Człowiek o żelaznych pięściach – Skopano #5

Przemysław Pawełek Publicystyka Publikacja: 12.10.2019, 16:00 Aktualizacja: 12.10.2019, 16:00
W czwartej odsłonie cyklu Skopano, w którym Przemek Pawełek prezentuje najbardziej kultowe filmy akcji z bijatykami na pierwszym planie, prezentujemy legendarny film Człowiek o żelaznych pięściach. Czym urzekało krwawe widowisko przeplatane pulsującym w tle Shame on a Nigga z repertuaru Wu-Tangów?
0 Udostępnień

Shame On A Rza?

Trudno chyba o grupę mocniej kojarzoną ze sztukami walki i azjatyckim kinem akcji niż Wu-Tang Clan. Już samą swoją nazwą nawiązali do klasycznego kina kopanego, z którego czerpali też sample i tekstowe oraz teledyskowe inspiracje. Klan jest raperskim kolektywem, którego filarem przez lata pozostawał producent i raper Rza, poza grupą udzielający się między innymi na ścieżce dźwiękowej do tarantinowskich Kill Billi.

Współpraca z popularnym reżyserem zaprocentowała jednak w sposób, o którym nie wszyscy wiedzą. Rza ma bowiem także w dorobku własny film, który wyreżyserował. Do własnego scenariusza. Na bazie własnego pomysłu. Gdzie zagrał główną rolę. Tarantino film pobłogosławił, a wyprodukował Eli Roth, czyli kumpel i współpracownik QT.

Człowiek o żelaznych pięściach to dzieło przedziwne. W trakcie powtórnego seansu nie mogłem sam sobie odpowiedzieć na pytanie – gdzie przebiega w nim granica pomiędzy świadomym pastiszem i oddawaniem hołdu a pewną nieudolnością. Nie ma co ukrywać – Rza nie jest filmowcem i nie jest to debiut udany, choć film przez swoją osobliwość może się podobać.

Mnie kupił już otwierającą go sceną, gdy obserwujemy srogie mordobicie dwóch pierwotnie ucztujących frakcji. Uczestnicy bójki mają kostiumy i peruki w stylu typowym dla starej szkoły filmowców z Hong Kongu (aż szukałem wzrokiem kogoś o dorysowanych wąsach), choreografie są dynamiczne i bardzo brutalne, krwawa całość przeplata się z kolejnymi punktami listy płac, a w tle pulsuje sobie Shame on a Nigga Wu-Tangów.

A potem w Człowieku o żelaznych pięściach jest jeszcze dziwniej

Ponieważ poznajemy galerię superwojowników, egzotycznych i dziwacznych nawet na tę konwencję. Posługujący się dziwnymi ostrzami do rozpłatywania przeciwników Jack Nóż (Russel Crowe) to praktycznie Kuba Rozpruwacz na gościnnych występach. Mamy nabitego mięśniami kaukaskiego mordercę (Dave Bautista), który potrafi zmieniać swoje ciało w złotą wersję Kolosa z X-Menów. Wyrafinowana burdelmama (Lucy Liu) posługuje się zabójczym wachlarzem, a uwikłany w intrygę tragiczny kochanek (Rick Yune) ma kostium pełen strzelających kolców. Na czele tej menażerii stoi czarny kowal, który po ucieczce z wciąż praktykującego niewolnictwo USA zaszył się na chińskiej prowincji, gdzie kuje doskonały oręż dla lokalnych wojowników. Jego ostateczną bronią będą wspomniane w tytule żelazne pięści.

Brzmi kuriozalnie? I tak jest, choć na szczęście film Człowiek o żelaznych pięściach nie traktuje sam siebie zbyt poważnie. Fabuła (w której mieszają się wątki miłości, lojalności, zdrady i chciwości) jest w zasadzie pretekstem do tego, by kolejni bohaterowie na siebie trafiali i krzyżowali w pojedynkach kończyny bądź broń białą. Scenariusz ledwo się tu lepi, dając reżyserowi zaledwie pretekst do pojawiania się przed kamerą. Wytrawni kinomani mogą nie być tą historią usatysfakcjonowani, ale cóż, wytrawnych kinomanów pewnie też nie ciekawi mój cykl. Bo chodzi w nim o filmy, w których bohaterowie ładnie się biją – i debiutanckie dzieło Rzy dowozi to, co trzeba.

Nie ma róży z betonu bez kolców

Warto podkreślić, że nie ma Żelaznych Pięści bez kolców. Rza – pisząc, a potem reżyserując swój film – nie realizował swoich ambicji dotyczących zostania filmowcem. Raper zrealizował swoje fantazje, towarzyszące mu już od czasów młodości, związane z chińskimi kopaninami. Filar Wu-Tang Clanu od dziecka oglądał kino z Hong-Kongów i Japonii, fascynował się komiksami czy mangą, w głowie układając własną historię, wymyślając elementy walk czy bohaterów. Tarantino i Roth umożliwili mu zrealizowanie marzeń i dali ujście jego pasji. Człowiek o żelaznych pięściach to po prostu fantazja Rzy przelana na srebrny ekran, w której uciemiężony potomek niewolników kosztem kalectwa zyskuje potężny oręż, z którym każdy powinien się liczyć, a cała historia została utkana tylko po to, by raper mógł wziąć udział w kulminacyjnej walce.

Tylko że Rza nie jest ani filmowcem, ani aktorem o nadzwyczajnym potencjalne fizycznym. Aktorem zdarza mu się co najwyżej bywać albo takowego udawać. Zadebiutował jednak we właściwym towarzystwie, a u jego boku stanęli fachowcy. O ciekawej obsadzie już wspomniałem. Eli Roth nie tylko zajął się produkcją, ale i współpisał scenariusz. Dodatkowo ekipa zapakowała się w samoloty i poleciała do Chin, gdzie za choreografię walk, scenografię, kaskaderskie wyczyny czy pracę kamery wzięli się azjatyccy specjaliści, których umiejętności podrobić się zwyczajnie nie da.

Przy okazji lokalna aura czy też energia udzieliła się głównemu sprawcy zamieszania, który nieco się zagalopował. Rza stwierdził w pewnym momencie, że ma dość materiału, by wzorem Tarantino zrobić dyptyk. Roth wyperswadował mu jednak robienie dwóch pełnometrażowych filmów. Chyba słusznie, bo film ma też swoją wersję reżyserską, która jednak zdecydowanie ugina się pod ciężarem upchniętego w niej materiału. Krótsza i lżejsza kinowa wersja Człowieka o żelaznych pięściach to jeden z tych przypadków, gdzie jednak to producent a nie reżyser miał rację.

Człowiek o żelaznych pięściach – podsumowanie

Efektem jest film dziwaczny i groteskowy, choć zabawny. To niskobudżetowa produkcja ze świetnymi aktorami, którego celem było pozwolenie dorosłemu i uznanemu muzykowi na spełnienie swoich dziecięcych marzeń. Rza dostał zabawki których pragnął, i wpuszczono go na plac zabaw, na który dotąd nie miał wstępu. Tylko on chyba zrealizował tam swoje ambicje, bo Człowiek o żelaznych pięściach zarobił w kinach mniej niż kosztował. Dorobił się jednak kontynuacji (już z kim innym na fotelu reżysera).

Entuzjazm Rzy w trakcie oglądania udzielił się jednak także mnie, więc osobiście uważam, że to dobrze, że takie projekty też powstają. Niezależnie czy są świadomym pogrywaniem konwencją, artystyczną porażką, czy oboma powyższymi.

Grafika: oficjalna strona filmu.


Przemysław Pawełek – redaktor Polskiego Radia, dziennikarz, bloger, recenzent gier i komiksów, a także fascynat tychże od lat trzydziestu. Pierwszy film z Hong Kongu obejrzał tuż po tym, jak zaczął chodzić.

Dotychczas w cyklu Skopano omówione zostały następujące filmy:

Zobacz także:
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments