The Longest Journey – Kultowe Gry Przygodowe #12
Najdłuższa podróż – klasyk dekady lat 90.
Na samym wstępie ustalmy może jedno – dla potrzeby niniejszego artykułu oraz ułatwienia zarówno w pisaniu, jak i czytaniu go, zrezygnuję z pierwszego członu, występującego także w oficjalnym tytule polskiego wydania omawianej gry. Co prawda na samej okładce, na którą mogliśmy trafić w rodzimych sklepach blisko rok po norweskiej premierze, wiodącym, wyraźnie większego rozmiaru napisem jest The Longest Journey, ale pozostańmy już tylko przy naszej równie intrygująco brzmiącej Najdłuższej podróży.
To gra, która bardzo szybko zyskała rzeszę fanów i przetłumaczono ją na wiele języków. Na szczęście także w Polsce nie należało zbyt długo czekać na możliwość zagrania w ten (z perspektywy czasu) klasyk. Wbrew temu, co może sugerować obecność angielskich wyrazów, w niniejszym artykule przypominamy utwór wywodzący się z Norwegii. Pod koniec poprzedniego wieku pracownicy studia Funcom, producenta m.in. Age of Conan: Hyborian Adventures, wpadli na pomysł, aby stworzyć dzieło futurystyczne.
W naszym cyklu pojawiają się gry, w których częściej cofamy się w czasie (jak choćby Faust czy Atlantis: Zapomniane opowieści) albo doświadczamy realiów bliższych naszej teraźniejszości (Wacki, Phantasmagoria, Hopkins FBI). W przypadku mającej premierę w 1999 roku Najdłuższej podróży tytułowa wędrówka rozgrywa się XXIII wieku, a dokładniej w 2209 roku.
A sam początek historii to być może czasy nawet dużo późniejsze (choć nie wskazuje na to scenografia), ponieważ w prologu poznajemy zaawansowaną wiekowo, mającą za sobą liczne przygody siwowłosą kobietę, która na prośbę dwojga młodych ludzi opowiada im pewną historię… Która mogła być tylko legendą, zwyczajnym snem, a może prawdziwym doświadczeniem…
April Ryan rusza na Najdłuższą podróż
„Och, nie! Nie mówcie, że znowu śnię… Wiesz co, miło byłoby raz, jeden jedyny raz, porządnie przespać całą noc, a nie budzić się z krzykiem o czwartej rano”
Takie słowa na samym starcie przygody wypowiada nasza bohaterka – studentka April Ryan. Trzeba przyznać, że pod względem fizycznym (ale nie tylko, do czego jeszcze nawiążę) ma ona wiele wspólnego z późniejszą Kate Walker – protagonistką Syberii. Różni je jednak fakt, że wybywająca na śnieżne tereny prawniczka była pewną siebie, zdecydowaną w działaniu kobietą. April doskwiera zasadniczy problem – ma poważne problemy ze snem, co mocno odbije się na jej kondycji psychicznej. Stale ją dręczą koszmary – niezwykle realistyczne, aż w pewnym momencie w umyśle młodej dziewczyny granica pomiędzy rzeczywistością a jawą się zaciera. Pomóc może April zagłębienie się w ten niejednoznaczny świat i wypełnienie szeregu czekających na nią misji. A my, użytkownicy, dotrzymujemy jej w tym wszystkim towarzystwa.
April to postać, którą polubić można bardzo szybko. Po pierwsze, mamy mocno zarysowany portret psychologiczny tej bohaterki. Atrakcyjna brunetka śmiało prowadzi monolog wewnętrzny, dzieląc się tym samym swoimi rozmaitymi przemyśleniami. Jej wnętrze staje się nam bliższe także ze względu na prowadzony przez nią dziennik, co jak już wiemy z Syberii, stanowi świetny motyw. Po drugie zaś, ujmujący jest dubbing Edyty Olszówki. Polska aktorka ze swoim charakterystycznym, lekko zachrypniętym głosem w warstwie dialogowej nadała swojej bohaterce sporo dziewczęcego uroku i bardzo przyjemnie jej posłuchać.
April potrafi graczy rozbawić (np. gdy proponujemy jej zjedzenie cukierka – przecież jak każda kobieta dba o linię), ale również… może lekko zażenować, np. gdy na widok kinowego szyldu „Casablanca” oznajmia, że to film z Johnem Waynem i Katherine Hepburn, grających adoptujące małego lamparta małżeństwo z czasów II wojny światowej… Cóż, przynajmniej zgodzić się z nią można z tym, że tytuł ten to (jak ładnie ujmuje nasza studentka) wiecznie żywa klasyka.
Oniryczna wizja przyszłości w wydaniu norweskim
Napomknąłem już o dużym dla tej historii znaczeniu koszmarów i mają one swoje odbicie także po stronie graficznej świata, w którym się poruszamy. Wiele lokalizacji cechuje gęsty, oniryczny klimat, zbudowane są z ciekawych, nieoczywistych budową obiektów. Na wszystko spoglądamy z wielu perspektyw – choć podczas rozgrywki dominują dalsze plany, to nie zabraknie ujęć z góry czy innych kątów, co tylko urozmaica naszą długą wędrówkę.
Niestety, Najdłuższą podróż tylko częściowo cechuje tryb trójwymiarowy – w trzech płaszczyznach możemy podziwiać bohaterów, ale pozostałe elementy świata to przykłady grafiki dwuwymiarowej. Ta nieścisłość jest trochę rażąca, a sama strona wizualna nie prezentuje się najdoskonalej, nawet jak na drugą połowę lat 90. W naszym cyklu przybliżaliśmy już pozycje powstałe w podobnym okresie, które graficznie okazywały się bardziej satysfakcjonujące.
Krajobrazy, choć malownicze i w ich przygotowaniu ich śmiało korzystano z bogatej palety kolorów, to pozbawione cieszących oko detali. Rzadko kiedy dzieje się coś na drugim czy trzecim planie, najczęściej jest to po prostu stałe, wypełniające pustkę tło. Nawet wnętrza są dość ubogie w rekwizyty i o ile w przypadku wielu gier postrzegałem to jako atut, tak w tym przypadku większa ilość przedmiotów i tym samym dopracowanych szczegółów, mogłaby zrekompensować braki w scenach plenerowych.
Jak już zostało wspomniane, akcja rozgrywa się w przyszłości i taki futurystyczny obraz zaproponowali nam norwescy twórcy. Oczywiście nie brakuje poruszających się w powietrzu samochodów (niczym z filmu Piąty element Luca Bessona), potężnie rozbudowanych fabryk czy rozwiniętych technologicznie maszyn, ale sporo lokalizacji przypomina obecne w naszej rzeczywistości, jak choćby kino, muzeum czy pokój April. Można powiedzieć nawet więcej – autorzy gry sporą część akcji osadzili w odległych od metropolii plenerach (mieszczących się w pewnej fantastycznej, pełnej magii krainie zwanej Arkadią), w których zamiast śmigać powietrznymi samochodami, poświęcimy czas na rozmowę z… drzewem. Przyroda w wielu wątkach jest silnie obecna i stanowi integralną część futurystycznego krajobrazu.
Najdłuższa podróż jako gra typu „point and click”
Na pewno znajdą się takie osoby, dla których tytuł gry okaże się mylący i na Najdłuższą podróż nie poświęcą zbyt wiele czasu, dość szybko przechodząc poszczególne etapy. Myślę, że mimo wszystko jest to dzieło mające cechy, ze względu na które otrzymujemy gwarancję przynajmniej kilkunastu godzin rozgrywki. A w gruncie rzeczy pogramy pewnie i kilkadziesiąt. Z dzisiejszej perspektywy ocenić jest to trochę trudniej, ponieważ w momencie premiery Najdłuższej podróży człowiek nie był tak doświadczonym graczem, aby móc już przewidywać pewne rozwiązania i tym samym przyśpieszać proces przechodzenia danej przygodówki.
Oczywiście w grze norweskiego studia Funcom nie mogło zabraknąć zagadek – to w końcu podstawa dla gatunku gier przygodowych typu „point and click”. Trzeba przyznać, że jest ich całkiem sporo i wydłużają nam rozgrywkę, pomimo że dość łatwo przychodzi skojarzenie, który z posiadanych przedmiotów jest nam w danym momencie potrzebny do rozwiązania problemu. Podgląd naszego ekwipunku (czego to tam do dwóch kieszeni od spodni nie włożymy…) jest jednak dość nieefektowny. Twórcy nie wysili się zbytnio i nie otrzymujemy nic ciekawszego niż niemal całkowicie białe pole, na tle którego uporządkowane są zebrane przez April przedmioty.
W Najdłuższej podróży występuje aż ponad 50 bohaterów, zatem na każdym etapie rozgrywki mamy z kim porozmawiać. Opcji dialogowych jest kilka i z każdej prędzej czy później musimy skorzystać. Niestety, stanowi to pewien mankament, ponieważ po zakończonej rozmowie brakuje poczucia na zasadzie: co by było, gdybyśmy zdecydowali się na B zamiast A… W efekcie domykamy konwersację ze stuprocentowym przekonaniem, że bez względu na kolejność wyboru tego, o co chcieliśmy zapytać, wycisnęliśmy z niej absolutny maksimum.
Dość narzekania – w końcu The Longest Journey za coś kochamy
Na koniec artykułu może nieco optymistyczniej i pora na kilka słów o innych zaletach Najdłuższej podróży. Stan gry możemy zapisywać w dowolnym momencie, a chyba każdy z nas wielokrotnie doświadczał nieprzyjemności związanych z wyczekiwaniem na moment, w którym wreszcie będzie można zasave’ować i samowolnie odłożyć rozgrywkę na później.
W Najdłuższej podróży naszej April w zasadzie nic nie grozi i nie jest możliwym, aby zginęła, co z jednej strony może obniżać poziom ogólnej dramaturgii tej historii, z drugiej unikniemy dzięki temu wymagających misji, w których będziemy musieli kilkakrotnie wczytywać ostatni zapis i jeszcze raz podjąć próbę pokonania przeszkody (co na dłuższą metę przestaje być postrzegane jako fajny element podwyższający poziom trudności gry, lecz coś zwyczajnie irytującego).
Co prawda w wielu miejscach brakuje muzyki i panuje niemal głucha cisza, przerywana dopiero rozmową z daną postacią, ale gdy już twórcy zdecydowali się wprowadzić ścieżkę dźwiękową, to spełnia ona swoją rolę należycie i wspaniale współgra z rozgrywanymi na ekranie wydarzeniami. A kilka utworów sprawdziłoby się w jakimś nowym filmie Ridleya Scotta czy Denisa Villeneuve’a.
The Longest Journey: Najdłuższa podróż – Podsumowanie
Najdłuższa podróż to zasłużony klasyk, który w 2006 roku doczekał się kontynuacji – Dreamfall: The Longest Journey. Z perspektywy czasu strona graficzna może się już wydawać mocno archaiczna, ale nie jest to mankament wpływający na ogólną opinię. Myślę, że przy dzisiejszych możliwościach technicznych Najdłuższą podróż można byłoby odrestaurować i ulepszyć wizualnie, lecz co istotniejsze, pod kątem narracyjnym to dzieło nie wymaga specjalnej korekty.
Wybaczcie ale jako ogromny fan serii zwracam uwagi na takie rzeczy. Gra jest osadzona w XXIII wieku a dokładnie w roku 2209
Uwage*
Dzięki za czujność, już poprawione!