Serialowe Od Zmierzchu do Świtu Roberta Rodrigueza
Robert Rodriguez stworzył w serialu własną mitologię
Robert Rodriguez w oparciu o historię i podania ludowe Ameryki Łacińskiej stworzył w swoim serialu własną mitologię. Zrobił to cholernie dobrze, ale zanim się to stało popełnił kilka błędów – a ortodoksyjni fani wampiryzmu dobrze pamiętają patroszenie hołubionych przez nich mitów.
RR w swoich pierwszych produkcjach dał się poznać jako beznadziejny piwniczak, który sprowadził mity o wampirach do farmazonów o zombie. Wampiry nie zamieniają każdego kogo ugryzą, bo zamiana w wampira to przywilej.
Dar jaki mogą otrzymywać jedynie nieliczni wyselekcjonowani przez samych nieśmiertelnych. Rodriguezowi zajęło prawie dwie dekady żeby zrozumieć jakie kardynalne ma to znaczenie. Cieszę się, że to zrozumiał, bo jest to osią serialu, który naprawdę świetnie się ogląda.
Od Zmierzchu do Świtu – fabuła
Z fabularnymi częściami serii Od Zmierzchu do Świtu bywało różnie. Pierwszą część oglądało się fajnie do połowy. Dosłownie jakby Tarantino mówił Rodriguezowi jak reżyserować, żeby później puścić jego rękę i pozwolić mu na odkręcenie kurków i jatkę w Tittie Twister.
Druga część serii to jest dramat. Mam świadomość, że to było celowe, ta cała niskobudżetowa groteska. Mnie jednak osobiście żenowała – w głowie widziałem siebie w trzeciej osobie patrzącego na zegarek na przegubie którego nie miałem.
Trzecia część była trochę lepsza, ale też był to slasher jak slapstick u Tadeusza Drozdy – znowu czułem się jakby ktoś marnował mój czas. Na obronę Rodrigueza mogę napisać jedynie, że rozumiem jak oddanym fanem George’a Romero jest lub był, ale nawet archetypiczne paper’n’pen RPG dzieciaki ze Stranger Things znały różnicę między wampirami i zombie. Kiedy dorosły chłop (rzekomo wkręcony w temat) tego nie widzi to budzi to raczej tylko politowanie.
Groteskowy obraz wampirów w kulturze popularnej
Zostawmy jednak przeszłość, bo Rodriguez nie tylko odrobił pracę domową z lore – zrobił o wiele więcej. Po pierwsze zjadł wszystkie te mdłe seriale dla młodzieży o wilkołakach i wampirach na śniadanie. Wszystkie te twory, który były po prostu filmami czy serialami o ładnych ludziach.
A sam scenarzysta być może zagrał w liceum sesję w Wampir: Maskarada, ale raczej nie wsiąkł, bo wolał grę w tenisa czy golfa. A do tego zamiast do gotek ciągnęło go raczej do prom queens i cheerleaderek. Wiecie jakie pozycje mam na myśli – te gdzie znajdziecie zerowe stężenie rock’n’rolla.
Surowo oceniający Rodrigueza powiedzą – cóż,stara się odkupić swoje winy, bo to on jest po części odpowiedzialny za groteskowy obraz wampirów w kulturze popularnej. Wampiry w filmach i serialach są albo groteskowe albo piękne i dystyngowane niczym anioły. Można też je przedstawić jako nudne, chłodne roboty w podobie serii Underworld.
Najlepiej jednak kiedy twórcy udaje się uchwycić tragizm ich klątwy i kryjącą się w ich oczach bestię – emanację ich głodu. Tragizm ich egzystencji najlepiej ukazują przebitki z zamierzchłych czasów. Świetnie to banglało w True Blood. Ten serial miał tę konieczną dawkę rock and rolla, aby wampiry nie były w nim nazbyt „sztywne”. Jeżeli nawet były sztywne to w konserwatywny sposób, co nadawało im jeszcze więcej wiarygodności jako „dziadkom”.
Muzyka i dialogi
Rodriguez zawsze miał świetną, gitarową oprawę do swoich filmów. Jego serial aż ocieka rock and rollem i tą soczystą, wyrazistą americaną, która tak świetnie nadawała tonu opus magnum jego kumpla – Tarantino. Muszę przyznać, że bardzo nasycone, jaskrawe kolory sprawiły mi bardzo dużą przyjemność.
Dialogi też są lepsze niż w jego starych filmach i może nie aż tak dobre jak u Tarantino, ale przynajmniej nie żenują jak kiedyś. W tym jednak muszę ponarzekać na polskiego tłumacza zatrudnionego przez Netflix. Notorycznie spłaszczał kontekst i nie tłumaczył pewnych rzeczy nawet dosłownie z języka na język. Semantycznie słowo 'reedukacja’ jest cholernie daleko od 'resocjalizacji’.
Wampiry Rodrigueza – jak wyszło?
Poza tym udało się mu uchwycić to co nie udaje się twórcom, którzy robią po prostu serial o młodych, pięknych i uprzywilejowanych ludziach z kłami. Wampiry Rodrigueza to gangsterzy i inne underdogs – po prostu źli ludzie. Wesley Snipes jako Blade też wyglądał na złego typa. Tak należy pisać historię o gatunku, który jest wyżej w łańcuchu pokarmowym niż ludzie.
Ta narracja jedzie dalej. Rodriguez na tym nie kończy. Miesza mity z czasów konkwisty z przepowiedniami Majów i Azteków. Posypuje szczyptą współczesnych mitów, które też mają swoje korzenie w kulcie węża. Świadomie napuszcza widza na pewne konkluzje znane ze spiskowych teorii i tabloidów o niskim stopniu zaufania do rzeczy, które publikują.
Jego wampiry to zupełnie inny gatunek niż europejskie wampiry. Trochę jak „Rodzina Wschodu” w Wampir: Maskarada, która jest nie jest odległą linią rodu, ale zupełnie odmiennym gatunkiem. Kulebras Rodrigueza są doppelgangerami. Po zabiciu swojej ofiary przez pewien czas mogą udawać, czy wręcz zamienić się w jej sobowtóra. Zmieniają też gdy wyczuwają niebezpieczeństwo swój wygląd na bardziej gadzi. Zupełnie jak Jay – Z.
To oczywiście żart i nikt nie nakręcił wideo na którym raper rzekomo zmienia się w reptilianina, ale takie niusy żyją w świadomości amerykanów tak jak oskarżenia o to, że wielu raperom udało się osiągnąć sukces tylko dlatego, że są iluminatami.
Od Zmierzchu do Świtu – podsumowanie
Rodriguez zręcznie manipuluje faktem, że za agresję i instynkt samozachowawczy odpowiada tzw. „gadzi mózg”, który wyewoluował od gadów i ssaki mają go od nich w prezencie. Jego kulebras to szara eminencja, która pociąga za sznurki polityków. Zupełnie jak Camarilla w Świecie Mroku.
Całość jeszcze bardziej podkręca ten gęsty sos teorii spiskowej. Tym samym Rodriguez udowadnia, że nie jest już tym samym gościem od durnowatych slasherów i silenia się na piwniczaństwo kina klasy B. Pokazuje też historię empowermentu i zwraca uwagę na problemy dzisiejszego świata takie jak m.in. handel żywym towarem. Zróbcie sobie prezent na Halloween i obadajcie jakiej ewolucji uległa seria Rodrigueza.