienie kolejnym śmiałkom?
Swego czasu we Francji kryzys wydawniczy bardzo mocno dotknął rynek książkowy. Sprzedaż komiksów w tym samym czasie też spadła, ale oznaczało to dalszy wzrost w tempie 4% rocznie. To nie jest tak, że każda fala kryzysu zatopi wszystkie łodzie. Może bardziej się oberwać fantastyce, trochę mniej kryminałowi, a najbardziej horrorowi na przykład.
Nawet podczas największych kryzysów książki i komiksy tak czy siak się ukazywały. Egmont po 2008 roku na jakiś czas zredukował ilość wydawanych serii francuskich, żeby w czasach lepszej koniunktury do nich wrócić, a w międzyczasie pojawili się też inni wydawcy, którzy z powstałej luki skorzystali. Rynek nie znosi próżni, niezależnie, czy jest kryzys, czy nie.
Ja rozumiem te powtarzające się pytania o załamanie rynku jako wyraz niepokoju, czy my, czytelnicy, będziemy mieli co czytać. Jesteśmy teraz w tak komfortowej sytuacji, że nawet jeśli liczba tytułów się zmniejszy, to wciąż będziemy mieli co czytać. Teraz i tak jest ich tyle, że nie sposób zapoznawania się ze wszystkim. Nie wiem, skąd bierze się taka potrzeba wywoływania kryzysu i rozmawiania o nim. Dlaczego nie możemy cieszyć się tym, co mamy? A jak ten najwyraźniej wyczekiwany kryzys w końcu przyjdzie, to będzie czas, żeby kupić wszystkie zaległości i móc w spokoju je przeczytać.