Hellboy z 2019 roku. Jaka nieudana Apokalipsa… [RECENZJA]
Hellboy to Guillermo del Toro
Hellboy jako postać wpisał się na stałe w kulturę masową. Owszem, komiksy odegrały pewną rolę, ale nie oszukujmy się, kluczowe były tu filmy Guillermo del Toro, które faktycznie przeniosły go do głównego nurtu. Seria z Ronem Perlmanem w roli głównej nie doczekała się zamknięcia w formie trylogii, na co fani czekali. Po drodze zdążyli kupić tę wizję, dlatego tym większa niepewność towarzyszyła przymiarkom do rebootu.
Z nową ekipą. Nowym reżyserem. I nowym odtwórcą tytułowej roli. Nie będę przeciągał, bo i tak pewnie już dotarły do Was pogłoski – obawy okazały się być uzasadnione.
Hellboy z 2019 roku to zły film
Nowy Hellboy to przykład, jak wziąć stosunkowo mocną markę, po czym sprowadzić ją do parteru. Na wstępie trzeba przyznać, że filmowcy nie mieli łatwego zadania. Del Toro kręcąc swój pierwszy film wykorzystał nie jeden, a kilka tomów serii o ludzkim diable. Cóż mieli zrobić? Opowiadać jego historię od początku, na nowo powtarzając tę samą opowieść?
Postawiono na posiłkowanie się dalszymi tomami komiksowej serii, przy okazji przeskakując akt genezy, osadzający głównego bohatera we własnej mitologii, budujący akcenty. A są one mocne – Hellboy dowiadywał się w komiksie, iż jest bestią apokalipsy, co odrzucał, i musiał się w końcu z tym pogodzić, by zdecydować się na konfrontację z przeznaczeniem. Filmowcy idą na skróty, od razu prąc do konfrontacji. No cóż, nie jest przypadkiem, że nauczycielki języka polskiego już w szkole podstawowej wtłaczają nam w głowę, że zakończenie powinno zostać poprzedzone przez wstęp i rozwinięcie. Których tutaj nie ma.
Defekty, braki i wady Hellboya z 2019 roku
W efekcie film cierpi na niedostatki dramatyczne. Zwyczajnie trudno przejąć się Hellboyem, apokalipsą i resztą postaci. Fakt, że fabułę sklecono z kilku albumów, powoduje też pewien chaos. Niestety, na tym problemy się nie kończą. Kolejnym niedostatkiem okazują się być cyfrowe efekty specjalne, które w roku 2019 momentami wyglądają zwyczajnie biednie, co prowadzi nas do kolejnej wady Hellboya z 2019 roku.
Być może ktoś się porwał z motyką na słońce. 50 milionów dolarów to nie jest suma, za którą robi się spektakularny film nafaszerowany efektami specjalnymi. Pierwszy Iron Man kosztował 140 milionów dolarów. Najnowsza część Avengersów to ponad dwa razy tyle. Na tym tle „Hellboy” wygląda jak ubogi kuzyn. Dosłownie i w przenośni.
Niestety, nie są to wszystkie problemy filmu, bo kolejnymi okazuje się być nadmiar. Przeforsowanie kategorii wiekowej dla dorosłych musiało uderzyć reżyserowi Neilowi marshallowi do głowy, bo przemoc jest jednym z elementów, których zwyczajnie nadużywa. To już nie wykorzystywanie elementów gore do podbicia atmosfery czy scen akcji, tylko ostentacyjne epatowanie przemocą. Podobnie jest z wulgarnością, czy obleśnością niektórych scen, w efekcie bez uzasadnienia przekraczających granice dobrego smaku.
Werdykt recenzji Hellboya z 2019 roku może być jeden
Nowym przygodom Hellboya brak mięsistej historii, która przykułaby nas do ekranu. Film od pewnego momentu zwyczajnie nuży. Brak tu też wyczucia, pewnej twórczej samokontroli. Nawet nowe oblicze tytułowego bohatera może zniechęcać, bo wypada on na jeszcze większego prostaka, a skondensowanie jego sagi nie pozwala, by wybrzmiały jej bardziej emocjonalne tony, o ewolucji postaci nie wspominając.
Jednocześnie toporne one-linery bywają na swój suchy sposób zabawne, niektóre sekwencje (o ile przymknąć oko na tanie CGI) mogą bawić, a o ekipie od art designu nie da się powiedzieć złego słowa. Wizja końca świata z Hellboyem w płonącej koronie wygląda wręcz ślicznie.
Co jednak z tego, skoro parę dobrych elementów zostaje przesłonięte przez długą listę wad i scen powodujących zmarszczenie czoła?
To nie jest dobry film. To nie jest udany film. Czujcie się ostrzeżeni.