Cyberpunk umarł – FISH&CHIPS #11
Moloch Tokio
W lipcu 2018 roku trafiłem w końcu do Tokio. To była nasza podróż poślubna, spełnienie młodzieńczego marzenia, by zobaczyć cyberpunkowe miasto przyszłości, które znałem tylko z popkultury.
Tokio jest dokładnie tak wielkie, przeludnione i przytłaczające, jak się spodziewałem. Miliony aut. Wielopoziomowe skrzyżowania. Skomplikowane systemy podziemnych i nadziemnych tuneli łączących stacje kolejki z metrem i centrami handlowymi. Morze ludzi. Brak przestrzeni. Tysiące neonów. Wszędobylskie reklamy, grające akurat intro do Neon Genesis Evangelion. Hałas. Ciasnota. Tłumy.
Ku własnemu zdziwieniu czułem się w Tokio bardzo źle. Byłem przytłoczony, niemal spanikowany. Przerażała mnie skala. Tokio jednocześnie imponuje rozmiarami i zadziwia ciasnotą. W malutkich restauracjach upycha się więcej ludzi niż w dużych europejskich pubach. Mieszkania, które u nas uchodziłyby za kawalerki, w Tokio zamieszkują całe rodziny.
Rozkrzyczane miasto przeciążyło moje zmysły. Japońskie lato i tak jest wymagające, ale w wąskich uliczkach, ciągłym biegu i gęstym tłumie nie do zniesienia były szczególnie wilgotne, 40-stopniowe upały.
Podczas tej wycieczki zdałem sobie sprawę, że dostałem dokładnie to, na co liczyłem. Tokio jest cyberpunkowym miastem przyszłości. Ale zakochany w cyberpunku, wychowany na Neuromancerze, Blade Runnerze i Deus Ex zapomniałem, że wszystkie one przedstawiają dystopię.
Nie tylko ja o tym zapomniałem. Z cyberpunkiem stało się w ostatnich dekadach coś dziwnego. Z przerażającego ostrzeżenia stał się pociągającą obietnicą.
Ostrzeżenie z lat 80.
Bo tym właśnie był pierwotnie cyberpunk – ostrzeżeniem. Przyszłość kreowana przez Williama Gibsona, Bruce’a Sterlinga i im podobnym nie miała uwodzić.
Cyberpunk był przestrogą przed turbokapitalizmem spod znaku Ronalda Reagana i jego reaganomiki. To Reagan w latach 80. rozpoczął reformy, które doprowadziły do kryzysu gospodarczego w 2008 roku. Rozregulowanie rynku usług finansowych i uwolnienie gospodarki spod nadzoru państwa. Zniesienie prawodawstwa narzucającego mediom obowiązek rzetelności. Zaszczepienie w ludziach kłamstwa o bogactwie skapującym od bogatych do biednych. Wycofywanie się państwa z roli opiekuna. Obniżanie podatków dla najbogatszych. Traktowanie interesów korporacji na równi z państwowymi. Umacnianie systemu opartego na systemowym rasizmie i rozwarstwieniu społecznym. Giełdowe szaleństwo opierające się na spekulacji pieniędzmi, które nie istnieją i nie mają pokrycia w fizycznym świecie.
Obserwujący te procesy William Gibson napisał trylogię rozgrywającą się w świecie po trzeciej wojnie światowej, w której państwa narodowe i organizacje polityczne nie mają już w zasadzie żadnego znaczenia. Liczą się korporacje i bogacze. W Neuromancerze jedną z frakcji, przeciwko której działają bohaterowie, jest obrzydliwie bogaty ród Tessier-Ashpool. Jego bogactwo wymyka się percepcji, a styl życia jest tak oderwany od „prawdziwego życia”, jak to tylko możliwe. Tessier-Ashpoolowie mieszkają na stacji kosmicznej, pogrążają się w śnie kriogenicznym, wdają w kazirodcze związki.
Problem manipulujących światem superbogaczy jeszcze wyraźniej pokazany jest w drugiej części Trylogii Ciągu – Graf Zero. Jednym z ważniejszych bohaterów jest tu Josef Virek, człowiek tak bogaty, że „jego fortuna mieściła się w całkiem innej skali wielkości”; „najkosztowniejszy inwalida na świecie” utrzymywany przy życiu przez technologię. Bogactwo Vireka jest tak wielkie, że poszczególne części jego majątku nie zdają sobie sprawy, iż należą do jednej rodziny i prowadzą ze sobą wojny.
Podobnie rzecz ma się w Blade Runnerze. Szef korporacji produkującej replikantów, Eldon Tyrell, jest ekscentrycznym geniuszem, przekonanym o własnej wielkości i zabawiającym w boga. Nie jest to człowiek, który zadawałby sobie pytania etyczne (np. implementując cudze wspomnienia w pamięci Rachel), bo i żadna etyka go nie interesuje – on jest ponad nią.
Przeciwko tym wielomiliardowym gigantom cyberpunk wystawiał ludzi z nizin społecznych. Case – główny bohater Neuromancera – jest upadłym hakerem, uzależnionym od narkotyków, zagubionym w zapomnianych dzielnicach Chiby (miasta, które w wizji Gibsona zrosło się z Tokio). Tytułowy Graf Zero to z kolei dzieciak, kompletny amator, niemający pojęcia o świecie, pakujący się w kłopoty przez przypadek.
Obaj nie pojmują pełnego obrazu sytuacji, w której się znaleźli. Posiadają fragmentaryczną wiedzę, są manipulowani. Nawet jeżeli udaje im się zrobić krzywdę supermilionerom czy wielkim korporacjom jest to chwilowy triumf. Bo w próżnię po Tessier-Ashpoolach od razu wślizgnie się ktoś inny. Tak jak w próżnię po Tyrellu wślignął się obłąkany Niander Wallace.
„Cyberpunk jest teraz”
Lubimy powtarzać, że „cyberpunk jest teraz”, wskazując na nowoczesną medycynę czy wyrafinowane techniki inwigilacji. Ale cyberpunk jest teraz nie dlatego, że ogólnoświatowa sieć stała się faktem, a lekarze eksperymentują z cyberkończynami. Pisząc Trylogię Ciągu Gibson nie miał pojęcia, jak działa modem. Sieć, którą wymyślił, jest niepraktyczna. Cyberpunk jest dzisiaj, bo niepostrzeżenie, nie stawiając oporu, weszliśmy w epokę cyberpunkowego turbokapitalizmu.
Najbogatszy człowiek na świecie – Jeff Bezos – dzięki pandemii koronawirusa może zostać pierwszym bilionerem w historii. Milioner Donald Trump został prezydentem Stanów Zjednoczonych. Korporacje pokroju Facebooka i Google’a są tak potężne, że próbująca wprowadzić podatek cyfrowy Francja musi pertraktować z nimi jak równy z równym.
Fani cyberpunka nie tyle nie zauważają tych przemian, ale im kibicują. Wykreowana przez Mike’a Pondsmitha, przygarnięta przez CD Projekt Red marka Cyberpunk 2020/2077 stała się taką samą modną błyskotką, jak gibsonowskie Ono-Sendai. Gracze skupieni w redditowym wątku cyberpunkowym zachwycali się ostatnio, że jeden z szefów CDPR, Marcin Iwiński, został miliarderem. Podobną euforię budzą newsy o spekulacyjnej wycenie spółki, która – zatrudniając ledwie 1100 osób – warta jest więcej niż Orlen i jego rafinerie czy największy w Polsce bank PKO BP.
Kolejnym herosem większości „cyberpunków” jest Elon Musk, człowiek doskonale pasujący do obrazu Josefa Vireka. Miliarder tak oderwany od rzeczywistości, że z nudów manipuluje kursem akcji Tesli, żywotnie zainteresowany prywatyzowaniem kosmosu i badaniami nad nieśmiertelnością; gotów wysyłać ludzi do pracy w czasie pandemii, by nie stracić kilku dolarów.
Postcyberpunkowy mit wybrańca
Ciekawie w ten temat wpisują się uwagi Agnieszki Kiejziewicz, autorki książki Japoński cyberpunk. Od awangardowych transgresji do kina popularnego. Kiejziewicz twierdzi, iż obecnie mamy do czynienia nie tyle z cyberpunkiem, co z postcyberpunkiem. Momentem przełomowym było pojawianie się w 1999 roku Matrixa i jego głównego bohatera – Neo. Nie był on już zagubioną jednostką, przytłoczoną rzeczywistością i manipulowaną przez siły potężniejsze niż on, ale równoprawnym graczem, „jednostką wyjątkową”. Neo to „superbohater ery cybernetycznej, wybrany spośród zamieszkującej dystopię masy ludzkiej”.
Rolę wybrańca pełni także major Kusanagi z hollywoodzkiej adaptacji Ghost in the Shell. JC Denton z Deus Ex inicjały zawdzięcza Jezusowi Chrystusowi. Nic dziwnego, że ratuje świat przed spiskiem Iluminatów. Z kolei Wade Watts z Ready Player One pokonuje megakorpo i przejmuje władzę nad światową gospodarką. (Chlubnym wyjątkiem jest tu Blade Runner 2049, w którym marzenia głównego bohatera o byciu mesjaszem zostają brutalnie zweryfikowane, niemal wyśmiane).
Odmienna konstrukcja postcyberpunkowego bohatera sprawia, że inaczej rozkładają się akcenty fabularne. Niepokorny kowboj konsoli – prawdziwy cyberpunk – zmienia się w praworządnego bojownika o sprawiedliwszy świat.
Kiejziewicz zwraca uwagę, iż ten proces zbiegł się w czasie z popularyzacją Internetu. W latach 90. subkultura internetowa wkroczyła do głównego nurtu. Ba, narzuciła jej ton. Ale jednocześnie została zdominowana przez schematy narracyjne kultury popularnej, ukochane zwłaszcza przez Hollywood.
Dostrzegam w tej przemianie polityczne konsekwencje. Mit wybrańca jest mitem konserwatywnym, zaadoptowanym i oswojonym przez kapitalizm. Do wybrańców łatwiej adresować reklamy, bo skoro każdy chce być wyjątkowy, to jest w stanie wydać pieniądze, by podkreślić swój indywidualizm (czyż nie tak przez kilka dekad działało Apple?). Wybrańcy umniejszają rolę państwa, bo szczerze wierzą, że poradzą sobie bez niego. Człowiek uważający się za wybrańca mniej chętnie będzie występował przeciwko systemowi hołubiącemu kłamstwo o self-made manach zdobywających fortuny ciężką pracą. Po co obalać kapitalistyczny system, skoro ów system obiecuje uczciwą szansę i niemal zaprasza w szeregi miliarderów? Po co walczyć o wyższe podatki i równość społeczną, skoro już za chwilkę zarobi się pierwszy miliard?
Mówiąc krótko: mit wybrańca tworzy karnych konsumentów. Wybraniec jest przeciwieństwem punka. Być może to dlatego miłość do cyberpunka (postcyberpunka?) nie kłóci się w wielu fanach z uwielbieniem dla Elona Muska, radością z pierwszego miliarda Iwińskigo czy kibicowaniem Microsoftowi, Sony lub Apple. Być może dlatego współczesne cyberpunki jarają się wynikami finansowymi CD Projekt Red i nie widzą nic złego w bańkach spekulacyjnych.
Piękna dystopia
Podobnie bezrefleksyjnie zakochaliśmy się w cyberpunkowej estetyce. Wizja miasta przyszłości wykreowana przez Gibsona, Scotta, Pondsmitha, Otomo, Shirow i innych miała być przerażająca i przytłaczająca.
Chiba, po której błąka się Case z Neuromancera to przerażające miasto. Przypomina „zwariowany eksperyment społecznego darwinizmu, zaprojektowany przez znudzonego badacza, bez przerwy wciskającego klawisz szybkiego przewijania”.
Night City z Cyberpunka 2020 i 2077 kryje w sobie Strefę Walki (ang. Combat Zone), w której gangi prowadzą otwartą wojnę. Dzielnice korporacyjne chronione są przez uzbrojonych po zęby najemników.
Los Angeles w Blade Runnerze jest miastem jednocześnie wyludnionym i przeludnionym. Zniszczonym wojną, przeoranym emigracją poza planetę. Krajobraz szpecą kominy fabryk i korporacyjne piramidy. Zabytkowe budynki – jak kluczowy dla fabuły Bradbury Building – straszą rozpadem.
Z kolei rozświetlone neonami NeoTokio z opisywanej w Comic Relief #5 Akiry balansuje na granicy upadku. Ulicami wstrząsają demonstracje, brutalnie tłumione przez policję. Toczy się wojna gangów motocyklowych. Miasto rządzone jest przez skorumpowany rząd, a następnie juntę wojskową.
A jednak, jak zauważa chociażby Sage Hyden z kanału Just Write, sukces cyberpunka sprawił, iż oswoiliśmy jego estetykę. Więcej, stała się dla nas pociągająca. Hyden zderza ze sobą Blade Runnera i netflixowy serial Modyfikowany węgiel. U Scotta wielkie holograficzne reklamy przytłaczają – umniejszają człowieka, uzmysławiają mu, jak nieważny jest w wielkim świecie konsumpcji i kapitału. W wyprodukowanym 26 lat później Modyfikowanym węglu scena, gdy bohater wychodzi na balkon i obserwuje neonowe miasto jest uspokajająca. Kovacs w końcu ma chwilę by odetchnąć i uporządkować myśli, a w świetle neonowej supermetropolii czuje się, jak w domu. Podobnie czuje się widz – od dekad oswajany z taką wizją miasta zarówno w popkulturze, jak i w prawdziwym życiu.
Dlaczego tak się stało? Zdaniem Tomka Kutery – byłego dziennikarza Polygamii, dziś pracownika Wirtualnej Polski, rozmowa z którym natchnęła mnie do napisania tego felietonu – winny jest talent cyberpunkowych twórców.
Trudno się nie zakochać w cudownym stylu Williama Gibsona, człowieka zaczynającego powieść od zdania: „Niebo nad portem miało barwę ekranu monitora nastrojonego na martwy kanał”. Los Angeles w Blade Runnerze oglądamy z perspektywy Ridleya Scotta, jednego z największych estetów w Hollywood. Przez upadłe miasto prowadzi nas hipnotyzująca muzyka Vangelisa. Podobnie jest z Akirą – filmem tak pieczołowicie narysowanym i zanimowanym, że do dziś robi niesamowite wrażenie. Albo z anime Ghost in the Shell, w którym niemożliwa metropolia staje się tłem dla filozoficznych rozważań głównej bohaterki.
Oszołomieni warsztatową sprawnością mistrzów cyberpunka zapomnieliśmy o niebezpieczeństwie. Daliśmy się ponieść fantazji. I nauczyliśmy się ignorować fakt, że ten świat jest wobec swoich mieszkańców po prostu wrogi.
Retrofuturystyczna nostalgia
Dostrzegam jeszcze jeden powód bezkrytycznego podejścia współczesnych odbiorców do cyberpunkowej rzeczywistości. To nostalgia.
Cyberpunk liczy sobie mniej więcej 40 lat. Przez ten czas zdążyliśmy do niego przywyknąć. Kolejne wizje najróżniejszych NeoTokio i Ciągów towarzyszą nam od tak dawna, że znamy je na wylot. Czujemy się w nich bezpiecznie. Odsyłają nas one do okresu dorastania – czasu pierwszych miłości, prawdziwych przyjaźni i intensywnych emocji. To właśnie wtedy większość z nas miała do czynienia z pierwszym cyberpunkowym tekstem popkultury. Kiedy więc w trailerze do Cyberpunka 2077 narrator mówi, że nie chciałby mieszkać w żadnym innym mieście, mówi to, co my myślimy. Nasza wyobraźnia mieszka w takiej czy innej wersji Night City już od czterech dekad.
***
Współczesny cyberpunk nie ma w sobie nic punkowego. To skostniały, konserwatywny gatunek, zagarnięty przez wielkie firmy. Obrandowany, wyceniony, konsekwentnie spieniężany. Pozbawiony pazurów. Okiełznany.
Nie ma w tym procesie nic nowego. Potęga kapitalizmu bierze się z umiejętności adaptacji, wchłaniania buntowniczych ruchów, ujarzmiania każdej rewolucji. Podobnie stało się z ruchem hipisowskim i punkowym. O tym, że grunge is dead, Kurt Cobain mówił zaraz po sukcesie Nirvany.
Współcześni (post)cyberpunkowi autorzy nie mają nic wspólnego z rewolucją. Podsuwają odbiorcy dokładnie to, czego oczekuje. Zamiast nawoływać do buntu, wcielili się w rolę oportunistów nucących uspokajającą kołysankę o neonowych miastach i cyberwszczepach. Ich celem nie jest wzbudzenie dyskusji czy podrażnienie odbiorcy, ale sprzedanie produktu.
To dlatego we współczesnym cyberpunku praktycznie nie ma politykowania. A jeżeli jest, to utrzymane na tak wulgarnym poziomie, jak w Detroit: Become Human czy Deus Ex: Mankind Divided, które nawet o rasizmie mówią pod płaszczykiem technofobii, tak by nie urazić rasistów. Bardziej radykalna deklaracja ideologiczna zniechęciłaby część konsumentów. A na to nie mogą pozwolić sobie firmy zapatrzone w rosnące giełdowe słupki.
Cyberpunk stał się gatunkiem jałowym i pustym. Przewidywalnym i nudnym. Dochodowym i bardzo, bardzo grzecznym.
Cyberpunk umarł.
Źródła:
- W. Gibson, Trylogia Ciągu (Neuromancer, Graf Zero, Mona Liza Turbo)
- A. Kiejziewicz, Japoński cyberpunk. Od awangardowych transgresji do kina popularnego
- S. Leith, William Gibson: ‘I was losing a sense of how weird the real world was’, https://www.theguardian.com/books/2020/jan/11/william-gibson-i-was-losing-a-sense-of-how-weird-the-real-world-was
- S. Hyden, Blade Runner, Altered Carbon, and the Relevancy of Cyberpunk, https://www.youtube.com/watch?v=YK6IjJkjkiI
- M. Wojtas, Cyberpunk 1982-2020 (nie polecam tej książki nikomu, skorzystałem z niej tylko ze względu na cytat z Pondsmitha – TP)
FISH&CHIPS to cykl comiesięcznych polecanek growych, serialowych, filmowych i komiksowych prowadzony przez Tomasza Pstrągowskiego – dziennikarza i scenarzystę, doktora Uniwersytetu Gdańskiego, współzałożyciela podcastu Niezatapialni.pl.
Poprzednie odcinki:
Cyberpunk umarł – FISH&CHIPS #11
Popkultura w czasach szaleństwa – FISH&CHIPS #10
Beastars, czyli dlaczego warto ustąpić miejsca – FISH&CHIPS #9
Dlaczego ostatni odcinek BoJacka jest lepszy niż przedostatni – FISH&CHIPS #8
7 rzeczy, które zapamiętam z 2019 roku – FISH&CHIPS #6
Sukcesja, czyli jak rozgrywają nas media miliarderów – FISH&CHIPS #4
Czy Superman Jakuba Kijuca polubiłby Wonder Woman? – FISH&CHIPS #3
Wolfenstein II The New Colossus to prawdziwy retro cyperbunk
Boże jak ja kocham czytać twoje teksty. Więcej!!! A co do samego tekstu. Żyjemy w dziwnym świecie. Niby idziemy w stronę cyberpunka w którym korporacje zaczynają rządzić światem, z drugiej strony te same korporacje* w ostatnich czasach są siłą napędową dobrych zmian. Prawa że w większości wypadków robią to od publikę ale z drugiej strony to korporacje krzyczą że mamy problem z globalnym ociepleniem, to korporacje otwarcie nawołują do tolerancję i walczą z nienawiścią na tle rasowym i orientacji seksualnej. Czasami mam wrażenie że korporacje są ostatnim bastionem normalności i tolerancji i między innymi dzięki nim i ich pieniądzem rządy… Czytaj więcej »
@Ja ja
Żartujesz chyba z tym robieniem więcej dobrego niż złego przez korporacje… i tych „bastionach normalności?
Popracuj sobie w jednej z nich a zobaczysz tą „normalność” z bliska. Ja widziałem i nigdy więcej!
Pozdrawiam 🙂
Pracuje od dobrych kilku lat 😉
I powiem ci że jak porównuje ludzi w korpo do naszych kochanych polityków i to co robią korpo to jednak świat rządzony przez korporacje nie wydaje się w niczym gorszy.
Tam ci nikt nie powie że LGBT to nie ludzie a prawa człowieka trzeba znieść bo to głupota
@Ja ja – osobiście uważam, że poprawność polityczna nie jest tu najważniejsza. I nie postawiłbym na nią kierując się wyborem co dla mnie lepsze. Czy wiesz, że chociażby w Ameryce korporacje mogą monitorować zdrowie pracownika, ciążę itd (nie dla dobra pracownika ale dla wydajności pracy, czyt. chorujesz wylatujesz). Twoje dane na ten temat nie powinny być dostępne dla postronnych osób (IMO). Ale idźmy dalej co robi Google, Facebook? Permanentna inwigilacja, próby sterowania wynikami wyborów, cenzura itd. Naprawdę chciałbyś żyć w świecie gdzie takie praktyki były by stosowane bez jakichkolwiek kontroli?