Najlepsze soundtracki z gier

Grzegorz Ćwieluch Publicystyka Publikacja: 19.04.2021, 14:38 Aktualizacja: 19.04.2022, 14:39
Dźwięk oddaje to, czego w grze nie jest w stanie oddać grafika.
gta 5
0 Udostępnień

Ghostrunner

Jakie kryteria należy przyjąć przy tego rodzaju zestawieniu? Dźwięk oddaje to, czego w grze nie jest w stanie oddać grafika. Niestety bardzo często dziś soundtrack bywa czasem ostatnią kwestią, na której skupiają się producenci. Może jaśniej – jedną z ostatnich pozycji obok (o zgrozo) fabuły rozważanych w budżecie. Ok, to zróbmy pulpową fabułę tak, żeby gra nie była tylko o skakaniu i cięciu mieczem. Tak w skrócie wygląda metaidea opisywanego przez nas Ghostrunnera, który ma naprawdę świetną ścieżkę, ale nawet nie mediocre fabułę.

Za żelazną bramą

Słyszycie te syntezatory? Sample też nie robią na was wrażenia? To spoko, ale w 1995 na Amidze 600 to był najlepszy OST, jaki słyszałem. Gra opowiadała o typie, który samotnie penetruje nowoczesną twierdzę, gdzie nie ma żywego ducha, tylko automaty kierowane przez wrogą białkowcom SI. Podskórnie czuło się tę alienację głównego bohatera, było w niej coś smutnie futurystycznego. Coś autentycznie rzewnego w tej samotnej wyprawie i tych sterylnych przestrzeniach. Nie wiem, czy to poczujecie, ale ja to czułem. Muzykę skomponował Adam Skorupa.

Amok

Miałem kiedyś bardzo dobrego ziomka turbowkręconego w cyberpunka. Kiedyś po zjarce poprowadził nam kampanię do tabletop Cyberpunk 2020. Miało to miejsce w czasach w głębokiego liceum i była to jedna z najbardziej wkręcających sesji, jakie grałem w życiu. W pewnym momencie historii gdy akcja się zagęszczała, a była to pierwsza sesja w ten system (więc jeszcze nie ufałem skillom swojej postaci) – złapałem się na obgryzaniu paznokci. Tę niepokojącą, nerwową atmosferę udało mu się wytworzyć nie tylko dzięki narracyjnym umiejętnościom, jakie niewątpliwie posiadał. Soundtrack z Amoka podbijał tę narrację – dosłownie uwijał się jak w amoku w naszych umysłach. Te protorejwulce to do dziś dla mnie jedna z najlepszych płyt z taką muzyką. W tempie tych kawałków jest wręcz coś krawędziowo punkowego, a przecież nie ma tu gitar. Pominąwszy nawet kwestię sugestywnych wypowiedzi zsamplowanych w niektóre numery. KVLT!

Fallout 1 i 2

Ok, o pierwszych dwóch częściach pisałem aż za dużo ostatnimi czasy i może robić się to dla niektórych monotematyczne, ale o Marku Morganie nie wspominałem. OST do pierwszych dwóch Falloutów kładzie na łopaty to co muzycznie wrzuciła do swoich Falloutów Bethesda. Nie pamiętam właściwie ani jednego utworu z nowych Falloutów. Albo ich nie było za dużo albo wyleciały jednym uchem. Ok, kojarzę jeden, ale to vintage utwór kupiony przez nich, a my tu rozmawiamy o kawałkach, które zostały stworzone na potrzeby gry.

Planescape: Torment

Znowu Mark Morgan i znowu sztos. Jest w tym coś plemiennego, ale też nomadycznego na mongolską modłę, a momentami wręcz nieco semicką. Ten Mark Morgan to jest taki łeb i kozak wielki! Generalnie główny bohater gry wygląda jak barbarzyńca, który został witch doctorem. No i to wszystko rezonuje – dziwaczne, mistyczne fantasy o przeklętym fanie rytmów jungle (HE HE).

Inny mój ziomo, który trudnił się storytellingiem raczył nas tawernianym utworem Marka Morgana przy kilkuletniej kampanii WFRP. Polecam obadać ten numer, bo to złoto.

Vampire: The Masquerade – Bloodlines

Pisałem zarówno artykuły o zaszczepianiu w graczu poczucia objętości jak i przepastności sandboxa, w jakim się znalazł dzięki muzyce, które są nośnikiem kodów kulturowych. Na przykładzie GTA V jak i CP2077. Sęk w tym, że obie stajnie gamedevowe sobie tego nie wymyśliły. Co z tego, że Bloodlines jest oparty o huby skoro to on nakreślił trendy tego jak się robi bogaty, immersyjny świat poprzez afiliacje subkulturowe świata wewnątrz gry. Tak jak nakłada się tekstury, tak nakłada się kolejne poziomy subkulturowego ambientu do tworzonej historii. Oczywiście to nie jest jedyny czynnik determinujący status tej gry. Mitsoda jest wirtuozem storytellingu bez dwóch zdań, ale to Bloodlines pokazał reszcie branży oprawą muzyczną jak stać się kamieniem milowym w historii immersyjnego gamedevowego storytellingu. Obczajcie ryjki, jak tego nie znacie. Jest tam nawet cholerne Ministry!

GTA V

W grach triple A takich jak GTA V czy CP2077 są dwa typy soundtracków. Jeden robiony jest przez ludzi, którzy zawodowo zajmują się produkcją muzyki do gier komputerowych i często są związani z macierzystym studiem, a drugi przez outsourcerów. W przypadku GTA V wstawki z ejtisowo-najntisowych filmów akcji podbijające narracje, gdy sytuacja się zagęszcza i umiejętny kolaż różnych podkładów i podbić nastroju. Drugą rzecz jest outsourcing – tu właśnie otwiera się sprawa radia i przepastności immersji. W przypadku GTA V po prostu kupiono prawa do różnych numerów i jest fajnie. Każdy znajdzie coś dla siebie. Punktem wyjścia było przekrojowe spojrzenie na subkulturowość muzyki czy inaczej holistyczne ujęcie muzycznych gatunków w kilka różnych stylistycznie stacji radiowych. W ten sposób przy dodatkowym wyborze ciuchów w wersji online dostajemy możliwość spersonalizowania naszych doświadczeń pod kątem naszego stylu i zainteresowań. Bardzo to wszystko cool, egalitarne i pluralistyczne. Propsy.

Cyberpunk 2077

Hej, byku – kto powinien być zespołem Samurai? Trzeba to jakoś wypośrodkować żeby to nie była piwnica piwnicy, a jednocześnie żeby było wystarczająco kontrkulturowe i mocne w wyrazie. No to chyba… Refused, byku. CP2077 przebija bank. Nie dość, że Refused to Samurai to jeszcze coś około setki innych wykonawców, którzy zrobili kawałki do różnych stylistycznie stacji radiowych. Wszyscy pod fałszywymi, specjalnie przybranymi nazwami na potrzeby rzeczywistości Night City w 2077. Dodatkowo jeszcze wspaniała muzyka do samej gry, będąca żywym przedłużeniem klimatu rodem z tych niezapomnianych rejwulców na OST z Amoka. Wszystko przełożone standardy dzisiejszej produkcji, ale kopiące równie mocno. Bardzo grube to wszystko, bo udało się uniknąć tej czystej retrowave’owej sztampy, która wkradła się do postrzegania gatunku po premierze Blade Runnera 2049. Tu bank rozbity nawet jeszcze bardziej niż w GTA V, bo nadpisano jakąś dodatkową estetykę i wartość, a nie tylko kolejny raz zagrano w grupę rekonstrukcyjną.

Vampire: The Masquerade – Coteries of New York

To nie była duża produkcja. Pisaliśmy o niej tutaj. Tym bardziej zaskakuje zainwestowanie w tak wybitny soundtrack. W drugiej części gry niestety nie dało się tego odtworzyć. Gitara elektryczna pomieszana z elektorniką i głębokie zdelayowane brzmienie to były niepodważalne atuty. Przeniesienie uwagi jedynie na elektronikę w drugiej części zaowocowało dusznością i trochę mniejszym kreatywnym rozmachem – soundtrack do drugiej części jest bardziej wsobny i to nie jest jakiś straszny zarzut. Zwyczajnie pierwszy OST był muzycznym przewodnikiem uwzględniającym klimat miasta, a w drugim tego trochę zabrakło. Soundtrack do drugiej części jest niezły, ale to, że OST w pierwszej części brzmi momentami jak postrockowe Velvet Underground sprawia, że jest to wybitny poziom intertekstualności. Delikatnie nawiązuje do subkulturowej historiografii tego konkretnego miejsca. Aczkolwiek jest w tym drugim soundtracku też całkiem niezła próba dźwiękowego zaimplementowania do narracji klimatu intymności związku co również zasługuje na wyróżnienie.

Wasteland 3

Kolejna pozycja i kolejny raz Mark Morgan. Tym razem nówka. Pisaliśmy o tej grze tutaj.

Jestem w dużym szoku, bo tam nie ma innych nazwisk oprócz bodajże jednego featuringu. Oznacza to, że Mark Morgan ma tak imponującą skalę głosu, że raz śpiewa dosyć wysoko na modłę wokalisty Timber Timbre. Z kolei innym razem śpiewa jak Johnny Cash. Wszystko w klimacie ambitnego alt country. Naprawdę miło się zwiedza Colorado przy takich dźwiękach. Bardziej mi się te piosenki podobają niż utwory Kinga Dude’a (nie mylić z Kingą Dudą).

Poza tym na OST cała masa tego, z czego znany jest Morgan ze swoich wcześniejszych prac. Gęste i klimatyczne droniki, dark ambienciki i minimal industrialowe riki-tiki. Trochę więcej niż zazwyczaj jest retrosyntezatorów, ale dodają smaku nie dominują w tych kompozycjach. Szczególnie pasują gdy odwiedzamy komunistyczną komunę robotów i AI. Tym smarują chlebek dnia powszedniego nasi strażnicy. Czarny koń tego zestawienia, ale alt country najlepiej słucha się w czarnych ubraniach. Dodać należy kronikarskim obowiązkiem, że te piosenki alt country to covery tradycyjnych amerykańskich pieśni. Ładuj karabin i do pługa.

Zobacz także:
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments